Przyjaciele terrorystów

Przyjaciele terrorystów

Dodano:   /  Zmieniono: 


[ kilknij na powyższą grafikę, aby sciągnąć większą wersję ]



Czy można krytykować Izrael bez narażania się na zarzut antysemityzmu? Takie pytanie, z reguły zadawane rozdrażnionym tonem, często pada w debatach. Zwłaszcza teraz i zwłaszcza w Europie, gdzie izraelska operacja "Mur ochronny" wzbudziła falę bezprecedensowego potępienia. Unia Europejska grozi sankcjami, tysiące młodych ludzi demonstrują na ulicach pod transparentami, na których niekiedy gwiazdę Dawida zrównuje się, ku niewątpliwej radości księdza Jankowskiego, ze swastyką. Czasem, jak niedawno w Salonikach, po takiej manifestacji pozostaje zbezczeszczony pomnik ofiar Zagłady, czasem wystarczy, że przeprowadza się ją, jak w Warszawie, w rocznicę powstania w getcie. A zarazem we Francji płoną synagogi i autobusy szkół żydowskich, w Belgii podpalono żydowską księgarnię, w Berlinie po prostu biją Żydów na ulicy.
"Przemoc rasistowska i ksenofobiczna stanowi całkowite pogwałcenie zasad wolności, demokracji i praw człowieka, fundamentalnych zasad UE" - stwierdzili we wspólnym komunikacie ministrowie spraw wewnętrznych Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Hiszpanii i Belgii. Na wszelki wypadek słowo "antysemityzm" nie padło. Mało kto przecież chce uchodzić za obrońcę Żydów, dlatego lepiej pokazać, że to zasad - a nie Żydów - się broni.

ONZ-owska nowomowa
Gdy latem 2000 r. Rada Europy przygotowywała dokument na konferencję w Durbanie, musiałem, jako jeden z jej ekspertów, ciężko się wykłócać, by przekonać delegatów, że obok "rasizmu, ksenofobii i związanej z tym dyskryminacji" należy też z imienia i nazwiska potępić antysemityzm. Przekonywałem, że antysemityzm to europejski wkład w dorobek ludzkości, że kontynent, który wymyślił getto, pogrom i Treblinkę, nie może się uchylać od odpowiedzialności. Odpowiadano mi, że trzeba pozostać przy "uzgodnionym języku ONZ-owskim" i że dodanie antysemityzmu otworzy drzwi każdej grupie, która ma jakieś specyficzne żale. Ale akurat w czasie tej debaty we Francji podpalono synagogę i zwolennicy "języka ONZ-owskiego" spuścili nieco z tonu. Uzgodniono, że co trzeci raz, kiedy w tekście dokumentu padać będzie formułka "rasizm, ksenofobia i związana z tym dyskryminacja", zostaną dopisane słowa "oraz antysemityzm".
Ciąg dalszy znamy. Na azjatyckie, "kontynentalne" spotkanie przygotowawcze, które odbywało się w Teheranie, Żydzi po prostu nie dostali wiz i nic nie zakłóciło spokoju obrad. A potem był Durban, gdzie organizacje pozarządowe uchwaliły, że "Izrael jest rasistowskim państwem ludobójczego aparthei-du". Jedynie organizacje z państw byłego bloku sowieckiego - wszystkie! (z Polski Fundacja Helsińska i Nigdy Więcej) - oraz przewodnicząca konferencji Mary Robinson deklarację tę potępiły. Potem na konferencji rządów debatowano jednak głównie o tym, ile z języka tego dokumentu ma się znaleźć w rezolucji końcowej. A dwa dni po Durbanie był 11 września.
Przez moment się wydawało, że "ONZ-owski język" został skompromitowany raz na zawsze. Że zobaczono z całą ostrością, z jakim zagrożeniem mamy do czynienia. Doszło nawet do haniebnego odwrócenia nienawiści. Przez świat krótko przetoczyła się fala antyislamskich zamachów, a Oriana Fallaci w swym osławionym tekście dostarczyła im poniekąd uzasadnienia. Niezwykle ostro wówczas krytykowałem Fallaci za rasizm i podtrzymuję każde słowo. Ale zarazem jestem jej głęboko wdzięczny za ostatni tekst, w którym potępia antysemicką nagonkę i wyraża swą solidarność z Żydami. Fragmenty opublikował "Wprost". Polscy czytelnicy nie poznają go jednak w całości. Za drogi.
Po 11 września zmieniło się też nastawienie do Izraela. Zaczęto wyrażać solidarność z ofiarami zamachów, a nawet ostrożnie krytykować władze palestyńskie za to, że do nich dopuszczają. Oczywiście, nie było co liczyć, że przez któreś z miast europejskich przejdzie demonstracja poparcia dla Izraela albo że któryś rząd potępi wprost zbrodnie reżimu Jasera Arafata. Ale jest prawdą, że widok Żydów zabijanych na ulicy, w domach, podczas uroczystości religijnych i rodzinnych świąt, w dyskotekach, restauracjach i na drogach budził w Europie pewien odruch współczucia. A może nawet resztki dawnego poczucia winy.

