Koncesjomania

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wprowadźmy zakaz koncesjonowania i ograniczania działalności gospodarczej


Przed laty krążył dowcip o rolniku jadącym na pole, który - pomny biurokratycznych nawyków władzy - wziął ze sobą dowód osobisty, książeczkę ubezpieczeniową, legitymację kółka rolniczego, zaświadczenie o wpisie do ewidencji gospodarstw, prawo jazdy, ale... zapomniał pługa. Niestety, dowcip jest ciągle aktualny. Okazuje się bowiem, że do prowadzenia na przykład autokaru już nie wystarczy, że kierowca ma odpowiedniej kategorii prawo jazdy, a pojazd - ważne badania techniczne i opłacone OC. Kierowca musi mieć jeszcze świadectwo kwalifikacji, natomiast firma przewozowa - licencję. Jeśli wejdą w życie kolejne pomysły wicepremiera Marka Pola, to pojazd będzie musiał mieć jeszcze winietkę, czyli bilet wstępu na drogę. Aż strach pomyśleć, że w głowie wicepremiera może się zrodzić idea biletów wstępu na chodnik.

Na ile wycenia pan przegląd?
Po trzech nie mających ze sobą żadnego związku wypadkach autokarów rozpętano histerię kontroli i gróźb cofania licencji. W praktyce wygląda to tak: przyjeżdża autokar po dzieci, a rodzice wzywają policję, by sprawdziła stan techniczny. Policja nie ma możliwości zrobienia tego na ulicy, o ile czegoś nie widać gołym okiem. Najczęściej kierowca proszony jest do radiowozu i tam pada pytanie: "To na ile pan ten przegląd wycenia"? Jeżeli kierowca odpowiednio wycenia (obecna cena 500 zł), autokar okazuje się sprawny, a jeśli nieodpowiednio - szuka się dziury w całym i znajduje.
Niedawno w publicznej telewizji pokazano autobus zatrzymany z powodu "niesprawnego koła zapasowego". Rekord absurdu został pobity, gdy kierowcę autokaru przyłapano na przekładaniu tablic rejestracyjnych z jednego autobusu na drugi. Powód? Na niesprawny autokar kierowca miał licencję, a sprawnym nie mógł jechać, gdyż na niego licencji akurat nie miał.

Koncesja, czyli zachęta do łapownictwa
Wolna konkurencja jest w Polsce fikcją, bo na coraz więcej rodzajów działalności, na przykład na prowadzenie taksówki, biura podróży, projektowanie architektoniczne, trzeba mieć koncesje, licencje i zezwolenia. Kierowca, który ma licencję na taksówkę w Warszawie, nie może jednak wziąć pasażera w Poznaniu.
Wiara, że koncesje i licencje uchronią firmy przed niewypłacalnością, wypadkiem lub ludzkimi błędami, a ich pracowników przed niekompetencją, jest skrajnie naiwna. Ponieważ przyznawanie lub odmowa koncesji są uznaniowe (powody do odmowy znaleźć można zawsze), to jej otrzymanie wiąże się najczęściej z wręczeniem sporej gratyfikacji odpowiedniej osobie. Obecne groźby cofania koncesji, co zapowiada wicepremier Pol, byłyby tylko stworzeniem skorumpowanym urzędnikom kolejnej okazji do wyłudzania pieniędzy.

Cudzoziemcy w szarej strefie
Mniej więcej rok temu białoruscy opozycjoniści, którzy wydawali czasopismo w Polsce, chcieli zarejestrować działalność gospodarczą. W urzędzie gminy dowiedzieli się, że cudzoziemiec mający zezwolenie na pobyt czasowy nie może w Polsce prowadzić firmy. Państwo samo spycha tych ludzi w szarą strefę! Poza tym przy dzisiejszej technologii i Internecie można wydawać pismo w Australii lub na Malediwach i się nie ruszać z domu. Tymczasem by robić to w Polsce, trzeba tu mieszkać, i to na stałe. Jest absurdem, że cudzoziemiec chcący płacić w Polsce podatki, nie może tego robić.
Gdy nie udało się zarejestrować działalności gospodarczej, Białorusini poprosili znajomego Polaka, by na siebie zarejestrował działalność wydawniczą. Ten usłyszał, że może zarejestrować usługi wydawnicze, ale nie wydawnictwo. Dlaczego? - Bo tu jest wydział handlu i usług - stwierdziła urzędniczka. - A czy jest wydział, w którym można zarejestrować wydawnictwo? - pytał. - Nie ma - usłyszał. Czyli formalnie żaden autor nie może być własnym wydawcą, chyba że zarejestruje spółkę jawną lub spółkę z o.o. Tęgie głowy musiały się nad tym biedzić.
Białorusinom nie powiodła się też próba zarejestrowania tytułu prasowego w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Okazało się, że redaktorem naczelnym czasopisma może być tylko obywatel polski. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, dlaczego w prywatnej gazecie nie można powierzyć funkcji naczelnego na przykład Hiszpanowi? Jest to tym bardziej absurdalne, że żyjemy w dobie globalizacji i Internetu. Cóż z tego, skoro autorzy przepisów tkwią w XIX wieku.

