Czego nam może zabraknąć

Czego nam może zabraknąć

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie sprawdziły się żadne katastroficzne prognozy ekologów głoszone uporczywie od trzydziestu paru lat

"W latach 70. przez świat przejdzie fala klęsk głodu - setki milionów ludzi umrze z braku żywności, i to mimo programów, jakie podejmiemy obecnie"
biolog Paul Ehrlich, 1968 r.


Kolejna organizacja zatroskanych (tym razem WWF - Światowy Fundusz na rzecz Przyrody) wywołuje szum informacyjny, aby utrudnić nam życie na tej ziemi, którą tak kochają. Być może zresztą, że podobnie jak towarzysz Stalin lubił dzieci, ale dorosłych nie lubił, tak wojujący ekologowie lubią ziemię, lecz nie lubią ludzi, którzy na niej mieszkają. Kilkadziesiąt lat opowiadania horrorów na temat tego, czego nam zabraknie (surowców, żywności, zwierząt i roślin, powietrza...), zwróciło uwagę opinii publicznej na ekologów, którzy chodzą często w glorii obrońców naszej przyszłości przed naszym rzekomym nierozsądkiem. Ekologowie sami niechętnie mówią o swoich wczorajszych czarnych prognozach, a czytelnicy gazet chętniej przejmują się katastrofami, które dopiero mogą się wydarzyć. Ludzie w coraz zamożniejszych społeczeństwach lubią, by ich straszono. Nie ma to jak dobry horror po sutej kolacji; widocznie dobrze robi na trawienie.

