Czarno na białym

Dodano:   /  Zmieniono: 
Robert Mugabe skazuje na głodową śmierć połowę mieszkańców Zimbabwe
 

Olgierd Budrewicz
z Harare i Karoi w Zimbabwe

Gdy o szóstej rano napastnicy wyważyli drzwi w domu Kelvina Whitfielda, gospodarz oddał kilka strzałów na postrach i przepłoszył intruzów. Nie na wiele się to zdało. Kelvin i jego żona Waleria już nie są właścicielami farmy Feathestone w Ashton w Zimbabwe. Najwięksi hodowcy pomidorów w kraju musieli ustąpić pod presją Roberta Mugabe nawołującego do przeprowadzenia "reformy rolnej" oraz bojówek mobilizowanych przez prezydenta do przejmowania z rąk białych farmerów ich gospodarstw. - Kupiliśmy gospodarstwo od rządu w siedem lat po uzyskaniu niepodległości. Opuściliśmy nasz dom, nikogo nie zabiliśmy, lecz mimo to ciągają nas po sądach - skarży się małżeństwo. - Do końca życia będzie mnie prześladował obraz pijanych, wrzeszczących, tańczących i śpiewających Murzynów, którzy rozpalili przed naszym domem ogniska i rzucali kamieniami w psy - dodaje Waleria. Jej matka, Janina, w czasie II wojny światowej przybyła do Zimbabwe (wówczas Rodezji) z Polski.

Demontaż spichlerza Afryki
Pomysłodawcą "rozkułaczania" białych farmerów jest prezydent Robert Mugabe. Rządzi w Zimbabwe od 1980 r., kiedy kraj uzyskał niepodległość. Oficjalnie "reforma rolna" ma "wyrównać niesprawiedliwości z czasów kolonialnych". Ważniejsze jest jednak, że Mugabe dostrzegł w niej szansę na utrzymanie władzy. Nie ma skrupułów, choć międzynarodowi eksperci alarmują, że wraz z farmerami tracącymi swój dobytek pracę postrada też
300 tys. czarnych robotników rolnych, a milionom ludzi już grozi głód z powodu załamania produkcji rolnej - w kraju uchodzącym dotychczas za spichlerz Afryki. Prezydent przegrał referendum konstytucyjne, potem sfałszował wybory. Bezwzględnie zwalcza opozycję. Konsekwentnie prowadzi kraj do katastrofy.
Na trasie z Harare do Karoi (210 km na północ od stolicy) oglądam klub dla białych, z polem golfowym i kortami tenisowymi. Klub nadal jest czynny. Marcin Misiewicz, menedżer na jednej z farm, wyjaśnia: - Chodzi o to, aby widzieli, że nas łatwo nie zastraszą. Leith Bray, właściciel położonej w rejonie Karoi Meidon Farm, jeszcze niedawno przyjmował mnie herbatą w swym pięknym starym domu i opowiadał, jak grupa uzbrojonych w siekiery i kije czarnych zwolenników "reformy" próbowała go wypędzić z gospodarstwa. Wtedy udało mu się ich przekonać, że ma pisemną decyzję zezwalającą na dalsze użytkowanie farmy. Pytany, co zrobi, gdy przyjdą jeszcze raz, stwierdził: "Będę zabijał". Ustąpił jednak, gdy napastnicy próbowali podpalić kryty strzechą dach jego domu. Binam Kumberi i Aron Wayiti, czarnoskórzy pracownicy sąsiadującego z farmą Braya gospodarstwa Petera Masona, pytani, co będzie, gdy ich szef zostanie zmuszony do odejścia, odpowiadają zgodnie: "nędza". Bray twierdzi jednak, że nawet oni przyłączą się do tłumu, gdy dojdzie do przejmowania farmy.

