Pycha filistra

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krzysztof Zanussi radzi młodym, żeby poszli do łóżka i nie marnowali miłości
Krzysztof Zanussi - kustosz wypchanego pawia
To zachęta spóźniona o 40 lat. Młodzież jej nie potrzebuje. W ostatnim jego filmie ("Suplement") niby oglądamy rozterki młodego człowieka zastanawiającego się, czy iść do klasztoru, czy raczej zostać lekarzem i przespać się z narzeczoną. Ma to być problem dwudziestoparolatków w Polsce na początku XXI wieku. Jeśli nawet, to powinien o tym mówić ktoś o dwa pokolenia młodszy. Zanussi źle prowadzi aktorów, źle fotografuje ich ciała, bo nie potrafi nawiązać z nimi kontaktu. W rezultacie zrobił film tak okropny, że miejscami wygląda on na pracę amatora.

Papierowy dramat
Niechby bohater został zakonnikiem. Niestety, nie widać, na czym polega nagroda wiary, by dla niej wyrzec się seksu i normalnego życia. Klasztor wygląda więc na ucieczkę, której motywy zostały przemilczane. Dlatego bohaterowie filmu to figury w papierowym dramacie. Nie zdradzę niczego, pisząc, że para młodych idzie w końcu do łóżka. Po fakcie, a przed ślubem, obiecują sobie wierność przy ołtarzu. Dzieje się to w kościele Wizytek na Krakowskim Przedmieściu, gdzie zbiera się katolicka "warszawka". Dlatego tam, bo Bóg snoba pokazuje się tylko w dobrym towarzystwie. Reżyser próbuje wyjść z tego kręgu świętoszków, jednak złe towarzystwo biednych i bogatych dekadentów wygląda tak, jakby znał je z pism dla gospodyń wiejskich.
"Suplement" powstał z materiału, który pozostał w koszu po montażu poprzedniego dzieła - "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową". Tamten film dostał nagrodę na festiwalu w Moskwie. Był trochę lepszy, lecz sukces zawdzięcza raczej niskiej randze festiwalu. W nominacjach do Oscarów przeszedł nie zauważony. W "Życiu jako chorobie..." Zanussi skazuje na śmierć (na raka) swego równolatka. Tym razem jest to autentyczny problem jego pokolenia. Spotkanemu przed śmiercią zakonnikowi doktor Berg stawia zasadnicze pytania. Co jest złe? Co dobre? Czego Bóg chce, jeśli ktoś w niego wierzy? Tyle że o to trzeba teraz pytać na giełdzie, w pracy, w burdelu, a nie pod kościołem, gdzie odpowiedź jest już znana.

Miniona reputacja
Zanussi zapowiadał się na metafizyka kina i moralistę. Bardzo dobre filmy - "Śmierć prowincjała", "Struktura kryształu", "Za ścianą", "Barwy ochronne" - wyrażały pasję i prawdziwy niepokój człowieka, który musi dokonać zasadniczych wyborów. Gdy wybory zostały dokonane, ulotniła się pasja i skończył niepokój. Reżyser został kustoszem reputacji, jaką sobie wyrobił 20 lat temu. Dziś jest kimś w rodzaju wypchanego pawia. Pyszny? Owszem. Tylko życia w nim nie ma.
Utrata twórczej iskry rzutuje na jego stosunek do prawdziwych artystów. Kiedyś Zanussi trafił do Nowego Jorku na retrospektywę twórczości Jacksona Pollocka w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (w kinach był niedawno film o tym malarzu). Pollock potraktował sztukę jako czystą energię, bo po II wojnie światowej zaczęły pękać konwencje społeczne i artystyczne, a światu zagroził konflikt atomowy. Pollock przedstawił w malarstwie sławną formułę Einsteina E = mc2. Tanecznym sposobem malowania zapoczątkował performance. Innymi słowy - wyraził ducha czasu. A co na to autor "Suplementu"? Tak się zniesmaczył, że pisząc o filmie, nawet nie wymienił nazwiska malarza, choć ten przypłacił życiem swe twórcze napięcie. Kim jest Krzysztof Zanussi, żeby gardzić artystą, który zmienił oblicze sztuki XX wieku?

Oszołom kontra filister
Zanussi przypomina dziś Dartha Vadera z "Gwiezdnych wojen " Georgea Lucasa. Tamten miał Moc, ale ją zdradził, gdy przystąpił do Imperium Zła. Stał się bezdusznym trybem systemu technologii. Zanussi miał kiedyś duszę artysty. Jego wczesne filmy wprawiały widzów w wibracje. Jednak stracił moc, gdy zamienił talent na wygodne życie jałowego funkcjonariusza kultury, a wobec świata przyjął postawę pyszałka. Co byśmy ujrzeli, gdybyśmy zajrzeli pod maskę? Zanussi pewnie gardzi filmem Lucasa, niech więc wspomni obraz Ingmara Bergmana "Fanny i Alexander". Zimny biskup luterański płacze tam, że już nie potrafi żyć bez swojej maski. I ginie w płomieniach.
Niedawno Zanussi nazwał mnie oszołomem, gdyż sprzeciwiłem się koterii w kinematografii. A ja mu odpowiadam, że nadchodzi kres dla wystygłych artystów. I wolę być oszołomem niż filistrem.

Więcej możesz przeczytać w 18/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.