Wakacje w proszku

Wakacje w proszku

Dodano:   /  Zmieniono: 

Piotrze!

Chcę dziś opisac Ci historię, którą wspominam z rozrzewnieniem, choć nosi wszystkie znamiona kulinarnego barbarzyństwa.
Na początku lat osiemdziesiątych wybraliśmy się w kilku chłopa do Puszczy Augustowskiej nad jezioro Serwy. Namioty rozbiliśmy na dziko nad samym brzegiem wody. Nie wzięliśmy żadnego sprzętu do gotowania, pozostawało ognisko, lecz rozpalaliśmy je nader rzadko. Większość zasobów finansowych wymieniliśmy bowiem na bony, by w augustowskim Peweksie nabyć zapasik spirytualiów oraz tytoniu (jedno i drugie w normalnej sprzedaży było wówczas na kartki, a te zostawiliśmy rodzicom). Po przeliczeniu reszty okazało się, że mamy już tylko na chleb, pomidory oraz cebulę.
I spędziliśmy tak prawie dwa urocze tygodnie, jedząc chleb z cebulą i pomidorami, czasami piekąc kradzione ziemniaki i popijając wszystko surową wodą z jeziora, zaprawianą skondensowanym sokiem pomarańczowym firmy Inter-Fragrance. Co wieczór naruszaliśmy fragment wyskokowego zapasiku, potem nieodmiennie ktoś ogłaszał, że junta powołała komitet antyalkoholowy, w którego skład wchodzą generałowie Kufel, Oliwa, Żyto i Baryła, a dalej już tylko wyliśmy antyreżimowe pieśni.
Czemu o tym wspominam? Bo uświadomiłem sobie, że nawet w tych trudnych czasach nikomu z nas nie przyszło do głowy, by zabrać ze sobą zupy w proszku. Można je było dostać i w najgorszych chwilach, lecz nawet wówczas zdawały mi się czymś okropnym.
Kilka lat temu postanowiłem spędzić lato w Chorwacji pod namiotem. Zabraliśmy wszystkie możliwe kempingowe utensylia kuchenne, na Węgrzech kupiłem cały zapas ładnie brzmiących zupek - bograczy, fasolówek, rosołów z wątrobianymi knedelkami. Mam je do dzisiaj, choć nie wiem po co, bo dawno się przeterminowały. A na kocherze gotowałem chorwackie mule i smażyłem krewetki.
Jeśli jadam coś z tego gatunku, to tzw. zupki chińskie, które w rzeczywistości są wietnamskie, z makaronem, jedynie do zalewania wrzątkiem. Jak dodać do nich kilka kropel sosu sojowego (ale dobrego, na przykład Kikkoman), to robią się zupełnie znośne. Reszty nie dotykam. Jest to chyba jedyny dział produktów spożywczych, którego nie śledzę w ogóle i nawet nie mam pojęcia, co w nim słychać. I boję się, że tak już chyba zostanie. Myślisz, że powinienem się tym przejmować?

Twój RM



Ależ drogi przyjacielu!

To wcale nie wstyd, że się kiedyś zjadło zupę z proszku. Generalnie uważam, że zawsze lepiej samemu zrobić, zwłaszcza że to nietrudne, ale bywają różne sytuacje w życiu. O ile podawanie zupy z proszku w restauracji to czysty skandal, a w domu karygodne lenistwo, to jednak wysoko w górach, w stepie czy na Spitsbergenie taki jadłospis może mieć sens.
Ja też jeździłem pod namioty (z książeczką autostopowicza), tyle że na początku lat siedemdziesiątych. Jako młodzież szkolna piłem, owszem, piwo i wino, ale wódki ani kropelki, może więc dlatego te zupy w proszku gotowałem. Poza tym moje umiejętności kucharskie były wtedy takie, że jak raz próbowaliśmy z chłopakami ugotować makaron na ognisku, to tyle go nasypaliśmy, że nam prawie cały górą uciekł z garnka i rzucił się w płomienie, a to, co zostało, było posklejane. Z tamtych czasów pamiętam zwłaszcza szlagier Winiar (czy jak się to wtedy nazywało?) - zupę ogonową. Była naprawdę niezła i nawet miała ten charakterystyczny posmak wołowych ogonów. Ciekawe, że ta świetna potrawa prawie w ogóle nie istnieje w jadłospisach restauracyjnych i domowych. Zresztą, nie wiem, czy ją jeszcze produkują w Winiarach.
Z jadłospisu biwakowego pamiętam też bułgarską paprykę faszerowaną w puszce, palce lizać. Dziś próżno jej szukać w sklepach. Komu to przeszkadzało?
W wieku dorosłym zupy w proszku niemal uratowały mi życie, kiedy jechałem na reportaż Koleją Transsyberyjską przez Rosję, Mongolię i Chiny. Jechaliśmy tydzień, a do jedzenia w rosyjskim pociągu nadawały się jedynie jajka na twardo, szampan i wódka. Reszta - czysty koszmar. Ale miałem ze sobą zupki chińskie i Knorra oraz zestaw przypraw. Najpierw, żeby nie drażnić kelnera, zamawiałem wódkę, a zaraz potem kipiatok. Każdą zupę doprawiałem sosem sojowym Kikkoman, liofilizowanym czosnkiem i łyżeczką spirytusu. Jakoś dało się przeżyć. Nie skreślałbym więc tak całkiem zup w proszku.
Z poważaniem

Bikont Błyskawiczny do Rozpuszczenia we Wrzątku
Więcej możesz przeczytać w 29/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.