Poprzednie felietony pisywałem w łazience. Polski pisarz towarzyszy ludziom wszędzie!
Trudno właściwie się zorientować z prasy, na którą w kolejnych salach kolejnych szpitali byłem przez miesiąc skazany, co się dzieje w kraju. Wahania złotego lub euro nie obchodziły nic ani pacjentów, ani pielęgniarki, bo ani jedni, ani drudzy w ogóle nie mieli pieniędzy. Jak może wykwalifikowana pielęgniarka z ostrych dyżurów, która miesięcznie otrzymuje 700-800 zł, interesować się, czy złoty to 4,4 dolara czy 4,1 dolara?
- Ale pani przecież jest pielęgniarką lecznicy wojskowej - spytałem jedną z nich. - No to co? Jestem szeregowcem przeszkolonym... - tu ugryzła się poufnie w język. - No to pani służy w armii NATO i tam też tak płacą? Podniosła na mnie chabrowe oczka i ze zdumieniem zapytała: - A co to jest NATO?
- North Atlantic... - począłem recytować, ale ona mi przerwała. - Panie, ja nie znam angielskiego, a poza tym na polityce się w ogóle nie znam. Strajk nam nic nie dał. Niektórym jeszcze po 100 zł zabrali (24 USD). A w ogóle proszę włożyć piżamę i jedziemy na rentgena. Spytałem ją, czy rentgen jest Siemensa czy Philipsa, ale i tak nic z tego nie wyszło, bo pod rentgenem siedział osowiały tłum na wózkach (mój miał napis "Wiener Krankenkaus, Hilfe für Polen". W rentgenie nagle spaliła się główna lampa, a że obsługuje on około 500 ludzi ze szpitala plus ostre dyżury z miasta, przeto spiętrzenie pacjentów zatkało dwa korytarze. Na lampę administracja w tym momencie forsy nie miała i odesłano wszystkich do łóżek do czasu, aż przeleją forsę.
Na szczęście miałem kontakt z inną jeszcze nieodległą lecznicą i tam mnie przepuścili niby placek nadziewany strachem przez tomograf. Następnego dnia we "Wprost" przeczytałem dewizę: "Sprawdź, czy szpital, w którym się leczysz, zostanie wkrótce zamknięty". Sprawdziłem. Okazało się, że naszą salę jeszcze uratują. Poprzednie felietony pisywałem w łazience (polski pisarz towarzyszy ludziom wszędzie!), gdzie nie było ani mydła, ani ręczników, a przewody z wodą ciepłą i zimną tak chytrze zmontowano, że czerwony sikał zimną, a czarny ukropem. To z oszczędności, bo jak ktoś spróbował, czy jest ciepła woda, stwierdzał, że lodowata, i w ogóle się nie mył. Nikt przecież nie bada ciepłoty w zimnych kranach.
Kiedy już znalazłem się w wolnym świecie, poza kontaktem z ministrem zdrowia (wielu już było tych ministrów, ale kogoś takiego jak ten, to chyba nawet Światowa Organizacja Zdrowia na oczy nie widziała), wyszedłem na spacer. - Żyjesz? - spytał mnie znajomy. - Żyję. - Zdumiewające - zachichotał. - Pewnie się prześlizgnąłeś "na VIP-a" (Very Important Person). - Nie, spotkałem paru uczciwych lekarzy. Tylko tyle.
- Ale pani przecież jest pielęgniarką lecznicy wojskowej - spytałem jedną z nich. - No to co? Jestem szeregowcem przeszkolonym... - tu ugryzła się poufnie w język. - No to pani służy w armii NATO i tam też tak płacą? Podniosła na mnie chabrowe oczka i ze zdumieniem zapytała: - A co to jest NATO?
- North Atlantic... - począłem recytować, ale ona mi przerwała. - Panie, ja nie znam angielskiego, a poza tym na polityce się w ogóle nie znam. Strajk nam nic nie dał. Niektórym jeszcze po 100 zł zabrali (24 USD). A w ogóle proszę włożyć piżamę i jedziemy na rentgena. Spytałem ją, czy rentgen jest Siemensa czy Philipsa, ale i tak nic z tego nie wyszło, bo pod rentgenem siedział osowiały tłum na wózkach (mój miał napis "Wiener Krankenkaus, Hilfe für Polen". W rentgenie nagle spaliła się główna lampa, a że obsługuje on około 500 ludzi ze szpitala plus ostre dyżury z miasta, przeto spiętrzenie pacjentów zatkało dwa korytarze. Na lampę administracja w tym momencie forsy nie miała i odesłano wszystkich do łóżek do czasu, aż przeleją forsę.
Na szczęście miałem kontakt z inną jeszcze nieodległą lecznicą i tam mnie przepuścili niby placek nadziewany strachem przez tomograf. Następnego dnia we "Wprost" przeczytałem dewizę: "Sprawdź, czy szpital, w którym się leczysz, zostanie wkrótce zamknięty". Sprawdziłem. Okazało się, że naszą salę jeszcze uratują. Poprzednie felietony pisywałem w łazience (polski pisarz towarzyszy ludziom wszędzie!), gdzie nie było ani mydła, ani ręczników, a przewody z wodą ciepłą i zimną tak chytrze zmontowano, że czerwony sikał zimną, a czarny ukropem. To z oszczędności, bo jak ktoś spróbował, czy jest ciepła woda, stwierdzał, że lodowata, i w ogóle się nie mył. Nikt przecież nie bada ciepłoty w zimnych kranach.
Kiedy już znalazłem się w wolnym świecie, poza kontaktem z ministrem zdrowia (wielu już było tych ministrów, ale kogoś takiego jak ten, to chyba nawet Światowa Organizacja Zdrowia na oczy nie widziała), wyszedłem na spacer. - Żyjesz? - spytał mnie znajomy. - Żyję. - Zdumiewające - zachichotał. - Pewnie się prześlizgnąłeś "na VIP-a" (Very Important Person). - Nie, spotkałem paru uczciwych lekarzy. Tylko tyle.
Więcej możesz przeczytać w 34/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.