To nie Luciano Pavarotti, lecz Jan Kiepura był pierwszym tenorem, który sprzedawał operowy repertuar w popowym opakowaniu
Jan Kiepura śpiewałby dziś w tercecie z Luciano Pavarottim i Edytą Górniak
Miał charyzmę, głos i talent do interesów. Gdyby żył, pewnie zaśpiewałby z Luciano Pavarottim i Celine Dion albo Edytą Górniak. Kiepura był jednym z pierwszych śpiewaków, którzy rozumieli, co to promocja i public relations. W maju tego roku stulecie urodzin Kiepury świętowane będzie w operze w Wiedniu, a także w Teatrze Wielkim w Warszawie.
Kiedy Kiepura debiutował, wzięty laryngolog stwierdził: "Powinien pan zmienić plany i przestać marzyć o śpiewaniu!". Kłopoty z układem oddechowym miał zresztą zawsze, co w latach 50. skończyło się wycięciem kawałka płuca. Nabawił się choroby, wdychając opary drożdży podczas pracy w piekarni swego ojca w rodzinnym Sosnowcu. Śpiew jako sposób na życie nie wydawał się państwu Kiepurom dobrym pomysłem. Jan został więc wysłany na studia prawnicze, ale po cichu brał lekcje śpiewu. Został za to wyrzucony z domu.
Nie przejmował się niepowodzeniami: działały nań stymulująco, zwłaszcza że najczęściej sam je prowokował. Gdy na scenie opery w Warszawie wykonywał pierwsze w życiu solo (Górala w "Halce" Stanisława Moniuszki), ignorując dyrygenta, "przeciągał" nutę do granic możliwości, byleby móc się wreszcie publicznie popisać. Został za to natychmiast zwolniony, ale skłonność do popisywania się nie opuszczała go przez całe życie. Po latach w La Scali zrobił to samo Arturowi Toscaniniemu.
Mistrz autokreacji
Nim Kiepura dotarł do La Scali, zadebiutował we Lwowie. W recenzji "Fausta" pisano potem o dodanych przez debiutanta "wspaniałych, wysokich nutach", których w zapisie roli nie było. Potem, już na scenie warszawskiej, zetknął się z Adamem Didurem, gwiazdorem nowojorskiej Metropolitan Opera. Większość młodych śpiewaków za sukces uznałaby już wspólny występ. Ale nie Kiepura. Ten poprosił mistrza o poparcie na piśmie, dołączając je do własnego listu polecającego. Z pakietem takich "przepustek" wylądował w Wiedniu. Tu właśnie rozpoczęła się jego światowa kariera.
Zanim Kiepura przekroczył progi Wiener Staatsoper, odwiedził Towarzystwo Polonijne, prosząc o możliwość występu i pilnując, by z treści zaproszeń wynikało, że jest genialnym artystą. Takie posunięcia oraz niezwykły głos wsparty urodą filmowego amanta pomogły w szybkim podpisaniu kontraktu.
Kiedy zaczęło mu się powodzić, jednej z polskich gazet zasugerował zamieszczenie notatki, że w Wiedniu śpiewa za najwyższe honoraria (w rzeczywistości tamtejsze gwiazdy dostawały kilka razy więcej niż on). Tego rodzaju prowokacje nie zawsze uchodziły mu na sucho. Kiedy ogłosił, że podpisał umowę z La Scalą, choć w rzeczywistości jeszcze do tego nie doszło, posypały się na niego gromy. Ciągle jednak dostawał nowe propozycje: Berlin, Praga, Budapeszt, wreszcie Londyn i Royal Albert Hall.
Polska, Polska!
Gdy przychodziło do bisów, zagraniczni słuchacze zawsze słyszeli coś po polsku. Polska, polskie, po polsku - nawet jeśli Kiepura nadużywał tych słów, czynił to w najlepszej wierze, czego dowodem jest fakt, że pieniądze z występów w kraju przeznaczał na szczytne cele - budowę Muzeum Narodowego, Fundusz Budowy Floty Polskiej, Fundusz Obrony Narodowej. Podczas wojny ogromne sumy posyłał krakowskiej Radzie Głównej Opiekuńczej. Trudno się w tym kontekście naśmiewać z nieco kabotyńskich "polskich obiadów" z udziałem rodaków czy demonstrowania najlepszych w świecie butów, zrobionych w Polsce. Były to szczere gesty prostego "chłopaka z Sosnowca", którym nigdy nie przestał się czuć. W pierwszym kontrakcie filmowym zastrzegł sobie możliwość zaśpiewania w ojczystym języku. Nawet hotel w Krynicy, w którego budowę zainwestował duże pieniądze, nazwał Patria.
