Bilet na biegun

Dodano:   /  Zmieniono: 
Spotkanie z MARKIEM KAMIŃSKIM, polarnikiem i podróżnikiem

Andrzej Kropiwnicki: Nie znudziło się panu zdobywanie biegunów?
Marek Kamiński: Biegun jest magicznym miejscem! Za każdym razem wszystko wygląda inaczej. Inaczej też odczuwa się to, co się widzi. To się po prostu nie ma prawa znudzić.
Izi: Czy to prawda, że podczas marszu na biegun nie można się umyć?
- Niełatwo jest wziąć prysznic przy temperaturze minus 20 czy minus 60 stopni Celsjusza. A poza tym brakuje wody. Podczas wyprawy w 1995 r. nie myliśmy się przez ponad siedemdziesiąt dni.
Woj.: Co jest gorsze - wędrówka po lodzie czy po pustyni?
- Gorsze? Obie te formy są bardzo fajne. Trzeba tylko wiedzieć, jak się zabrać do rzeczy. Inna sprawa, że trudniej jest przetrwać na biegunie niż na pustyni.
Bazan: Jest pan teraz bardziej biznesmenem czy podróżnikiem?
- Zawsze staram się być przede wszystkim człowiekiem, więc nie potrafię odpowiedzieć na tak zadane pytanie. Zajmuję się różnymi projektami związanymi z ochroną środowiska i wykorzystaniem energii słonecznej oraz wiatrowej. Piszę też nową książkę i cały czas myślę o kolejnych wyprawach.
Artidi: Ma pan własną fundację, asystentkę, pracowników. Skąd pan na to wszystko bierze pieniądze w czasach dekoniunktury?
- Dekoniunktura nie musi oznaczać bankructwa wszystkich firm w Polsce. Jasne, że są czasy lepsze i gorsze, ale bessa uderza raczej w słabsze firmy. Zresztą prowadzenie fundacji nie wiąże się z żadnymi nadzwyczajnymi kosztami. Daję sobie jakoś radę.
Pix: Dlaczego wyprawy, które organizuje pańska fundacja, są dostępne tylko dla najbogatszych?
- Organizujemy wyprawy w miejsca bardzo trudno dostępne, dlatego są drogie. Na biegun nie latają czartery.
Pix: Ile musieli zapłacić uczestnicy niedawnej wycieczki na biegun północny?
- Jedenaście tysięcy dolarów. Podkreślam jednak, że to nie jest mój dochód. Trzeba załatwić przelot, helikoptery, wyposażenie itd. Zresztą moje samotne wyprawy były znacznie droższe. Grupa zawsze płaci mniej, bo koszty się rozkładają. Poza tym marsz na biegun to sprawa motywacji, a nie pieniędzy. Dla kogoś, kto naprawdę marzy o przeżyciu takiej przygody, cena zapewne nie okaże się zaporowa. Krezusi spędzają zazwyczaj urlopy w innych miejscach.
Olga: W tym roku zaliczył pan już biegun. Co dalej?
- Myślę o Grenlandii, Australii i Afryce. Ale to skomplikowane wyprawy - wymagają precyzyjnej organizacji. Dlatego nie mogę jeszcze dziś powiedzieć nic konkretnego.
Alosza: Kiedy trzeba zgłosić chęć wzięcia udziału w pańskiej wyprawie?
- Co najmniej kilka miesięcy przed wyruszeniem. Przez ten czas trzeba skompletować sprzęt i przejść odpowiedni trening. Przede wszystkim wytrzymałościowy, a więc bieganie, pływanie, marsze z kilkudziesięciokilogramowym plecakiem!
Miętki: Komercyjne wycieczki na Mount Everest niemal zniszczyły romantykę tej góry. Nie boi się pan, że ten sam los spotka biegun?
- Nie robię wypraw komercyjnych, ale partnerskie. Nie poszedłem na biegun, żeby zarobić, lecz by go jeszcze raz zobaczyć i przetestować nowy sprzęt. Poza tym jakoś nie wyobrażam sobie tysięcy amatorów wypraw w lody Arktyki. Tam naprawdę jest bardzo zimno i dość niebezpiecznie. Dlatego nie boję się wizji tłumów na lodowych krach. Biegun sobie z tym poradzi.
Karo: Bał się pan kiedyś o życie własne lub innych uczestników wyprawy?
- Takich sytuacji było bardzo dużo, bo wyprawa na biegun z definicji jest niebezpieczna. W każdej chwili można wpaść do lodowatej wody, co mi się już kilka razy zdarzyło. W tej chwili nie przychodzi mi do głowy nic konkretnego, ale zapewniam, że nieraz się bałem.
Więcej możesz przeczytać w 27/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.