Czego nie widać
Wszystko to jednak się skończyło wraz z początkiem operacji izraelskiej. To prawda - ktoś, kto zabija, jest niewątp-liwie mniej sympatyczny niż ktoś, kto został zabity. Europejska wrażliwość moralna bardzo się na przestrzeni ostatniego półwiecza zmieniła. Oczekujemy teraz, by na wojnie nie ginęli ani nasi żołnierze, ani cywile przeciwnika. Po tym, na ile ten warunek jest spełniony, oceniamy, czy wojna jest moralna, czy nie. Dlatego nasze wojny toczymy - jak w zatoce, Kosowie, Afganistanie - z bezpiecznej wysokości i tak, by nie było widać ofiar. A w Izraelu wszystko było widać: strzelające czołgi, przerażonych cywilów, zburzone domy. Nie było tylko widać terrorystów szykujących nowe zamachy.
I władz Autonomii podpisujących rachunki za składniki do robienia bomb. Nie przypomniano, jak półtora roku temu Jaser Arafat odrzucił porozumienie z Camp David, które dawało Palestyńczykom niepodległe państwo.
Zamiast tego pokazano nam, jak na posiedzeniu Komisji Praw Człowieka ONZ (tej samej, która uznała, że nie ma powodu zajmować się prawami człowieka w Chinach; słusznie: po co gadać o czymś, czego nie ma) państwa UE - Austria, Belgia, Francja, Hiszpania, Portugalia i Szwecja - głosują za rezolucją potępiającą Izrael za "masowe zabójstwa" Palestyńczyków. O palestyńskim terrorze nie było w niej ani słowa. Chociaż nie: podkreślała ona wszak prawo Palestyńczyków do "stawiania oporu". To prawda: Wielka Brytania i Niemcy, a także Czechy głosowały przeciw, Polska odważnie wstrzymała się od głosu. Jeżeli więc palestyńscy terroryści bronią w istocie praw człowieka, to trudno się dziwić, że ten szlachetny ideał znajduje naśladowców. A oni pytają z przekąsem: czy kiedy krytykują Izrael, to są antysemitami?
Odpowiedzmy więc dla porządku: nie. Politykę Izraela zawsze krytykuje jakaś część jego obywateli oraz żydowskiej diaspory, co czyni utożsamianie tej krytyki z antysemityzmem czymś groteskowym. Są też tacy Żydzi, którzy istotnie walą zarzutem antysemityzmu po łbie wszystkich tych, którzy się z nimi nie zgadzają. Dostawałem od nich z jednej i z drugiej strony - wiem, o czym mówię. Co więcej, nie dziwię się tym, których wiedza o konflikcie ogranicza się do okresu od wejścia izraelskich czołgów do Ramallah, że wszelkiego zła upatrują po stronie izraelskiej. Oglądając tylko telewizyjne obrazki, każdy zareagowałby tak samo - chyba że wiedziałby, dlaczego te czołgi tam weszły. Nie inaczej w 1945 r. reagowaliby telewidzowie - powiedzmy w Ekwadorze - na kadry z wjazdu amerykańskich czołgów do Niemiec. Nie, nie porównuję Palestyńczyków do hitlerowców. Mówię jedynie, że zanim ocenię strzelający czołg, chcę wiedzieć nie tylko, do kogo on strzela, ale i dlaczego.