W latach 30. Kiepura był w Europie ogromnie popularny, a w Polsce był wręcz bożyszczem. W branżowym piśmie "Muzyka" na liście najsłynniejszych muzyków w dziejach polskiej kultury zajął trzecie miejsce - po Chopinie i Emilu Młynarskim, a przed Ignacym Paderewskim. Przyczyniły się do tego zarówno spektakularne występy na balkonie Teatru Wielkiego, na dachu samochodu czy po prostu na ramionach niosących go wielbicieli, jak i płyty oraz filmy, których przed wojną nakręcił osiem - każdy w kilku wersjach językowych. Banalne fabuły służyły za pretekst do prezentacji operowych arii i zwyczajnych piosenek napisanych na użytek kina. "Ninon", "Musisz w tę noc moja być" czy "Brunetki, blondynki" są nieodmiennie kojarzone z jego głosem i nazwiskiem.
Powrót do Polski
Kiepura podobał się kobietom, umiał być czarujący, nie mówiąc o tym, że imponował sławą i bogactwem. Jedną z jego muz była Zofia Batycka, znana z tego, że rok po zdobyciu tytułu Miss Polonia 1932 nie chciała oddać korony. Żoną Kiepury została jednak Węgierka Martha Eggerth - aktorka, śpiewaczka i tancerka, która urodziła mu dwóch synów. Do dzisiaj jest stróżem pamięci męża.
Gdy w 1958 r. Kiepura przyjechał po wielu latach do Polski, nie śpiewał już najlepiej, co skrupulatnie odnotowała część krytyków. Na triumfalne tournée nie miało to jednak najmniejszego wpływu. W szarzyźnie tamtych lat Kiepura był symbolem sukcesu, człowiekiem z innego, lepszego świata. Wybaczono mu nawet, kiedy wysokość honorariów skomentował słowami: "więcej zarabia mój służący".
W sierpniu 1966 r. Kiepura umarł na atak serca po otrzymaniu wiadomości, że na giełdzie spadły notowania jego akcji. Życzył sobie, by go pochowano na warszawskich Powązkach. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją. Po Kiepurze pozostały filmy, arie, pieśni i piosenki na płytach. Najszybciej zestarzały się filmowe role Jana Kiepury. Jego nagrania wciąż potwierdzają, że miał piękny głos, że wykonywał wykwintne mezza voce, ale słychać również - jak to elegancko określił prof. Janusz Łętowski - iż "trudno nazwać ich wykonawcę fanatykiem rygoryzmu i czystości stylu". A że płyt z poważnym repertuarem operowym pozostawił niewiele i zawsze wyżej cenił zdanie publiczności niż krytyków, ci odpłacili mu pięknym za nadobne, lekceważąc jego osiągnięcia i nie umieszczając jego nazwiska w poważnych leksykonach.
Miał charyzmę, głos i talent do interesów. Gdyby żył, pewnie zaśpiewałby z Luciano Pavarottim i Celine Dion albo Edytą Górniak. Kiepura był jednym z pierwszych śpiewaków, którzy rozumieli, co to promocja i public relations. W maju tego roku stulecie urodzin Kiepury świętowane będzie w operze w Wiedniu, a także w Teatrze Wielkim w Warszawie.
Kiedy Kiepura debiutował, wzięty laryngolog stwierdził: "Powinien pan zmienić plany i przestać marzyć o śpiewaniu!". Kłopoty z układem oddechowym miał zresztą zawsze, co w latach 50. skończyło się wycięciem kawałka płuca. Nabawił się choroby, wdychając opary drożdży podczas pracy w piekarni swego ojca w rodzinnym Sosnowcu. Śpiew jako sposób na życie nie wydawał się państwu Kiepurom dobrym pomysłem. Jan został więc wysłany na studia prawnicze, ale po cichu brał lekcje śpiewu. Został za to wyrzucony z domu.
Nie przejmował się niepowodzeniami: działały nań stymulująco, zwłaszcza że najczęściej sam je prowokował. Gdy na scenie opery w Warszawie wykonywał pierwsze w życiu solo (Górala w "Halce" Stanisława Moniuszki), ignorując dyrygenta, "przeciągał" nutę do granic możliwości, byleby móc się wreszcie publicznie popisać. Został za to natychmiast zwolniony, ale skłonność do popisywania się nie opuszczała go przez całe życie. Po latach w La Scali zrobił to samo Arturowi Toscaniniemu.
Mistrz autokreacji
Nim Kiepura dotarł do La Scali, zadebiutował we Lwowie. W recenzji "Fausta" pisano potem o dodanych przez debiutanta "wspaniałych, wysokich nutach", których w zapisie roli nie było. Potem, już na scenie warszawskiej, zetknął się z Adamem Didurem, gwiazdorem nowojorskiej Metropolitan Opera. Większość młodych śpiewaków za sukces uznałaby już wspólny występ. Ale nie Kiepura. Ten poprosił mistrza o poparcie na piśmie, dołączając je do własnego listu polecającego. Z pakietem takich "przepustek" wylądował w Wiedniu. Tu właśnie rozpoczęła się jego światowa kariera.
