Mucha marki Rusobel

Mucha marki Rusobel

Dodano:   /  Zmieniono: 
Władimir Putin brutalnie sprowadził do parteru białoruskiego "partnera" Aleksandra Łukaszenkę

"Trzeba oddzielić muchy od kotletów"
Władimir Putin


Generalnie zgadzam się z tezą rosyjskiego prezydenta. Bardzo nie lubię, gdy muchy siadają mi na kotlecie, co w upalne lato 2002 (przerywane tu i ówdzie jakimiś apokaliptycznymi powodziami) może się łatwo zdarzyć. Wiem zarazem, że tuż przed pospolitym ruszeniem papieskim - a piszę ten tekst w godzinach bezpośrednio poprzedzających lądowanie watykańskiego samolotu w podkrakowskich Balicach - należałoby w zasadzie machnąć ręką na wszystkie muchy tego świata, ograniczając się do spraw najpoważniejszych: posłuchać, co ma do powiedzenia Jan Paweł II swej ojczyźnie AD 2002, oraz monitorować stan wody na głównych rzekach europejskich.
Nie mając wszakże wpływu na stan opadów i wstrzymując się z komentarzami do słów Ojca Świętego do czasu, gdy już je usłyszymy, zauważyłem, że oto wylądowała mi na talerzu jedna mucha nad podziw okazała (żeby nie powiedzieć najwyższego politycznego kalibru), która nie wzbudziła wielu komentarzy - choć jest ich warta. Idzie o słynny ZBiR, czyli - jak mówią Rosjanie - Rusobel. Czytelnikom, którzy zaniedbali codzienną prasówkę w czasie tej kanikuły, spieszę wyjaśnić, że oba hasła odnoszą się do pomysłu integracji Rosji i Białorusi, którego gorącym orędownikiem jest od zawsze Aleksander Łukaszenka, umiarkowanym zaś sympatykiem był najpierw Jelcyn, później Putin. Ten ostatni stracił jednak cierpliwość, gdy niedawno przyjmował na audiencji swego białoruskiego kolegę (?), odpowiednika (?), partnera (?). Łukaszenka w sposób dość namolny znów zaczął się dopominać o zrealizowanie marzenia swego życia, a mianowicie o pilne zjednoczenie Federacji Rosyjskiej z Białorusią pod wspólnym sztandarem. I wtedy Putin brutalnie sprowadził swego gościa do parteru.
Warunki Putina są jednoznaczne i oznaczają zwykłą inkorporację Białorusi do Federacji, oczywiście bez żadnego statusu równoprawnego członka, bez prawa weta, z rezygnacją Białorusi z samodzielnego bytu państwowego i bez wiceprezydentury dla Łukaszenki, za to w zgodzie z konstytucją Rosji. Przypomina to wariant przerabiany we wczesnych czasach ZSRR, kiedy PRL ofiarowywano status szesnastej bodaj republiki Kraju Rad. Tego Łukaszenka nie przewidział.
Dla naszych polskich eurofobów wiadomość jest wielce pouczająca. Od czasu do czasu głoszą oni tezę o tzw. alternatywie dla członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Uderzają wtedy w tony jakiegoś mitycznego zjednoczenia wschodniosłowiańskiego, straszą sloganem "wczoraj Moskwa, dziś Bruksela", epatują "dyktatem" eurokratów. Nawet słowem nie wspominają przy tym o takim drobiazgu jak demokratyczna struktura instytucji wspólnotowych, w których nie ma miejsca dla dyktatu jednej konstytucji państwowej nad konstytucjami innych państw członkowskich, gdzie toczone są szczegółowe dyskusje i podejmowane w pełni demokratyczne decyzje o składzie Komisji Europejskiej, o zasadach rozdzielania funduszy wspólnotowych itd. Eurofobi udają, że nie wiedzą o rzeczywiście partnerskim układzie między państwami członkowskimi, zachowującymi wciąż znaczną część swej suwerenności państwowej, a jednocześnie uzyskującymi udział we wspólnej suwerenności europejskiej. Posługują się argumentem o słabej pozycji przetargowej Polski w negocjacjach z UE - jakby nie wiedzieli, że jest różnica między krajem kandydującym a krajem członkowskim.
Mucha na kotlecie Łukaszenki jest dużych rozmiarów i z pewnością okaże się dla białoruskiego dyktatora niestrawna. Przy takim nastawieniu Putina Łukaszenka może się pozbyć wszelkich złudzeń, a jego predylekcja do wieczystego sojuszu rosyjsko-białoruskiego z całą pewnością będzie musiała zostać jakoś przedefiniowana. Dobrze byłoby jednak, gdyby polscy miłośnicy wariantu wschodniego też poddali korekcie swą nużącą już argumentację przeciw polskiemu scenariuszowi integracji europejskiej. Niech tym razem posłuchają Władimira Putina i oddzielą muchy od kotletów.
Więcej możesz przeczytać w 34/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.