Operacja Gopło

Dodano:   /  Zmieniono: 
To były działania objęte ścisłą tajemnicą. Na brzegu Gopła kręciło się kilkanaście osób w kamizelkach kuloodpornych, nieopodal stały wozy policyjne, łódź motorowa, płetwonurkowie.
Czy Krzysztof D., członek grupy Dombasa, pomógł prokuraturze, czy ją oszukał i wykorzystał? 

Miejsce poszukiwań otaczali policjanci w mundurach i po cywilnemu. Nie dało się podejść - mówi mieszkaniec Kruszwicy. Płetwonurkowie kilka dni przeszukiwali dno jeziora. Nikt nie wie, czego szukali. Nie wiedziała tego też miejscowa policja. W lokalnych gazetach nie było nawet wzmianki na ten temat. Ludzie spekulowali, że chodziło o ukryte narkotyki lub zwłoki, gdyż działania koncentrowały się w miejscu, gdzie mogło leżeć coś, co zrzucono z mostu. - Gdybyśmy znaleźli to, czego szukaliśmy, na pewno dowiedziałaby się o tym cała Polska - mówi prokurator prowadzący śledztwo. - Sprawa objęta jest klauzulą tajności - dodaje.

Dombas i spółka
Akcja była tak tajna, że nie wiedziano o niej ani w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy, której podlega Kruszwica, ani w komendzie w Gorzowie Wielkopolskim, której podlegają zielonogórscy policjanci uczestniczący w poszukiwaniach. - Prokuratorzy chcieli się wykazać. Wyciągnęli pewnego człowieka z więzienia, bo obiecał, że pokaże im miejsce ukrycia zwłok. Żadnego ciała jednak nie znaleziono. Zrozumiałe więc, że nie chcą się tym chwalić - mówi jeden z wysokich urzędników MSWiA. - To nasza porażka - przyznaje prokurator z Zielonej Góry. - Szkoda, bo prokuratorzy naprawdę byli bardzo w tę sprawę zaangażowani.
Poszukiwania zwłok w jeziorze Gopło związane były z jedną ze spraw opisanych w artykule "Nietykalni, czyli korupcja w wymiarze sprawiedliwości", który jesienią ubiegłego roku ukazał się w "Gazecie Wyborczej". Dziennikarz prześledził różne sprawy sądowe dotyczące inowrocławskiej grupy Jacka D., pseudonim Dombas. Nagrania z policyjnych podsłuchów członków grupy jednoznacznie wskazywały, że opieszałość sądu może mieć związek z korupcją urzędników wymiaru sprawiedliwości. Na początku tego roku na polecenie minister Hanny Suchockiej Prokuratura Krajowa objęła opisywane sprawy specjalnym nadzorem. Śledztwa dotyczące działalności Jacka D. i jego kompanów ruszyły z miejsca.
Jacek D., były żołnierz zawodowy, oskarżony był między innymi o to, że w 1991 r. w Nowej Soli brał udział w napadzie i zabójstwie trzech członków rodziny H. Bandyci Jacek D. i Szymon G. zostali złapani w Bydgoszczy, gdy próbowali sprzedać paserom zrabowane przedmioty. Ponadto grupy krwi pozostawione na ubraniach ofiar zgadzały się z grupami krwi zatrzymanych. Zielonogórski sąd uniewinnił jednak oskarżonych. Sąd apelacyjny uchylił ten wyrok, ale akta wróciły do prokuratury z zaleceniem odnalezienia i przesłuchania jeszcze jednego świadka - Sandryna L. (na początku śledztwa zeznał on, że w noc zabójstwa zaprowadził Jacka D. i Szymona G. pod willę H.). Ustalono, że Sandryn L. przebywa w Niemczech, lecz prokuratura przez dwa lata nie zrobiła nic, by go odnaleźć i przesłuchać.
Po opublikowaniu reportażu prokuratorzy z Zielonej Góry postanowili przesłuchać Krzysztofa D., sąsiada Dombasa, podejrzanego o wyłudzenia, który dwa lata wcześniej złożył istotne zeznania dotyczące zabójstwa w Nowej Soli. Powiedział, że Dombas chwalił się, iż uczestniczył w napadzie. Widział też u niego sporo złotych i srebrnych monet oraz "żółte jajko wysadzane kamieniami".

Świadek koronny
Krzysztof D., członek bandy Dombasa, do niedawna przebywał w areszcie w Potulicach. Był oskarżony o udział w wyłudzeniach towarów przez fikcyjne spółki zakładane przez Dombasa i jego ludzi. Jesienią 1998 r. zatrzymała go częstochowska policja. W sierpniu 1999 r. rozpoczął się jego proces. Wśród kolegów Krzysztof D. ma opinię świetnego aktora, który już niejednokrotnie nabierał policjantów i prokuratorów.
Przed sądem w Bydgoszczy toczy się także (w tej samej sprawie) proces Dombasa i jego współpracowników. Zdaniem prokuratury, grupa zakładała fikcyjne spółki, mianowała papierowych prezesów i na dużą skalę wyłudzała towary. Dombasa zadenuncjował - w obawie o własne bezpieczeństwo - Sylwester M., pseudonim Syla, drobny złodziejaszek mianowany szefem jednej z firm. Tuż po zeznaniach, 7 maja 1997 r., Syla zniknął. Wkrótce zaginął również inny prezes - Rafał Ż. Także on złożył obciążające Dombasa zeznania. Podczas toczącego się obecnie procesu szef grupy podważa zeznania świadka, żądając konfrontacji. Prokuratorzy zarzucają Dombasowi zorganizowanie zabójstwa obu mężczyzn. Nie da się jednak tego udowodnić dopóty, dopóki się oni nie znajdą - żywi lub martwi.

