Nadzieja w demokracji

Nadzieja w demokracji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z NABILEM SHAATHEM, ministrem planowania Autonomii Palestyńskiej
Atak na Arafata miał uspokoić Izraelczyków


Nathan Gardels: Czy plan Busha daje szansę na pokojowe rozwiązanie konfliktu na Bliskim Wschodzie?
Nabil Shaath: Nareszcie prezydent Stanów Zjednoczonych opowiedział się za takim kierunkiem działań pokojowych na Bliskim Wschodzie, które uwzględniają powstanie niezależnego państwa palestyńskiego. Dotychczas zręcznie tego unikał. To dobry znak. Amerykański plan zawiera wiele pozytywnych elementów, przede wszystkim apel o zakończenie izraelskiej okupacji terytoriów zajętych w 1967 r. Bush zwrócił się też do Izraela o zwrot Palestyńczykom miliarda dolarów, które Tel Awiw pobierał od nas w formie podatków przez ostatnie dwa lata, a które teraz zamroził na swoich kontach.
- Żadnych minusów?
- Zaliczyłbym do nich ostry atak na władze Autonomii Palestyńskiej i osobiście na Jasera Arafata. Mam wrażenie, że atak ten miał na celu uspokojenie Izraelczyków i pokazanie bezstronności Busha. Dzięki temu Szaronowi będzie łatwiej zaakceptować to, czego chce od niego Bush, np. zlikwidowania osadnictwa izraelskiego.
Atak na Arafata jest niesprawiedliwy i natychmiast został opacznie zrozumiany. Izraelczycy sądzą, że dostali zielone światło, by rozwiązać problem Arafata w sposób dla nich najdogodniejszy - zabić go lub wydalić z kraju. W świecie arabskim przemówienie Busha zostało powszechnie odebrane w negatywny sposób. Uznano je za aroganckie i proizraelskie zachowanie supermocarstwa, za próbę narzucenia przywódcy narodowi palestyńskiemu. Czy jakiekolwiek inne społeczeństwo na świecie zgodziłoby się na taką uzurpację?
Niestety, fragment przemówienia Busha, w którym nawoływał do usunięcia Arafata, stanowił aż dwie trzecie jego wystąpienia. To tworzy bardzo nieprzychylną atmosferę wokół planu Busha, szczególnie wśród mieszkańców Autonomii Palestyńskiej. Wszystko w tej chwili zależy od tego, jak przystąpi się do jego realizacji. Trzyletnia perspektywa rozwiązania konfliktu jest zachęcająca, ale nie wyznaczono konkretnego terminu rozpoczęcia tego procesu. A to może jeszcze bardziej pogłębić frustrację.
- Kto powinien zrobić następny krok?
- To bardzo ważne, by prezydent Bush jak najprędzej wysłał na Bliski Wschód sekretarza stanu Colina Powella. Powinien się on spotkać z przedstawicielami Rosji, Unii Europejskiej i ONZ oraz ministrami najważniejszych krajów arabskich, jak Arabia Saudyjska, Egipt i Jordania, by plan prezydenta mógł zostać zrealizowany. W przeciwnym razie tezy Busha pozostaną jedynie pustymi słowami, jak to działo się w przeszłości.
- Czy Bush byłby skłonny zaakceptować Arafata w roli prezydenta, gdyby ktoś inny został premierem rządu palestyńskiego?
- Temat ten poruszyli niektórzy urzędnicy w czasie mego pobytu w Waszyngtonie. Wciąż podkreślali konieczność natychmiastowego przeprowadzenia wyborów w Autonomii. Nie mamy nic przeciwko temu. Arafat zapowiedział wybory na styczeń przyszłego roku. Pozostaje pytanie, czy Stany Zjednoczone uznają Arafata za legalnego przywódcę, jeśli Palestyńczycy znowu go wybiorą. W Waszyngtonie można usłyszeć dwie odpowiedzi: sekretarz stanu Colin Powell mówi "tak", doradca ds. bezpieczeństwa Condoleezza Rice - "nie". Jeśli, co prawdopodobne, Arafat wygra styczniowe wybory, Stany Zjednoczone będą musiały zdecydować się, czy spełnianie życzeń Szarona jest ważniejsze od demokracji. 

Więcej możesz przeczytać w 27/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: