Szczyty iluzji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gospodarka, ekologu! - dało się słyszeć w Johannesburgu

Na pierwszych dwóch szczytach Ziemi - w Sztokholmie w 1972 r. i w Rio de Janeiro dwadzieścia lat później - ekolodzy straszyli katastroficznymi wizjami, bijąc na alarm, że grożą nam awarie w elektrowniach atomowych, skończy się tlen i woda zdatna do picia. W Johannesburgu już mało kto chce ich słuchać. - Antyglobaliści przesadzają. Trzydzieści lat temu pojawiały się raporty, między innymi Klubu Rzymskiego, wedle których za 10-15 lat miała nastąpić katastrofa ekologiczna, jeśli PKB będzie rósł w nie zmienionym tempie - zauważa prof. Witold Orłowski, doradca ekonomiczny prezydenta RP, były ekonomista Banku Światowego. - Państwa nie chcą ponosić wyrzeczeń na rzecz środowiska - mówi prof. S. Neil MacFarlane, dyrektor Centrum Studiów Międzynarodowych w Oksfordzie. Dziś uwaga społeczeństw skupia się na innych, bardziej palących problemach.
Zachód zmaga się z dekoniunkturą gospodarczą i terroryzmem. Na dziesięć dni przed południowoafrykańskim szczytem Biały Dom poinformował, że prezydent Bush nie pojedzie do Johannesburga, a USA będzie reprezentował sekretarz stanu Colin Powell. - Jeśli nie uda się przekonać USA do swojego pomysłu, w dzisiejszym jednobiegunowym świecie ma się nikłe szanse powodzenia - komentuje prof. MacFarlane.
Zieloni twierdzą, że to właśnie USA odgrywają kluczową rolę w "blokowaniu proekologicznych uzgodnień". - Teraz mamy już tylko nadzieję, że Stany Zjednoczone będą milczeć i pozwolą światu działać bez ich udziału - skarży się Daniel Mittler, koordynator ds. szczytu w Friends of the Earth International (FOEI), jednej z największych organizacji ekologicznych. Zdaniem Mittlera, prezydent USA jest tylko "marionetką w rękach przemysłu energetycznego".
- Amerykański prezydent jest dosłownie własnością wielkiego biznesu, największych producentów zanieczyszczeń - atakuje Mittler. Szkopuł w tym, że świat nie chce "działać". Ekolodzy oskarżają rządy o współpracę z koncernami wbrew własnym społeczeństwom, ale - zdaniem MacFarlanea - nawet one straciły zainteresowanie ochroną środowiska.

Zieloni w odwrocie
Partie ekologiczne, które w latach 70. i 80. wyrastały w Europie jak grzyby po deszczu i przyciągały tysiące zwolenników, dziś przeżywają poważny kryzys. Zieloni sięgnęli po władzę w Finlandii i Niemczech, co pozwoliło im wprowadzić część swoich haseł w życie. Sukces zmusił ich jednak do dokonywania codziennych wyborów między ekologią a ekonomią. Na własnej skórze doświadczyli, że piękne wizje często są niemożliwe do zrealizowania, a nawet absurdalne ze względu na koszty. Praktyka wykazała naiwność wielu ekologicznych postulatów, władza zaś uwikłała i obnażyła zielonych w taki sam sposób jak inne partie. Nie mają już patentu "jedynych sprawiedliwych", czego dowodzą kiepskie notowania Zielonych w Niemczech.
Gdy wyborcy przestają myśleć o środowisku, przywódcy robią to samo. Politycy nie lubią, gdy wypomina im się wzniosłe i ambitne deklaracje z Rio. Podpisana tam konwencja klimatyczna była podstawą do zawarcia w 1997 r. protokołu z Kioto o ograniczeniu emisji dwutlenku węgla o 5,2 proc. Protokołu z Kioto do dziś nie wprowadzono w życie.
W przypływie hojności bogaci zadeklarowali w Rio, że przeznaczą 0,7 proc. PKB na pomoc dla krajów rozwijających się. Szybko o tym zapomnieli. - Ustaleniami z Rio przejęły się tylko Holandia i kraje skandynawskie. W innych państwach zabrakło przyzwolenia społeczeństw - zauważa dr Anna Kalinowska, dyrektor Centrum Badań nad Środowiskiem Przyrodniczym Uniwersytetu Warszawskiego. Poszło o pieniądze. Niemcy przeznaczają na "zrównoważony rozwój" zaledwie 0,15 proc. PKB, a USA - 0,1 proc. Nawet ta pomoc jest jednak w ogromnej części marnotrawiona. Kraje bogate nie chcą wyrzucać miliardów w błoto. Po obecnym szczycie nikt nie spodziewa się eksplozji szczodrości.
Bogate społeczeństwa powoli odwracają się od ekologów, a w krajach rozwijających się, które chętnie atakują zamożnych za niszczenie środowiska, jego ochroną prawie nikt nie zaprząta sobie głowy. Ekolodzy są przerażeni. Twierdzą, że wycinanie lasów w Brazylii czy rozwój motoryzacji w Indiach powoduje dewastację środowiska w całej "globalnej wiosce". - W krajach biednych panuje filozofia rabunkowej gospodarki surowcami - mówi Maciej Nowicki, były minister ochrony środowiska i wiceprzewodniczący komisji ONZ ds. ekorozwoju.

