Poważny wygłup

Poważny wygłup

Dodano:   /  Zmieniono: 
Poczucie humoru różni narody
Monty Python zawsze strzelał do ludzkiej głupoty

 Amerykanie śmieją się z tego, co zaskakujące, Anglicy z tego, co dziwne. Niemców do śmiechu doprowadzają rzeczy rubaszne, Francuzów - głupie, a Polaków - straszne. A dowcipy Monty Pythona już od kilkudziesięciu lat znajdują miłośników we wszystkich krajach. Mimo że grupa dawno zakończyła działalność, jej telewizyjny "Latający cyrk" oraz filmy fabularne są wciąż na nowo odkrywane przez kolejne pokolenia fanów. Ostatnio skecze brytyjsko-amerykańskiej szóstki wesołków znów trafiły na sceny polskich teatrów. Po Szczecinie Monty Python bawi w warszawskim Teatrze Nowym. W październiku 1969 r., kiedy "Latający cyrk Monty Pythona" pojawił się po raz pierwszy na antenie BBC, zwracał uwagę przede wszystkim formą. Dość szalonym na owe czasy pomysłem było przemieszanie scen granych przez aktorów z animacjami Terry’ego Gilliama. Monty Python zerwał też z tradycyjną formą kabaretowego żartu, wcześniej zawsze przedstawianego w zamkniętej scenie z początkiem i końcem. Dowcipy w "Latającym cyrku" zaczynały się ni stąd, ni zowąd i kończyły ni w pięć, ni w dziewięć. Zanim nastąpiła oczekiwana puenta, najczęściej wkraczała na scenę nowa postać bądź widz przerzucany był w zupełnie nową scenerię i natychmiast rozpoczynał się kolejny żart. Wygłupy deptały sobie po piętach, a całość zmierzała w kierunku wytyczonym nieprzewidywalnymi skojarzeniami, zaskakując widza ciągłymi zmianami tematów i miejsc akcji. Bez zmian pozostawało tylko jedno - solidna dawka błazenady, absurdu i obrazoburstwa.

Żywot Pythona

Utarło się pisać o pythonach jako o anarchistach nie liczących się z nikim i niczym, szargających z zamiłowaniem świętości i autorytety. W kimś, kto z twórczością grupy nie miał bliższego kontaktu, wytwarza się w ten sposób obraz grupy szyderców, dla których ściąganie z piedestałów i tarzanie w błocie wielkości było celem samym w sobie. Prawda jest inna. W przeciwieństwie do licznych naśladowców pythoni uniknęli pułapki szargania dla samego szargania. Owszem, ściągali z piedestałów świętości - obok zawsze dobrze przyjmowanych przez środowiska opiniotwórcze żartów z kapłanów, wojskowych czy konserwatywnych polityków nie brakowało bezlitosnych i "politycznie niepoprawnych" szyderstw z feministek, intelektualistów czy ruchu gejowskiego. Dla Grahama Chapmana kpina z homoseksualizmu była zresztą szczególnie ważna i miała charakter autoironiczny - pythoni potrafili kpić także z samych siebie i swojej sławy. Respektu nie budził w nich nawet majestat śmierci. Po odejściu Chapmana pozostali członkowie grupy wystąpili w jubileuszowym programie dla amerykańskiej telewizji z pogrzebową urną. W trakcie wywiadu urna, do której zwracali się per "Graham", została czyimś łokciem strącona ze stołu i komicy, nie przerywając rozmowy, zaczęli jeden przez drugiego zbierać rozsypane prochy, oczywiście usiłując to zrobić ukradkiem, przeszkadzając sobie nawzajem i rozwłócząc "Grahama" coraz bardziej oraz wdeptując go w dywan. Niesmaczna błazenada? Wielu skłonnych jest tak to podsumowywać. Te wygłupy, tworzące nastrój absurdu, nie były jednak dla pythonów celem, lecz środkiem. Krytykom wyliczającym obiekty ich kpin - rodzinę, kościoły, polityków, telewizję - umyka często, że tak naprawdę jedynym i niezmiennym celem satyry pythonów była ludzka głupota, szczególnie ta ubierająca się w szaty świętości i usiłująca przypisać sobie tym sposobem nietykalność. Żarty grupy, często przeszarżowane lub na granicy dobrego smaku, były nieustannym nakłuwaniem i opukiwaniem świata w poszukiwaniu takiej właśnie głupoty. Najlepszym tego przykładem jest drugi, najlepszy i najbardziej kontrowersyjny film grupy "Żywot Briana". Dostrzegano w nim kpinę z chrześcijaństwa i ewangelii, nawet z samego Chrystusa.
W istocie jednak rzecz wcale nie obraża uczuć religijnych, a nawet daje się umieścić w tradycji chrześcijańskiego apokryfu. Pod koniec pierwszej sceny - przedstawiającej narodziny Briana - okazuje się, że przyszedł on na świat tuż koło stajenki betlejemskiej - przez omyłkę trafiają do niego i szybko się wycofują Trzej Królowie. Cały późniejszy żywot bohatera, uparcie branego za proroka, odbywa się w cieniu zasugerowanej gdzieś poza krawędzią ekranu historii ewangelicznej. Celem szyderstwa nie jest nauka Chrystusa, lecz tłum, który nie potrafi z niej zrozumieć nic poza wezwaniem do agresji przeciwko niewiernym i adorowania "świętego sandała". Pythoni nie kpią z religii, ale z naszego zwyczaju pojmowania jej nauk tak jak nam wygodnie. A przy okazji w osobach bojowników Frontu Wyzwolenia Palestyny, którego głównym i najbardziej znienawidzonym wrogiem jest Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, parodiują różnych posthipisowskich aktywistów, z których śmiać się do dziś nie ma odwagi wielu zawodowych obrazoburców.

