Rzeczpospolita załgana

Rzeczpospolita załgana

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mity polskiej historii

Jan Wróbel
Publicysta, nauczyciel I Społecznego Liceum w Warszawie, autor podręcznika do historii dla szkoły średniej "Zrozumieć przeszłość"

Marszałek Edward Rydz-Śmigły opuszczał Polskę w 1939 r. znienawidzony. Kojarzył się z Polską mocarstwową w gębie, lecz sromotnie pobitą. Rządzący po wojnie komuniści atakowali tego skompromitowanego wodza tak długo i z takim przejęciem, aż wychowane w PRL młode pokolenie doszło do wniosku, że Rydz-Śmigły musiał być wspaniały. Ten przykład pokazuje, że historię - jak mawiał Józef Goebbels - piszą zwycięzcy. Piszą ją wszakże pod presją zmieniających się mód intelektualnych, politycznych i obyczajowych, które obraz przeszłości mitologizują.

Mit polonizacji kresów
Jedyny znaczący polski sukces w dziejach - kolonizacja i polonizacja wschodniej Europy - w potocznej świadomości nie istnieje. Od XIV do XVIII wieku nasi przodkowie zalewali ogromne tereny, o których w XX stuleciu przywykło się mówić, że były "etnicznie niepolskie". Wyższy poziom cywilizacji kojarzył się tam z wpływami polskimi, a nie rodzimymi. Przełomem w dziejach całego regionu była unia lubelska (1569 r.), w wyniku której Wielkiemu Księstwu Litewskiemu odebrano Wołyń, przyznając go Koronie. Od tego czasu Litwa właściwa i ziemie ruskie ulegały konsekwentnej polonizacji. Bez nadmiernej radości pisał o tym Czesław Miłosz, którego o nacjonalistyczne ciągoty nie sposób posądzić: "Powiedzmy brutalnie: gdyby Polska nie przegrała swojej stawki historycznej, spolonizowałaby wszystkie ziemie aż do Dniepru, tak jak Francja rozciągnęła swój język aż po Morze Śródziemne". Polska przegrała, bo doszło do rozbiorów, a polskość na kresach została zorientowana na obronę przed obcymi, a nie na ogarnięcie swymi wpływami ludu białoruskiego czy ukraińskiego.
Niestety, polskie Drang nach Osten nie pasowało ani do rozpowszechnionej wizji narodu bohaterskich klęsk, ani do Polski jako oblężonej twierdzy. Obecnie nie pasuje do europejskiego paradygmatu wielokulturowości i regionalizmu.

Mit Grunwaldu
Od wieków sukcesy nie mają w Polsce dobrej opinii. Prekursorem kierunku, "bo u nas to zawsze...", czyli samobiczowania, był Jan Długosz, autor piszący rzetelnie i ciekawie. Jego kroniki fragmentami to wspaniała literatura faktu (na przykład opis bitwy grunwaldzkiej). Zarazem jednak nasz sławny dziejopis miał o królu Jagielle jednoznacznie złą opinię. Dla zrównoważenia wspaniałego zwycięstwa pod Grunwaldem dorobił ponurą analizę, jak je zmarnowano. Jagiełło miał gnuśnie zbierać swoje wojska, a później nieudolnie dowodzić nimi w marszu na Malbork. W rezultacie zakon się w swej stolicy obronił, a my musieliśmy się zadowolić pokojem w Toruniu, który właściwie nic nie dał.
Teza o wygranej wojnie i zmarnowanym pokoju zyskała w następnych wiekach znaczną popularność. Tyle że w 1410 r. zdobycie kolejnych krzyżackich twierdz i pogrom ustosunkowanego w Europie zakonu był w rzeczywistości poza zasięgiem polsko-litewskiej koalicji. Niemniej w zbiorowej pamięci pozostało "Polacy to zawsze...". Kanonik Długosz, który napisał swoje "Roczniki" także dla kształtowania charakteru elity królestwa nie przewidział, jak szkodliwe skutki przyniosą przesadzone, malkontenckie uwagi czynione na złość Jagielle!

Mit pospolitego ruszenia
Wielu Polaków jest przekonanych do wizji potopu szwedzkiego w XVII wieku jako oczywistego zwycięstwa regularnej armii szwedzkiej nad polskim pospolitym ruszeniem. Nie wymaga wszakże wielkiej wiedzy odpowiedź na pytanie, kto wygrał. A wygrało pospolite ruszenie! Dowolny podręcznik historii dostarczy wszystkich potrzebnych informacji, że przekonanie o bylejakości pospolitego ruszenia jest bezzasadne. Europa przetrenowała w tamtym stuleciu, nazywanym nie przez pomyłkę wiekiem wojen, rozmaite systemy wojskowe. O żadnym, poza wyjątkowym i nie dającym się gdzie indziej naśladować systemie szwedzkim, nie da się powiedzieć, by sprawdzał się lepiej niż nasz. Rzeczpospolita przegrała w 1655 r. (pierwszym roku "potopu"), ponieważ zabrakło ducha walki. Potem nastąpiło otrzeźwienie. W długotrwałej wojnie ze Szwedami, Siedmiogrodem, Brandenburgią i kozakami Chmielnickiego pokazała Rzeczpospolita, że dysponuje zaskakująco dobrym wojskiem. W pewnym sensie zwycięstwo w wojnie ze Szwedami zaszkodziło Polsce bardziej niż klęska. Utrwaliło bowiem pogląd, że Rzeczpospolita jest państwem idealnie skonstruowanym i tylko szaleniec coś by w niej reformował. I rzeczywiście, które inne XVII-wieczne państwo obroniłoby się przy takiej liczbie wojen!

