Szantomania

Szantomania

Dodano:   /  Zmieniono: 
45 festiwali i przeglądów szant odbywa się co roku w Polsce


Cztery dni. Trzy koncerty w Rotundzie dla lubiących słuchać i dwa w hali Wisły dla tych nastawionych bardziej ludycznie. Plus koncert dla dzieci. Plus konkurs poprzedzony warsztatami. I wszystko przy kompletach w dzisiejszych czasach ogólnie marnej frekwencji. To XXI Międzynarodowy Festiwal Piosenki Żeglarskiej Shanties 2002 w Krakowie. Skąd u nas taki ogromny ruch szantowy?
- Mamy w Polsce około 45 festiwali i przeglądów rocznie, z czego większość ogólnopolskich, objętych patronatem Polskiego Związku Żeglarskiego - mówi Mirosław Kowalewski, jeden z najpopularniejszych szantymenów. W Giżycku na trzy wieczorne koncerty przychodzi do twierdzy Boyen trzydzieści tysięcy osób. Wśród wykonawców i widzów nastolatki mieszają się z ludźmi po sześćdziesiątce.
Starsi widzowie słuchają legendarnej supergrupy Stare Dzwony, w której występują m.in. Jerzy Porębski, Marek Szurawski, Ryszard Muzaj i Andrzej Korycki. Słuchają też zespołów Cztery Refy, EKT Gdynia, Ryczące Dwudziestki. Młodzi wolą grupę Zejman i Garkumpel. Gdy podrosną, zaczną żeglować i przyjdą na koncerty. W ten sposób szanty zawsze będą na fali.
Szanta to pieśń będąca narzędziem pracy - jak holajza dla ślusarza. Na starych żaglowcach wszystko zależało od sprawnych działań zespołowych. I śpiew był jedynym sposobem na to, by żeglarze, nie widząc się nawzajem w ciemności, mogli zgrać pociągnięcia lin. Szantymen zapiewajło podawał rytm i ton, a reszta odpowiadała i praca szła. A że każdy jej rodzaj wymagał innego rytmu, więc i zaśpiew był inny. Do dziś fachowcy rozróżniają szanty fałowe, pompowe, kabestanowe itd. Tak z improwizowanych fraz użytkowych narodził się oryginalny gatunek muzyki. Nędza i żądza przygód gnała na morze ludzi ze wszystkich zakątków świata, a każdy wnosił na pokład okrętu własny bagaż wrażliwości muzycznej. Irlandczyk, Francuz, Hiszpan, Murzyn, Latynos czy Kanak z mórz południowych dorzucali do wspólnych śpiewów jakąś nutę ze swoich stron. I tak powstała prawdziwa muzyka świata.
Dziś z rozpędu szantami nazywa się wszystkie pieśni o tematyce żeglarskiej, także te zwane dawniej pieśniami kubryku i te całkiem współczesne. I wszystkie one najlepiej czują się nad Wisłą, choć tak naprawdę jesteśmy krajem bez większych tradycji morskich. Więc też i w całej żeglarsko-szantowej subkulturze próżno szukać poloników. A jednak to właśnie u nas rozkwitła ona jak nigdzie indziej. Na Zachodzie nie ma praktycznie ludzi żyjących ze śpiewania szant, a w Polsce robi to cała grupa. I to mimo nieobecności gatunku w mediach. Jest to rzadki wypadek, kiedy coś, czego nie ma w telewizji, istnieje. Krzysztof Bobrowicz, dyrektor krakowskiego festiwalu, nie zabiega specjalnie o jej obecność. I chwała mu za to. Wprawdzie łatwiej byłoby o sponsorów, ale żal patrzeć, co telewizja zrobiła choćby z Piknikiem Country w Mrągowie, także sympatyczną niszą o niepowtarzalnym niegdyś klimacie.

Więcej możesz przeczytać w 12/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.