Śladami The Beatles

Nie wszyscy chcą dostrzec, że kpina pythonów jest wielopiętrowa. Niektórych śmieszy sama błazenada - zaskakujące puenty, cięte odzywki i nieśmiertelne farsowe zagrywki z gubieniem spodni, wdeptywaniem w wiadro i robieniem min. Inni skupiają się na kontekstach, satyrze społecznej, tropią parodystyczne nawiązania do klasyki i kultury współczesnej. Jeszcze innych uwodzi wysmakowane poczucie absurdu i surrealizm niektórych scenek. Ale głęboko pod tym wszystkim pythoni ukryli coś, o czym zdarza się mówić największym błaznom - bardzo gorzką refleksję nad człowiekiem, istotą niepoprawną, narwaną, wiecznie błądzącą, pełną najgorszych przywar i - o dziwo - mimo wszystko sympatyczną. Monty Python może stanowić - obok The Beatles - przykład grupy, która była czymś więcej niż sumą działań jej współtwórców. To, co jej byli członkowie stworzyli osobno, nie przypomina wspólnych dokonań, nawet do nich nie nawiązuje. Michael Palin jest dziś producentem - czasem także gospodarzem - filmów i programów krajoznawczych. Terry Gilliam, jedyny w grupie Amerykanin, zdobył sławę jako reżyser (m.in. "12 małp" i "Brasil"). John Cleese i Eric Idle pozostali przy aktorstwie komediowym, w cudzych filmach okazując się zresztą komikami bardzo tradycyjnymi, pielęgnującymi żywą wciąż w BBC, brytyjskiej kinematografii i na deskach scenicznych "przedpythonowską" farsę. Monty Python nie pozostawił wiele miejsca dla naśladowców. Styl grupy - mimo kilku nakręconych przez nią filmów - nie zadomowił się w komedii filmowej, łatwiej już można się go dopatrzyć w literaturze. Inaczej było z telewizją - pythonowskie wykorzystanie telewizyjnej techniki do tworzenia świata absurdu, mocno zakorzenionego w tradycjach humoru brytyjskiego i doprawionego amerykańską komedią slapstickową, stało się standardem. To zrozumiałe, bo Monty Python właśnie w telewizji i dla telewizji się narodził. Krótki, telewizyjny klip był zawsze jego żywiołem.Pozbawione tego medium skecze Pythona bardzo tracą. Siódmym, zazwyczaj nie zauważanym członkiem grupy, współdecydującym o jej sukcesie, był bowiem montażysta. Ostygły także konteksty, które przydawały żartom pythonów smaczków. 45 odcinków "Latającego cyrku" (przemontowanych później w kilka półtoragodzinnych programów - na poły filmów, na poły antologii) to dzisiaj niewątpliwie klasyka. Skecze bardzo trudno przenieść - jeśli w ogóle jest to możliwe - w inne scenerie. Sam zamiar podobnej operacji należy uznać za niezwykle zuchwały. Z powodzeniem uczynili to w zeszłym roku twórcy Teatru Polskiego w Szczecinie. Za to niedawna premiera spektaklu w warszawskim Teatrze Nowym w reżyserii Arkadiusza Jakubika nie okazała się wydarzeniem. Znacznie więcej mówiło się i pisało przed premierą niż po niej. A może absurdalna rzeczywistość tak dała nam w kość, że absurd na scenie nie robi już na nas wrażenia?

Więcej możesz przeczytać w 11/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.