Indyk w maladze

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mężczyźni robią wszystko, żeby dżentelmena raz na zawsze pogrzebać w tradycji i wymazać z kobiecej wyobraźni
Dżentelmen nigdy nie przemawia do służącego, ani nawet do żebraka, tonem ostrym, ale karci pierwszego chłodno, drugiemu zaś odmawia humanitarnie" - ponad dwa wieki temu z właściwą mężowi stanu dystynkcją napisał Philip Chesterfield. Zmarły dwieście lat po nim angielski komediopisarz Noël Coward stwierdził, że dżentelmen wykorzystuje przymusowe położenie kobiety tylko wtedy, gdy to on sprawił, że się w takiej sytuacji znalazła. Do trzech razy sztuka, więc sięgam po jeszcze jeden cytat, tym razem z wypowiedzi mojego przyjaciela z Komorowa, który paląc cygaro i siedząc na tarasie wiekowego domu swojej żony, lubi mawiać, że dżentelmen to ten, kto żyje z konta żony.
Oto trzy definicje mężczyzny różniącego się od innych, tylko w dwóch z nich znalazło się miejsce dla niewiasty... Używam tego staropolskiego określenia nie bez kozery, bowiem i ono wraz z szacunkiem dla kobiet zdaje się odchodzić w niepamięć. Na wieki wieków amen. Czy nie podobnie dzieje się z dżentelmenem, który do niedawna stanowił pociągający melanż czaru, dyskretnej elegancji, intelektualnej wytworności i erotycznego niedopowiedzenia? Kto temu winien: czasy, kobiety czy pieniądze? Oczywiście, czasy, bo przecież trzeba iść z postępem i przestać się bawić w te maniery - przekonują ci, którzy nigdy nie byli dżentelmenami. Kobiety też wiele zawiniły, a siła, z jaką skoczyły mężczyznom do gardeł, aby wydrzeć im choć trochę życiowych profitów, sprawiła, że przynajmniej z połowy kandydatów na dżentelmenów uleciało powietrze. Raz na zawsze. Zniknęła siła sprawcza duserów i dziury w skarpetach trzeba sobie samemu cerować - usprawiedliwiają się ci, którzy mieli jakieś ambicje w tym względzie, lecz im nie wyszło. Nie doceniani partnerzy równie nie docenianych, ale niespodziewanie wrzeszczących od rana do wieczora żon, doszli do wniosku, że skoro nie mają już tyle co dawniej do powiedzenia, to przynajmniej zażyją spokoju w domowych pieleszach. Czy jednak można być dżentelmenem z torbą ziemniaków do obrania na obiad? Jeśli nie jest się Hugh Grantem, to raczej nie...
Co do pieniędzy zaś, to paradoksalnie wcale nie ich brak, ale niespodziewany nadmiar sprawia, że dżentelmeni, zwłaszcza salonowi, stracili klasę. Dziś okrągłe sumki jak papierek lakmusowy ujawniają tych, którzy co prawda nie żyją z kont żon, ale za to żyją wyłącznie dla nich. To znaczy dla kont. Nawet jeśli kobieta nie jest wcale ciekawa ich stanu, pseudodżentelmen pokombinuje, pomęczy się i znajdzie sposób, aby jej o tym powiedzieć. Zapomina przy tym, że takiego prostactwa nie wybaczy mu żadna prawdziwa kobieta, a tylko taka może się na dżentelmenie poznać. Wiele się mówi o tym, że i kobiety są sobie winne, ponieważ tracą tajemniczość, mają na dom i na życie, a w związku z tym są odpowiedzialne za spadek męskiej potencji. W sensie ogólnym i szczegółowym. Dżentelmen impotent? No cóż, jeśli nie ma treści, to przynajmniej niech pozostanie forma.
Trudno dociec, dlaczego mężczyźni z konsekwencją godną lepszej sprawy robią wszystko, żeby dżentelmena raz na zawsze pogrzebać w tradycji i wymazać z kobiecej wyobraźni. Ze strachu czy z niemocy? Jeszcze nie wiem, a mimo to nie zaskakuje mnie, gdy na spotkaniu towarzyskim słyszę, że jeśli ktoś zachowuje się nienagannie, to znaczy, iż urodził się co najmniej przed pierwszą wojną światową.
Coś w tym musi być, skoro to właśnie od mężczyzny urodzonego mniej więcej w tym czasie usłyszałam, że dżentelmen nigdy nie ofiaruje kobiecie kwiatów, które dostał od kogoś innego. Nie usiądzie, zanim ona tego nie uczyni, nie zaproponuje przejścia na ty po kilku minutach rozmowy i jeśli kiedykolwiek pokaże się jej bez spodni, to nigdy w koszuli i skarpetkach. Dlaczego? Ponieważ to się najzwyczajniej w świecie w jego dżentelmeńskiej głowie nie mieści. Wytworny mężczyzna nie miałby też zrozumienia dla jednego z modnych pisarzy (nie podaję nazwiska, to może się poprawi), który kiedy patrzy na kobietę, to zastanawia się, czy zna ją na tyle dobrze, żeby powiedzieć "dzień dobry".
Nie pochwaliłby również innego pana, który zostawia swoją rozmówczynię na środku sali bankietowej i na odchodnym rzuca: "Mam nadzieję, że się pani nie pogniewa, jeśli zostawię ją samą?". Zresztą, dlaczego miałaby się obrazić, skoro inni panowie, gdy tylko kończą się okolicznościowe przemówienia, rzucają się do zastawionych bufetów i depczą po nogach stojącym im na drodze kobietom. Zrobią wszystko, żeby jak najszybciej dotrzeć do upragnionego kawałka indyka w maladze.
Wychodzi na to, że o wiele łatwiej mają w tym względzie ci, których dobrych manier uczono w latach międzywojennych. Jak przekonywała Franka Sinatrę w jednym z filmów Gina Lollobrigida: "Wolę starszych mężczyzn, ponieważ świetnie porozumiewają się z kelnerami". Poza tym nie spieszą się do indyka, ponieważ może im już tylko zaszkodzić.
Więcej możesz przeczytać w 21/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.