Mit małej armii
Jeden z najbardziej rozpowszechnionych w Polsce mitów mówi o permanentnej szczupłości naszej armii. Prawdą to okazało się dopiero w XVIII wieku. Jan Wimmer policzył już ćwierć wieku temu, że w największej bitwie wojny trzydziestoletniej cesarstwo austriackie wystawiło
34 tysiące ludzi, a ich przeciwnicy ze Szwecji - 32 tysiące. Karol Chodkiewicz pod Chocimiem (pierwsza bitwa chocimska w 1621 r.) dowodził 45 tysiącami wojska! W sumie - prowadząc wtedy równolegle wojnę z Turcją i Szwecją - Rzeczpospolita zmobilizowała prawie 80 tysięcy żołnierzy. Skąd zatem przekonanie, że zawsze to garstka naszych husarzy walczyła z nieprzebranymi zastępami wroga? Że jak wygrywamy, to tylko dzięki bohaterstwu kamieni rzucanych na szaniec, a nie po prostu dlatego, że było nas więcej?
Liczne mity są dziełem dwóch szkół polskiej historiografii: stańczykowskiej i marksistowskiej. Ta pierwsza "poprawiała" historię z potrzeby serca. Ta druga podpierała się "szkołą krakowską" - jej pochwałą silnego państwa, potępieniem konspiracji i powstań, natrząsaniem się z polskiego charakteru narodowego. Polem szczególnego kompromisu obu szkół okazała się wizja dynastii Piastów. Michał Bobrzyński, XIX-wieczny Galicjanin, wylansował w swojej historii Polski tezę o absolutyzmie Piastów. Mieli oni trzymać poddanych silną ręką i zapewniać krajowi pomyślność oraz dobrobyt. Potem przyszli rozlaźli Jagiellonowie, którzy przynieśli demokrację i anarchię, a w konsekwencji upadek Rzeczpospolitej. Politruki w PRL aż podskakiwały z uciechy. Co ciekawe, bezpodstawna teza o absolutyzmie Piastów trzyma się nieźle od ponad stu lat. Tymczasem wystarczy zajrzeć do źródeł, by zauważyć, że "od początku istnienia państwa polskiego przy księciu występuje grupa możnych, która wyraźnie wpływa na jego działalność, a nawet decyduje o obsadzie tronu" (Henryk Samsonowicz). Tęsknota do silnej władzy okazała się odporna na historyczną prawdę.

Mit endecji
Współczesne sympatie i antypatie mają rozstrzygający wpływ na to, co kiedyś się zdarzyło. Najbardziej oczywista obserwacja, że endecja powstała jako ruch modernizacji Polski i była pokłosiem epoki narodowych liberalizmów, błąka się po opłotkach historii. Za to główny rywal endeków jest noszony na rękach. Józef Piłsudski, obejmując władzę w 1918 r., miał powiedzieć do socjalistów: "Jechałem z wami w czerwonym tramwaju, ale wysiadłem na przystanku Niepodległość". Tyle że wysiąść z czerwonego tramwaju pomogła Piłsudskiemu mobilizacja społeczeństwa przeciw socjalizmowi, czego dokonała głównie Narodowa Demokracja.
Endeków się jednak w Polsce nie lubi, więc ich historyczną zasługę wybicia Piłsudskiemu z głowy mrzonek o socjalistycznej Polsce pomija się milczeniem. Tymczasem po kilku tygodniach działalności powołanego przez Piłsudskiego rządu socjalisty Jędrzeja Moraczewskiego endecki "Kurier Warszawski" konkludował: "No i mamy bolszewizm". Było w tym oczywiście sporo przesady, lecz w końcu Piłsudski ugiął się pod presją i kolejnym premierem zrobił dalekiego od wszelkiego socjalizmu Ignacego Paderewskiego.
Siła historycznych mitów bierze się stąd, że historia "czysta", wyprana ze współczesnych emocji, urojeń, matactw i daltonizmów interesuje nie więcej niż dwa, trzy tuziny osób. Innych, jeśli już coś w nauce historycznej ciekawi, to właśnie fastrygowanie, przeszywanie i przycinanie. Historia jako nauczycielka życia? W porządku, ale niech uczy według ustalanego współcześnie programu.



Słowa i mity
Ofiary podręcznikowych przeinaczeń

Adam Mickiewicz
Iluż pamięta, że "nam strzelać nie kazano" to bitewny rozkaz oszczędzania amunicji, a nie hasło niezguł.

Abraham Lincoln
Zdanie "Dom podzielony nie ustoi" nie było wezwaniem do jednoczenia społeczeństwa po wojnie domowej, ale wezwaniem do jej rozpoczęcia.

Aleksander Wielopolski
Nigdy nie wypowiedział przypisywanej mu myśli "Dla Polaków można zrobić wszystko, z Polakami - nigdy".

Józef Piłsudski
Jego dedykacja dla redakcji "Żołnierza Polskiego" ("Być zwyciężonym i nie ulec, to zwycięstwo, zwyciężyć i spocząć na laurach - to klęska") weszła do potocznego obiegu w formie - "przegrać, to tak jakby wygrać".

Otto von Bismarck
Jego sławne słowa o "krwi i żelazie" wcale nie odnosiły się do planów zjednoczenia Niemiec przez Prusy.
Więcej możesz przeczytać w 39/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.