Zanim Kiepura przekroczył progi Wiener Staatsoper, odwiedził Towarzystwo Polonijne, prosząc o możliwość występu i pilnując, by z treści zaproszeń wynikało, że jest genialnym artystą. Takie posunięcia oraz niezwykły głos wsparty urodą filmowego amanta pomogły w szybkim podpisaniu kontraktu.
Kiedy zaczęło mu się powodzić, jednej z polskich gazet zasugerował zamieszczenie notatki, że w Wiedniu śpiewa za najwyższe honoraria (w rzeczywistości tamtejsze gwiazdy dostawały kilka razy więcej niż on). Tego rodzaju prowokacje nie zawsze uchodziły mu na sucho. Kiedy ogłosił, że podpisał umowę z La Scalą, choć w rzeczywistości jeszcze do tego nie doszło, posypały się na niego gromy. Ciągle jednak dostawał nowe propozycje: Berlin, Praga, Budapeszt, wreszcie Londyn i Royal Albert Hall.
Polska, Polska!
Gdy przychodziło do bisów, zagraniczni słuchacze zawsze słyszeli coś po polsku. Polska, polskie, po polsku - nawet jeśli Kiepura nadużywał tych słów, czynił to w najlepszej wierze, czego dowodem jest fakt, że pieniądze z występów w kraju przeznaczał na szczytne cele - budowę Muzeum Narodowego, Fundusz Budowy Floty Polskiej, Fundusz Obrony Narodowej. Podczas wojny ogromne sumy posyłał krakowskiej Radzie Głównej Opiekuńczej. Trudno się w tym kontekście naśmiewać z nieco kabotyńskich "polskich obiadów" z udziałem rodaków czy demonstrowania najlepszych w świecie butów, zrobionych w Polsce. Były to szczere gesty prostego "chłopaka z Sosnowca", którym nigdy nie przestał się czuć. W pierwszym kontrakcie filmowym zastrzegł sobie możliwość zaśpiewania w ojczystym języku. Nawet hotel w Krynicy, w którego budowę zainwestował duże pieniądze, nazwał Patria.
W latach 30. Kiepura był w Europie ogromnie popularny, a w Polsce był wręcz bożyszczem. W branżowym piśmie "Muzyka" na liście najsłynniejszych muzyków w dziejach polskiej kultury zajął trzecie miejsce - po Chopinie i Emilu Młynarskim, a przed Ignacym Paderewskim. Przyczyniły się do tego zarówno spektakularne występy na balkonie Teatru Wielkiego, na dachu samochodu czy po prostu na ramionach niosących go wielbicieli, jak i płyty oraz filmy, których przed wojną nakręcił osiem - każdy w kilku wersjach językowych. Banalne fabuły służyły za pretekst do prezentacji operowych arii i zwyczajnych piosenek napisanych na użytek kina. "Ninon", "Musisz w tę noc moja być" czy "Brunetki, blondynki" są nieodmiennie kojarzone z jego głosem i nazwiskiem.
Powrót do Polski
Kiepura podobał się kobietom, umiał być czarujący, nie mówiąc o tym, że imponował sławą i bogactwem. Jedną z jego muz była Zofia Batycka, znana z tego, że rok po zdobyciu tytułu Miss Polonia 1932 nie chciała oddać korony. Żoną Kiepury została jednak Węgierka Martha Eggerth - aktorka, śpiewaczka i tancerka, która urodziła mu dwóch synów. Do dzisiaj jest stróżem pamięci męża.
Gdy w 1958 r. Kiepura przyjechał po wielu latach do Polski, nie śpiewał już najlepiej, co skrupulatnie odnotowała część krytyków. Na triumfalne tournée nie miało to jednak najmniejszego wpływu. W szarzyźnie tamtych lat Kiepura był symbolem sukcesu, człowiekiem z innego, lepszego świata. Wybaczono mu nawet, kiedy wysokość honorariów skomentował słowami: "więcej zarabia mój służący".
W sierpniu 1966 r. Kiepura umarł na atak serca po otrzymaniu wiadomości, że na giełdzie spadły notowania jego akcji. Życzył sobie, by go pochowano na warszawskich Powązkach. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją. Po Kiepurze pozostały filmy, arie, pieśni i piosenki na płytach. Najszybciej zestarzały się filmowe role Jana Kiepury. Jego nagrania wciąż potwierdzają, że miał piękny głos, że wykonywał wykwintne mezza voce, ale słychać również - jak to elegancko określił prof. Janusz Łętowski - iż "trudno nazwać ich wykonawcę fanatykiem rygoryzmu i czystości stylu". A że płyt z poważnym repertuarem operowym pozostawił niewiele i zawsze wyżej cenił zdanie publiczności niż krytyków, ci odpłacili mu pięknym za nadobne, lekceważąc jego osiągnięcia i nie umieszczając jego nazwiska w poważnych leksykonach.
Więcej możesz przeczytać w 16/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.