Zlikwidować zezwolenia!
W Polsce, by zarejestrować spółkę, trzeba okazać umowę najmu lokalu. Adres zamieszkania nie wystarcza. Tymczasem to sprawa przedsiębiorcy, gdzie i jaki lokal wynajmuje. W tym samym czasie, gdy w ramach dostosowania prawa do Unii Europejskiej, zlikwidowano karty pływackie, wymyślono pozwolenia na wspinaczkę górską i uprawnienia dla płetwonurków. Czekamy na kartę grzybiarza!
Wszystkie zezwolenia można od razu zlikwidować, bo przecież prawo (kodeks handlowy) i tak określa, jakie trzeba mieć kwalifikacje do prowadzenia pewnych rodzajów działalności (transportu, apteki, gabinetu lekarskiego, kancelarii ad-
wokackiej itp.), zaś pozostałe rodzaje przedsiębiorczości żadnych szczególnych uprawnień nie wymagają.
Można by zapisać w ustawie, że "obywatel ma prawo prowadzić działalność gospodarczą". Urząd skarbowy byłby na tyle domyślny, by pojąć, że jeśli ktoś przysyła pierwszą deklarację podatkową, to znaczy, że rozpoczął działalność. Jeśli nie przysyła, to ją zawiesił, gdy zaś przysyła deklarację końcową, to działalność zakończył. Czy urzędnicy nie mogliby wpaść na to, że jeśli ktoś składa deklarację, powiedzmy w warszawskim Śródmieściu, to właśnie tam prowadzi działalność, a nie na Woli? I właśnie tam należy przekazać część podatku, a nie do Otwocka? Rejestrowanie działalności w gminach jest w ogóle zbędne. Regon i NIP można przydzielać przez Internet lub pocztą.

Po pierwsze - zakazuje się ograniczać!
Koncesje, licencje i zezwolenia są kulą u nogi polskiej gospodarki. Nie tylko powodują marnotrawienie czasu, ale mnożą koszty oraz obciążają budżet utrzymywaniem zbędnej armii urzędników. Razem z pomysłem najtańszej na świecie pralni brudnych pieniędzy (abolicji podatkowej Grzegorza Kołodki za 7,5 proc.) są idealnym środowiskiem korupcjogennym i wylęgarnią przestępczości gospodarczej - inkubatorem różnych panów, co coś mogą, lub kogoś znają.
Jeśli rząd chce pobudzić gospodarkę, powinien opracować ustawę o zakazie koncesjonowania i ograniczania działalności gospodarczej. Tylko tyle. Resztę zrobią przedsiębiorczy obywatele.

Koncesyjna karuzela

Ustawa o działalności gospodarczej, obowiązująca od 1 stycznia 2001 r., zmniejszyła liczbę koncesji do ośmiu dziedzin. W 1998 r., gdy powołano specjalną komisję do ograniczenia biurokracji, obliczono, że koncesje obowiązują w 28 działach gospodarki. Obecnie nie trzeba już koncesji na sprzedaż alkoholu, przewóz towarów i osób, obrót metalami kolorowymi czy szlachetnymi. Nie oznacza to jednak, że w dziedzinach tych obowiązują zasady wolnego rynku. Zamiast koncesji trzeba się starać o zezwolenia lub licencje. Nikt nie wie, ile dziedzin działalności gospodarczej wymaga obecnie zezwoleń, tymczasem konieczność ubiegania się o nie zakłada niemal każda ustawa. W niektórych dziedzinach koncesje zostały zastąpione licencjami. O licencję muszą się ubiegać na przykład firmy przewozowe.


Wymagane koncesje

poszukiwanie lub rozpoznawanie złóż kopalin, wydobywanie kopalin ze złóż, bezzbiornikowe magazynowanie substancji oraz składowanie odpadów
w górotworze, w tym w podziemnych wyrobiskach górniczych

wytwarzanie i obrót materiałami wybuchowymi, bronią i amunicją oraz wyrobami i technologią o przeznaczeniu wojskowym lub policyjnym

wytwarzanie, przetwarzanie, magazynowanie, przesyłanie, dystrybucję i obrót paliwami i energią

ochronę osób i mienia

transport lotniczy oraz wykonywanie innych usług lotniczych

zarządzanie liniami kolejowymi oraz prowadzenie przewozów kolejowych

rozpowszechnianie programów radiowych i telewizyjnych

budowę i eksploatację płatnych autostrad
Więcej możesz przeczytać w 38/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.