Krzyk niemowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie ma dla parlamentaryzmu groźniejszej choroby niż nieliczenie się z wolą wyborców
Nie ma chyba w Polsce osoby, która kwestionowałaby fundamentalny zapis naszej konstytucji stwierdzający, że "władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do narodu". To dzięki tej gwarancji funkcjonuje demokracja nakazująca wszelkim władzom działanie zgodne z wolą obywateli. Warto jednak sobie uświadomić, że autentycznym włodarzem kraju obywatele są jedynie w dniu wyborów. Kiedy wrzucają głos do urny, przenoszą zagwarantowane im w konstytucji suwerenność i moc rozstrzygania na swoich przedstawicieli. Od tego momentu to oni decydują w imieniu narodu. Społeczeństwo aż do następnej elekcji zamienia się w wielkiego niemowę, obserwującego w milczeniu, jak postępują jego mandatariusze.
W polityce jest jednak podobnie jak w życiu. Niemowa przemówić nie może, ale ma własne poglądy. Jeśli się tylko chce, można je poznać i - przy odrobinie dobrej woli - uszanować. Poza metodami tradycyjnymi, jak chociażby debaty z wyborcami, pomaga w tym badanie opinii publicznej. Dzisiaj żaden pochodzący z wyborów przedstawiciel nie może się wykręcić sianem i twierdzić, że postąpił tak, a nie inaczej, bo nie wiedział, jakiego rozwiązania życzą sobie jego wyborcy. Stan ich poglądów i preferencji można ustalić bardzo precyzyjnie.
Często jest to niewygodne, albowiem politycy za lepsze uznają rozwiązania odrzucane przez wyborców. Ostatnio przekonali się o tym dosyć boleśnie warszawscy zwolennicy Ligi Polskich Rodzin. W toczącej się w Sejmie debacie na temat nowego ustroju Warszawy posłowie LPR opowiedzieli się przeciwko uproszczeniu dotychczasowej struktury samorządowej i ustanowieniu jednolitego organizmu miejskiego. Co więcej, wśród wielu argumentów, którymi uzasadniali takie stanowisko, było także powołanie się na wolę swoich wyborców.
Nie zawsze można jednak w życiu bezkarnie pleść co ślina na język przyniesie. Posłowie LPR wpadli w sidła własnej argumentacji, kiedy arbitralnie przez nich przywoływana wola wyborców została fachowo i precyzyjnie sprawdzona. W ramach konsultacji towarzyszących pracom nad wspomnianą ustawą marszałek Sejmu zarządził przeprowadzenie badania opinii publicznej, mającego ustalić poglądy mieszkańców Warszawy. Wykonał to zadanie jeden z renomowanych instytutów, dbając o uniknięcie chociażby cienia podejrzenia o stronniczość.
Wyniki owych badań dowiodły, że jeśli chodzi o ustrój Warszawy, wyborcy LPR mają zasadniczo inne zdanie niż ich posłowie. Okazało się, że za zmianami w strukturze stolicy, polegającymi na wprowadzeniu dwóch szczebli - dzielnic i rady miasta, opowiada się prawie 70 proc. zwolenników ligi. Zdanie wyborców LPR w tej konkretnej sprawie nie różni się zasadniczo od przekonań zwolenników innych ugrupowań. Nowego, dwuszczeblowego ustroju Warszawy chce: 75 proc. wyborców Prawa i Sprawiedliwości, 73 proc. wyborców SLD-UP, 70 proc. wyborców Platformy Obywatelskiej, 69,5 proc. wyborców Unii Wolności, 67 proc. wyborców Samoobrony i 62 proc. wyborców PSL.
Posłowie LPR znaleźli się w nie lada kłopocie. Wielki niemowa, na którego wolę się powoływali, przemówił w sposób dezawuujący ich postępowanie. Wydawałoby się, że nie ma innego wyjścia, niż skorygowanie postępowania i uszanowanie własnego zaplecza politycznego. Parlamentarzyści ligi postąpili jednak inaczej, zgodnie z regułą sformułowaną przed laty przez Lecha Wałęsę. Zamiast wyciągnąć wnioski z odczytu temperatury na termometrze, postanowili stłuc termometr. Wyśmiali wyniki badań opinii publicznej i ani na jotę nie zmienili swojego stanowiska. Oby takie zachowanie nie okazało się zaraźliwe, bo nie ma dla parlamentaryzmu groźniejszej choroby niż nieliczenie się z wolą wyborców.

Więcej możesz przeczytać w 9/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.