Układ
Na początku tego roku zielonogórscy prokuratorzy prowadzący sprawę zabójstwa w Nowej Soli pojechali do Potulic, by przesłuchać Krzysztofa D. Ten odwołał wszystko, co wcześniej powiedział. Stwierdził, że nic nie wie na temat zabójstwa i udziału w nim Dombasa. Wyznał jednak, że wie, gdzie są ukryte ciała prezesów. Zgodził się pokazać to miejsce pod warunkiem, że zostanie zwolniony z aresztu. - Zależało nam, żeby wyszedł na wolność - przyznaje jeden z prokuratorów.
Tak też się stało. 17 marca tego roku sąd w Inowrocławiu uchylił areszt wobec Krzysztofa D. - Oskarżony złożył wyjaśnienia i jego dalsze przebywanie w zakładzie karnym nie jest niezbędne. W uzasadnieniu prośby o uchylenie aresztu oskarżony powoływał się na ciężką sytuację materialną rodziny. Krzysztof D. w zakładzie spędził półtora roku i jego dalsze przebywanie za kratami byłoby już elementem kary, a przecież przed wyrokiem każdy człowiek uważany jest za niewinnego - tłumaczy podstawy decyzji o uchyleniu aresztu sędzia Danuta Flinik, rzecznik prasowa bydgoskiego sądu.
Mimo że oficjalnie nikt nie chce tego potwierdzić, dowiedzieliśmy się, iż prokuratorzy bardzo się starali, by sąd podjął decyzję o uwolnieniu Krzysztofa D. - Zależało nam na tym, żeby wyszedł na wolność, bo to nas uwiarygodniało. Oznaczało, że nie wpuszczamy go w maliny - tłumaczy jeden z prokuratorów. - On i tak niedługo by wyszedł. Sąd praktycznie niczym nie ryzykował - dodaje. Krzysztof D. miał być przekonany, że będzie jeszcze długo siedział za kratami, a dzięki współpracy z prokuraturą uda mu się coś utargować. - Powiedzieliśmy mu, że jeśli pomoże nam, my też mu pomożemy. Taka była nasza karta przetargowa - przyznaje prokurator. Zapewnia, że Krzysztof D. po opuszczeniu aresztu udał się do domu. Wcześniej zdradził jednak miejsce ukrycia zwłok prezesów - w Gople, pod mostem w Kruszwicy.
- Zarzekał się, że ciała tam są - mówi prokurator.
Trzy tygodnie temu płetwonurkowie dwa dni przeczesywali niewielki fragment mulistego dna Gopła. Bez rezultatu. Ciał nie znaleziono.
- Krzysztof D. zarzeka się teraz, że zwłoki na pewno tam były, lecz zostały przeniesione w inne miejsce - mówi nasz informator z prokuratury. - Wskazał je nawet, ale dotychczas nie zorganizowano tam poszukiwań, bo wątpimy, czy mówi prawdę.

Wędrujące zwłoki
Skoro Krzysztof D. zgodził się na współpracę z prokuraturą, a o poszukiwaniach zwłok prezesów nie wiedział nikt postronny, dlaczego uczestniczący w akcji funkcjonariusze nosili kamizelki kuloodporne? - Mamy do czynienia z niebezpiecznymi, bezwzględnymi ludźmi. Dostaliśmy informacje, że jesteśmy obserwowani - mówi jeden z biorących udział w poszukiwaniach. Rzeczywiście tak było. Nasz informator potwierdza, że w pobliskiej kawiarence akcję oglądali członkowie bandy Dombasa. - Mieli ubaw po pachy - mówi nasz rozmówca. Według jednej z wersji wydarzeń, Krzysztof D. był obecny podczas przeszukiwań. W stroju płetwonurka i w asyście policjantów miał wejść do wody i zniknąć. Całe przedsięwzięcie było podobno od początku zaplanowane przez Krzysztofa D. - chciał po prostu wydostać się na wolność.
- To nieprawda - twierdzi jeden z prokuratorów. - Krzysztof D. zastrzegł, że nie może być obecny na miejscu, ale mieliśmy z nim kontakt. Praktycznie teraz też mamy. Jeśli mamy jakieś pytania, musimy wyjaśnić nieścisłości, dzwonimy i on udziela informacji.

Więcej możesz przeczytać w 17/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.