W sporze związków zawodowych z rządem i pracodawcami nie chodzi o kodeks pracy, lecz o trzy regulacje decydujące o tym, czy związki będą nadal siłą polityczną, czy też powinny się zająć zaopatrzeniem w ziemniaki
Zbliżenie OPZZ i "Solidarności" to sojusz związkowej nomenklatury
Przepisy o układach zbiorowych to podstawa pozycji związków tam, gdzie są one najsilniejsze - w wielkich posocjalistycznych przedsiębiorstwach, które wciąż należą do skarbu państwa. Dzięki nim związek staje się niezbędny. Równie mocno w pozycję związków uderzyłoby zwiększenie liczby zatrudnionych na czas określony, a także samozatrudnienie. To ostatnie opłaca się bowiem pracownikom dobrze zarabiającym, nie opłaca natomiast biernym, słabo wykwalifikowanym i mało zarabiającym, a przez to bardziej łasym na przywileje socjalne. Dla związków strategiczne znaczenie ma właśnie ta druga grupa.
Postawić się władzy czy z nią kolaborować?
Większość publicystów uznała, że w obliczu zagrożenia podstawowych interesów kasty związkowej dokonało się to, co wydawało się niemożliwe - OPZZ i "Solidarność" zbliżyły się do siebie. Można było tak sądzić, obserwując demonstrację obu związków, podczas której niedawni rywale prześcigali się w duserach, a nawet wymieniali swoimi flagami. Wcześniej wielką miłością zapałali do siebie liderzy obu związków - Krzaklewski i Manicki (nieobecni na manifestacji). Tyle że do Warszawy przyjechali głównie działacze związkowi, którzy odegrali dobrze przygotowany spektakl - tym razem jedności, bo wspólny jest przeciwnik, czyli pracodawcy i "idący na ich sznurku" rząd. De facto więc to nie OPZZ i "Solidarność" się zbliżyły, lecz nomenklatura obu związków.
W rzeczywistości wzajemne relacje OPZZ i "Solidarności" są znacznie bardziej skomplikowane i podporządkowane sprzecznym interesom. Utrzymanie poparcia zirytowanych polityką szeregowych członków wymaga z jednej strony - manifestowania gotowości do wspólnego działania, z drugiej - pokazania, że jest się tym związkiem, który potrafi się postawić władzy, a nie tym, który z nią kolaboruje. Wbrew potocznemu mniemaniu postawa zbyt uporczywego protestu także się nie opłaca, czego dowodem są mizerne wpływy Kontry czy Sierpnia 80. Pracowniczej klienteli związków nie jest bowiem obcy ludowy spryt, który podpowiada, że związek wchodzący w układy z władzą może swym członkom załatwić więcej niż tkwiący w nieprzejednanej opozycji.
Istnieje sprzeczność między ocenami skuteczności związków i tego, co rokuje większe korzyści - strajkowanie czy wchodzenie z władzą w układy. Inne kryteria oceny stosują szeregowi związkowcy, a inne działacze średniego szczebla. Tych pierwszych kierownictwa nie mogą lekceważyć, bo osłabnie poparcie dla organizacji. Tych drugich tym bardziej nie mogą lekceważyć, bo i w OPZZ, i w "Solidarności" zbliżają się kongresy i wybory władz. Dla obu przywódców nie będą one łatwe. Na Marianie Krzaklewskim ciąży wina za klęskę czteroletnich rządów, rekordowo wysoką nieufność do związku i jego rekordowo niską popularność. Macieja Manickiego działacze OPZZ obarczają odpowiedzialnością za to, że ich związek został zmarginalizowany i spacyfikowany i że w zamian za popieranie rządu i wygaszanie protestów za mało otrzymał. Szansa Krzaklewskiego polega na budowaniu wizerunku tego, który się nie ugnie, a szansa Manickiego - na tworzeniu wizerunku tego, który więcej załatwi.
Lepper kanalizator
Taniec dwóch przewodniczących komplikuje uczestnictwo trzeciego - Andrzeja Leppera. Przewodniczący Samoobrony jako przeciwnik władzy jest znacznie bardziej wiarygodny od Krzaklewskiego. Równie silnie uderza w Manickiego, jest bowiem bardziej od niego wiarygodny jako sojusznik tejże władzy. To tylko z pozoru paradoks. Podczas sławnego spotkania, na którym Lepper miał - wedle oficjalnej wersji - ostrzegać premiera przed groźbą rozlewu krwi, najwyraźniej obaj panowie wyjaśnili sobie wzajemne pretensje. Wkrótce Lepper znowu skupił się na kanalizowaniu gniewu społecznych dołów przeciwko "Solidarności" i Balcerowiczowi. Dzięki takiej postawie Leppera i Samoobrony Miller może się dystansować wobec Manickiego i jego ludzi. Ale w Samoobronie narasta też duch buntu - lokalne struktury prą do konfrontacji z władzą, a raczej z elitami władzy. Jeśli będzie to dla niego wygodne, Lepper poprowadzi buntowników. Tym szybciej, im bardziej będą się pogarszać społeczne nastroje.