Czego miało zabraknąć wczoraj. Warto jednakże przypomnieć niektóre prognozy, ponieważ dotyczyły one okresu, który już minął, i łatwo można zweryfikować, czy się sprawdziły. Otóż będzie to może zaskoczeniem przynajmniej dla niektórych czytelników, ale nie sprawdziła się dotychczas żadna z katastroficznych prognoz głoszonych uporczywie od trzydziestu paru lat. Nie dość tego - sytuacja radykalnie poprawia się niemal w każdej dziedzinie, w której owe prognozy wygotowano.
Najbardziej znane i przyciągające największą uwagę opinii świata zachodniego były tzw. raporty dla Klubu Rzymskiego. Nieważne, kto wchodził w skład tego klubu (nawet jeśli można było tam znaleźć także polskiego socjologa, który zamienił nonsensy socjalistyczne na nonsensy ekologiczne). Ważne były same raporty, zwłaszcza pierwszy z nich ("Granice wzrostu", 1972 r.), dotyczący wyczerpywania się zasobów. Wsparte dziesiątkami poważnie wyglądających wykresów, zapewnieniami o wykorzystaniu najnowszych osiągnięć teorii systemów i modelowania matematycznego, wskazywały, że około roku 2000 zabraknie nam surowców, paliw i jeszcze paru innych rzeczy, co w efekcie doprowadzi do załamania cywilizacyjnego. Dzielni progności niewątpliwie byli specjalistami w dziedzinie najnowszych osiągnięć w teorii systemów, ale nie mieli zielonego pojęcia o tym, co 200 lat wcześniej pisał Adam Smith. Mianowicie, że jeśli czegoś zaczyna brakować, rośnie cena tego czegoś, a w następstwie powyższego zmniejsza się popyt, zwiększa się podaż
i gospodarka wraca do równowagi.
Tak też było z surowcami. Powodem do paniki dla ekonomicznie niewykształconych autorów raportów były tzw. "znane rezerwy" surowców i paliw, mierzone liczbą lat, na które wystarczą owe rezerwy, podzielone przez zużycie w punkcie startu lub (bardziej wyszukanie) przy założeniu wzrostu tego zużycia o określony procent rocznie. Otóż rezerwy te miały się wyczerpać właśnie teraz. Tymczasem, mimo wyższego zużycia, znane rezerwy paliw płynnych zwiększyły się z 25-30 lat około 1970 r. do 150 lat zużycia mierzonego obecną (znacznie wyższą niż w 1970 r.!) produkcją. Metale, których również miało zabraknąć, wystarczą na więcej lat, niż rzekomo miały wystarczyć według wzmiankowanego raportu. Dostępność surowców mimo wzrostu zużycia zwiększyła się tak bardzo, że w cenach stałych (bez wpływu inflacji) są one znacznie tańsze, niż były 30 lat temu.
Co się stało? Po prostu zadziałała normalna (to znaczy rynkowa!) ekonomia. Gdy zasoby surowców eksploatowanych przez kapitalistyczne przedsiębiorstwa zaczynają spadać poniżej pewnej granicy, zagrażając ciągłości produkcji, firmy wydają więcej pieniędzy na eksplorację. Po osiągnięciu "bezpiecznego", ich zdaniem, wskaźnika znanych rezerw zmniejszają one swoje wydatki na eksplorację i zaczynają inwestować w produkcję z nowo odkrytych złóż. Jest to mechanizm znany i powtarzający się od dziesiątków lat.
Obok niewiedzy ekonomicznej panikarskim prognozom w rodzaju tej, jaką przedstawiliśmy powyżej, sprzyja podejście, które określam mianem "teorii wielkiej dziury". I nie jest to czarna dziura pożerająca gwiazdozbiory w kosmosie, lecz dziura w ziemi. Instynktownie ludzie patrzą na wydobywanie surowców przez pryzmat dziury, która robi się coraz większa i z której w końcu wydłubiemy ostatni kawałek węgla, rudy żelaza, miedzi i cynku. Tymczasem koncepcja zasobów jest dynamiczna. Zasoby zmieniają się nie tylko w następstwie odkrywania nowych złóż, ale także w następstwie zakwalifikowania nowych materiałów jako zasobów. Czy ropa naftowa była zasobem energetycznym 200 lat temu albo uran 100 lat temu? Czy jeśli zabrakłoby miedzi, ustałaby produkcja dóbr, do których wytwarzania używa się miedzi? Nie, gdyż aluminium jest substytutem miedzi w większości zastosowań itp., itd.
Inną nonsensowną prognozą była osławiona "Bomba ludnościowa" prof. Paula Ehrlicha, z której zaczerpnęliśmy wstępny cytat. W książce pod tym tytułem z 1968 r. stwierdził on, że "walka
o wyżywienie ludzkości została przegrana". Że nic takiego nie nastąpiło, wiemy wszyscy. Być może nie wiemy jednak, że produkcja rolna w krajach rozwijających się wzrosła od tego czasu o połowę w przeliczeniu na mieszkańca!
Wspomniany "katastrofolog" wsławił się także tym, że w połowie lat 70. założył się z ekonomistą Julianem Simonem (z którym miałem przyjemność pracować na jednej uczelni w College Park, w stanie Maryland), iż w ciągu 20 lat zasoby surowców mineralnych, zwłaszcza metali, niemal się wyczerpią. Simon (zmarł niedawno) twierdził, zgodnie z przedstawioną powyżej logiką ekonomii, że będą większe niż w roku zakładu. Bodaj w 1996 r. przeczytałem w "Wall Street Journal", że Ehrlich właśnie wypłacił Simonowi 20 tys. USD, które były przedmiotem zakładu...
Umieć się przyznać do błędu I tak da capo al fine, w nieskończoność. Z rzadka trafia się wśród ekologów ktoś taki jak amerykański ekonomista Robert Heilbronner, który w drugiej połowie lat 80., a więc jeszcze przed załamaniem się systemu komunistycznego, napisał, że dziś już stało się oczywiste, że wyścig między systemami został zakończony: socjalizm przegrał, a kapitalizm wygrał. Takim wyjątkiem jest wspomniany kiedyś w felietonie Bjoern Lomborg z duńskiego uniwersytetu w Aarhus. W miarę jak zagłębiał się w dane demograficzne, ekonomiczne, przyrodnicze, dotyczące zanieczyszczenia środowiska i inne, okazywało się, że potwierdzają one oceny Simona, iż sytuacja świata jest coraz lepsza, nie coraz gorsza, jak twierdzą katastrofiści.
I muszą tak twierdzić, w przeciwnym razie straciliby audytorium, pieniądze i staliby się jeszcze jednym egzotycznym "przypisem historycznym", jak milenaryści, głoszący co tysiąc lat koniec świata (w roku 1000 i niedawno w 2000).




Chybione przepowiednie
WizjaRzeczywistość

Autorzy raportu z 1972 r. dla Klubu Rzymskiego przewidywali, że około roku 1992 wyczerpią się światowe rezerwy ropy naftowej.

Zasoby ropy naftowej są większe, niż dotychczas szacowano, i starczy jej jeszcze co najmniej na 50 lat.

W 1968 r. niemiecki ekolog Paul Ehrlich w książce "Bomba ludnościowa" przekonywał, że ogromny wzrost liczby ludzi zagrozi równowadze życia na ziemi.

Bomba demograficzna nie wybuchła. Co więcej, światowa populacja zwiększa się zaledwie o 1,4 proc. rocznie, a w krajach Trzeciego Świata kobiety rodzą średnio tylko czworo dzieci (w latach 70. miały ich siedmioro).

Zgodnie z katastroficznymi przepowiedniami w latach 90. miały się wyczerpać zasoby węgla i gazu ziemnego.

Przy obecnym poziomie wykorzystania gazu ziemnego jego zasoby starczą na ponad 100 lat, a węgla - na 200-250 lat.
Więcej możesz przeczytać w 38/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.