Biedni śladem bogatych
Biedni tego świata nie mają ochoty słuchać narzekań ekologów. W codziennej walce z nędzą nikt nie myśli o ochronie środowiska. - Ekologia jest luksusem. Gdy człowiek jest głodny, nie przejmuje się tym, jak wycięcie lasu wpływa na globalny klimat - mówi prof. Orłowski. Biedni wytykają bogatym, że ich droga do zamożności wiodła przez dziesięciolecia rabunkowej eksploatacji surowców i ekspansję przemysłową. Bogata Północ nie ma więc prawa wtrącać się, gdy kraje rozwijające się usiłują ją gonić w ten sam sposób. - Gdy Hindusi i Chińczycy chcą się przesiąść z roweru do samochodu, nie można im tego zabronić - mówi Andrzej Kassenberg, prezes Instytutu na rzecz Ekorozwoju.
Kraje rozwijające się zawsze żądały pomocy od bogatych, a bogaci starali się, żeby pomoc była przeznaczana na ochronę środowiska. W Johannesburgu na pierwszy plan wysunęła się ekonomia. Ewolucję w myśleniu możnych najlepiej ilustrują hasła kolejnych szczytów. Pierwszy, w Sztokholmie, poświęcony był środowisku. Hasłem w Rio były już "środowisko i rozwój", a w Johannesburgu - "zrównoważony rozwój". Wbrew ekologom przez zrównoważony rozwój przywódcy rozumieją wzrost gospodarczy, a nie poprawę stanu środowiska. Bank Światowy wzywał przed szczytem, by otworzyć rynki, zamiast ustalać nierealne limity zużycia ropy czy gazu.

Poszukiwany Lee R. Raymond
Członkowie organizacji Friends of the Earth International pojechali do Johannesburga, by zatrzymać globalizację i przywrócić kontrolę polityków oraz społeczeństw nad korporacjami. Wielkie koncerny, ich zdaniem, propagują "nieokiełznaną konsumpcję i rabunek ograniczonych zasobów naturalnych". Sześć spośród siedmiu największych korporacji w rankingu Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju to koncerny paliwowe i samochodowe - najwięksi wrogowie ekologów i obrońców biednych. Listę otwiera ExxonMobile, za nim plasują się General Motors, Ford Motor i DaimlerChrysler. Siła lobbingu każdego z tych przedsiębiorstw jest większa niż takich krajów, jak Nigeria, Ukraina czy Wietnam. Greenpeace rozsyła po świecie listy gończe z podobizną Lee R. Raymonda, prezesa ExxonMobile, i nawołuje do bojkotu motoryzacji, ale te hasła przekonują niewielu.
Rządy liczą na to, że współpraca z wielkimi koncernami pomoże im rozwiązać globalne problemy, gdyż to właśnie prywatni potentaci mają do dyspozycji najwięcej pieniędzy. - Zasoby Matki Ziemi są wyprzedawane - alarmuje tymczasem Anuradha Mittal z organizacji Food First (Najpierw Żywność). Nie brak podobnych głosów ze strony polityków. - Jest tak, jakbyśmy byli zdeterminowani cofnąć się do najbardziej prymitywnych warunków egzystencji, jakie panują w świecie zwierząt, w którym mogą przetrwać tylko najsilniejsi - grzmiał Thabo Mbeki, prezydent RPA, gospodarz spotkania w Johannesburgu. Skądinąd mocno liczy on na to, że organizacja szczytu przyczyni się do wzrostu gospodarczego jego kraju. Czy zdaje sobie sprawę, jak tego typu retoryka działa na potencjalnych inwestorów?
W Johannesburgu billboardy reklamują koncern DaimlerChrysler jako firmę zapewniającą transport podczas szczytu. Hewlett-Packard zajął się obsługą technologiczną spotkania. Bez pomocy wielkich firm głos krytyków globalizacji nie byłby słyszany. - Chcemy, by biznes wkupił się w promocję praw człowieka i wzrost gospodarczy, który nie szkodzi środowisku - stwierdziła rzeczniczka ONZ Susan Markham. Gospodarka, ekologu! - dało się słyszeć tego lata w Johannesburgu. Adresaci tego wezwania, radzi nie radzi, po cichu przytakiwali. Przynajmniej ci twardo stąpający po Matce Ziemi. 



Głodni i spragnieni
  • 9 mld ludzi ma zamieszkiwać glob w 2050 r. Teraz na świecie żyje ponad 6 mld osób.
  • Aby wykarmić świat, w najbliższych 10 latach trzeba podwoić produkcję żywności.
  • 20 procent mieszkańców świata żyje za dolara dziennie.
  • 2 mld osób nie ma stałego dostępu do prądu, a 1,1 mld - do pitnej wody.
  • Brak wody to w państwach rozwijających się powód jednej dziesiątej zachorowań.
  • Noworodki w krajach Trzeciego Świata umierają dziesięć razy częściej niż w państwach wysoko rozwiniętych.
Więcej możesz przeczytać w 36/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.