Przepisy o układach zbiorowych to podstawa pozycji związków tam, gdzie są one najsilniejsze - w wielkich posocjalistycznych przedsiębiorstwach, które wciąż należą do skarbu państwa. Dzięki nim związek staje się niezbędny. Równie mocno w pozycję związków uderzyłoby zwiększenie liczby zatrudnionych na czas określony, a także samozatrudnienie. To ostatnie opłaca się bowiem pracownikom dobrze zarabiającym, nie opłaca natomiast biernym, słabo wykwalifikowanym i mało zarabiającym, a przez to bardziej łasym na przywileje socjalne. Dla związków strategiczne znaczenie ma właśnie ta druga grupa.
Postawić się władzy czy z nią kolaborować?
Większość publicystów uznała, że w obliczu zagrożenia podstawowych interesów kasty związkowej dokonało się to, co wydawało się niemożliwe - OPZZ i "Solidarność" zbliżyły się do siebie. Można było tak sądzić, obserwując demonstrację obu związków, podczas której niedawni rywale prześcigali się w duserach, a nawet wymieniali swoimi flagami. Wcześniej wielką miłością zapałali do siebie liderzy obu związków - Krzaklewski i Manicki (nieobecni na manifestacji). Tyle że do Warszawy przyjechali głównie działacze związkowi, którzy odegrali dobrze przygotowany spektakl - tym razem jedności, bo wspólny jest przeciwnik, czyli pracodawcy i "idący na ich sznurku" rząd. De facto więc to nie OPZZ i "Solidarność" się zbliżyły, lecz nomenklatura obu związków.
W rzeczywistości wzajemne relacje OPZZ i "Solidarności" są znacznie bardziej skomplikowane i podporządkowane sprzecznym interesom. Utrzymanie poparcia zirytowanych polityką szeregowych członków wymaga z jednej strony - manifestowania gotowości do wspólnego działania, z drugiej - pokazania, że jest się tym związkiem, który potrafi się postawić władzy, a nie tym, który z nią kolaboruje. Wbrew potocznemu mniemaniu postawa zbyt uporczywego protestu także się nie opłaca, czego dowodem są mizerne wpływy Kontry czy Sierpnia 80. Pracowniczej klienteli związków nie jest bowiem obcy ludowy spryt, który podpowiada, że związek wchodzący w układy z władzą może swym członkom załatwić więcej niż tkwiący w nieprzejednanej opozycji.
Istnieje sprzeczność między ocenami skuteczności związków i tego, co rokuje większe korzyści - strajkowanie czy wchodzenie z władzą w układy. Inne kryteria oceny stosują szeregowi związkowcy, a inne działacze średniego szczebla. Tych pierwszych kierownictwa nie mogą lekceważyć, bo osłabnie poparcie dla organizacji. Tych drugich tym bardziej nie mogą lekceważyć, bo i w OPZZ, i w "Solidarności" zbliżają się kongresy i wybory władz. Dla obu przywódców nie będą one łatwe. Na Marianie Krzaklewskim ciąży wina za klęskę czteroletnich rządów, rekordowo wysoką nieufność do związku i jego rekordowo niską popularność. Macieja Manickiego działacze OPZZ obarczają odpowiedzialnością za to, że ich związek został zmarginalizowany i spacyfikowany i że w zamian za popieranie rządu i wygaszanie protestów za mało otrzymał. Szansa Krzaklewskiego polega na budowaniu wizerunku tego, który się nie ugnie, a szansa Manickiego - na tworzeniu wizerunku tego, który więcej załatwi.
Lepper kanalizator
Taniec dwóch przewodniczących komplikuje uczestnictwo trzeciego - Andrzeja Leppera. Przewodniczący Samoobrony jako przeciwnik władzy jest znacznie bardziej wiarygodny od Krzaklewskiego. Równie silnie uderza w Manickiego, jest bowiem bardziej od niego wiarygodny jako sojusznik tejże władzy. To tylko z pozoru paradoks. Podczas sławnego spotkania, na którym Lepper miał - wedle oficjalnej wersji - ostrzegać premiera przed groźbą rozlewu krwi, najwyraźniej obaj panowie wyjaśnili sobie wzajemne pretensje. Wkrótce Lepper znowu skupił się na kanalizowaniu gniewu społecznych dołów przeciwko "Solidarności" i Balcerowiczowi. Dzięki takiej postawie Leppera i Samoobrony Miller może się dystansować wobec Manickiego i jego ludzi. Ale w Samoobronie narasta też duch buntu - lokalne struktury prą do konfrontacji z władzą, a raczej z elitami władzy. Jeśli będzie to dla niego wygodne, Lepper poprowadzi buntowników. Tym szybciej, im bardziej będą się pogarszać społeczne nastroje.
Więcej możesz przeczytać w 16/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.