Spalić hitlerowcom synagogę
W Europie mało kto zadaje sobie dziś takie pytania. Wracają natomiast, jak brudna fala, klasyczne antysemickie skojarzenia: Żydzi okrutni i mściwi, prześladujący gojów. Do tego dochodzi haniebne skojarzenie Izraela i hit-lerowców. Nikt przy zdrowych zmys-łach nie mógłby twierdzić, że istnieje tu jakakolwiek analogia, podobnie jak nie może być podobieństwa między walką AK a palestyńskim terrorem: AK nie mordowała niemieckich dzieci. Aby to rozumieć, nie trzeba wcale popierać polityki Ariela Szarona czy w ogóle jakiejkolwiek izraelskiej polityki. Wystarczy odrobina historycznej wiedzy i przyzwoitości.
Dlaczego więc tak się dzieje? Dlatego zapewne, że trudno się niektórym Europejczykom oprzeć pokusie, by nareszcie odpłacić Izraelczykom pięknym za nadobne. Przez całe dziesięciolecia Europa miała wobec Żydów poczucie winy. Ale jeśli gwiazda Dawida równa się swastyce, to nie ma powodu czuć się winnym. Wiadomo przy tym, że nic nie sprawi Żydom większego bólu niż to porównanie. A najważniejsze - spalić "hitlerowcom" synagogę jest i słuszne, i przyjemne. Europa sobie folguje.
Powtórzmy: żadna część tego wywodu nie oznacza, że Izraela krytykować nie wolno. Różnice zdań na temat operacji izraelskiej są jak najbardziej uprawnione. Ale ci, którzy krytykują Izrael, bo - całkiem słusznie - przejmują się losem Palestyńczyków, mają obowiązek odciąć się od tych, którzy mówią to samo, dlatego że nareszcie Żydom można przyłożyć. Podobnie zresztą ci, którzy popierają Izrael, mają obowiązek potępić zwolenników utożsamiania z terrorem wszystkich Palestyńczyków, Arabów czy muzułmanów. To, że w walce o własne państwo Palestyńczycy sięgnęli po terror, nie umniejsza ich praw do tego państwa. Ale zasadne jest pytanie: czy można dziś potępiać terror bez narażania się na zarzut, że się bezwarunkowo popiera wszystko, co zrobi Ariel Szaron? Gdyby zaś choć część tego oburzenia, które budzi reakcja Izraela na terror, została wcześniej skierowana przeciwko terrorowi, mog-łoby się okazać, że ta reakcja nie byłaby już potrzebna. Terroryści są silni siłą swych przyjaciół.
W Europie w ostatnim półwieczu dokonała się rzeczywista i głęboka zmiana postaw wobec antysemityzmu. Z potępienia komór gazowych logicznie wydedukowano potępienie ideologii, która je zrodziła. Dużo jednak trudniej, jak się wydaje, niż w czynach nazistów czy ich pogrobowców jest ją rozpoznać w głosach tych, którzy protestują przeciw innej krzywdzie. Nie, nie trzeba być antysemitą, żeby krytykować Szarona. Ale czy tym, którzy go krytykują, naprawdę jest z antysemitami po drodze?

Więcej możesz przeczytać w 17/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.