Żniwo "reformy": przemoc i głód
Zginęło dotychczas 13 farmerów, którzy stawili opór, wielu znalazło się w więzieniu. Znacznie więcej ofiar będzie jednak wśród tych, dla których - wedle zapewnień Mugabe - "reforma" miała być dobrodziejstwem. ONZ alarmuje, że do końca tego roku śmierć głodowa grozi sześciu milionom ludzi, czyli prawie połowie mieszkańców Zimbabwe. W prowincji Masvingo stwierdzono liczne przypadki cholery i dezynterii. Zmarły tam już tysiące osób. W stolicy Harare stoją długie kolejki po chleb, w innych częściach kraju od dawna brakuje pieczywa, cukru, oleju i nawet "sadzy" - mąki kukurydzianej będącej podstawą pożywienia czarnych. Dlaczego? "Rozkułaczanie" oznacza, że na tysiącach hektarów pól nic nie rośnie. Wybija się liczące setki sztuk stada bydła. W drodze do Karoi widziałem wielkie puste silosy, bezkres czarnej, nie uprawianej ziemi.
Rządzący twierdzą, że wszystkiemu winna susza i "wrogowie państwa". Zdaniem opozycji, susza nieraz dotykała ten kraj, a obecną katastrofę wywołała zbrodnicza polityka władz. Właściciele, od których zażądano opuszczenia farm, mieli kategoryczny zakaz zasiewania pól. Mają to robić nowi, czarni właściciele dopiero po przejęciu gospodarstw. Władze odrzuciły amerykańską pomoc żywnościową, stwierdzając, że "genetycznie zmodyfikowane produkty są biologicznym zagrożeniem dla kraju".
John Worsley-Warswick, szef działu prawnego stowarzyszenia farmerów (Commercial Farmers Union), nazywa "reformę" "masowym rabunkiem i czystką rasową". Z 4 tys. białych farmerów, na ogół pochodzenia brytyjskiego, osiadłych tutaj od pokoleń, 1,5 tys. pozostało na swojej ziemi mimo nakazu jej opuszczenia wydanego przez władze. Część farmerów odwoływała się do sądów, niektórzy uzyskali nawet pozytywne dla siebie decyzje. Mimo to trwają ataki na farmy, przy całkowitej bierności policji. Sędziowie, którzy ośmielili się kwestionować decyzje władz, byli usuwani ze stanowisk i wtrącani do aresztów. Głosy krytyki są bez pardonu tłumione. Wybuch bomby zrujnował biura niezależnej stacji radiowej The Voice of the People. Zniszczono też drukarnię i redakcję opozycyjnego dziennika "The Daily News".
Wedle oficjalnej wersji, farmy mają trafić w ręce czarnej biedoty. Przeczy temu jednak wiele faktów. Perence Shiri, marszałek lotnictwa, podjechał mercedesem pod zabudowania farmy Eirene, należącej do Hamisha Chartersa, i zażądał kluczy, oświadczając: "Posiadanie ziemi to moje prawo". Podobnie uczyniła żona prezydenta, Grace Mugabe. Zajęła Iron Mask, bogatą farmę rodziny Mathewsów, twierdząc, że dochody z gospodarstwa przeznaczy na cele charytatywne. Już kilkaset gospodarstw znajduje się w rękach członków rządu, dygnitarzy wojskowych i prominentnych działaczy partii prezydenta ZANU PF.

Ucieczka białych i czarnych
- To długo nie potrwa. Niech tylko głód uśmierci pierwszy milion ludzi - mówi Peter Rennie, były farmer. - Miesiąc po odebraniu mi farmy podjechałem tam, by zobaczyć, jak gospodarzą nowi właściciele. Zapytałem, dlaczego ścięli drzewo przed domem. "Bo na najwyższych gałęziach wisiały owoce i trzeba się było do nich dostać". Niemal wszyscy wywłaszczeni twierdzą: "Dla czarnego mieszkańca Zimbabwe przyszłość kończy się z końcem dnia".
Według Mugabe, odebranie białym farmerom gospodarstw ma być wyrównaniem rachunków z byłymi kolonizatorami. John Gunther w "Inside Africa" napisał: "Dyskryminacja rasowa w Rodezji jest jednym z najbardziej barbarzyńskich, haniebnych i obrzydliwych zjawisk na świecie". Prawdą jest, że biali przejęli 70 proc. najlepszej ziemi, ale to nie ich należy obwiniać za upadek tego do niedawna względnie zamożnego, dobrze zorganizowanego kraju. Wielu czarnych obywateli Zimbabwe zdaje sobie z tego sprawę. Coraz wyraźniej mają dość aroganckiego prezydenta jeżdżącego rolls-royceem i otoczonego żołnierzami wyszkolonymi przez północnokoreańskich instruktorów.
Nie tylko wielu farmerów opuszcza kraj. Trwa także exodus czarnych. Trzecią część mieszkańców Johannesburga stanowią uchodźcy z Zimbabwe, uciekający przed głodem, chaosem i przemocą - skutkami drugiego aktu "dekolonizacji", zafundowanej przez dyktatora bez skrupułów i cienia wyobraźni.



Ziemia niezgody

W XIX wieku na terenach dzisiejszego Zimbabwe zaczęli się osiedlać Brytyjczycy. Cecil Rhodes, właściciel spółek górniczych, uzyskał od władcy państewka Matabele-Lobenguli koncesję na wyłączną eksploatację cennych kruszców na tym obszarze. Osadnicy i poszukiwacze złota szybko przejęli kontrolę nad krajem. W 1923 r. utworzyli brytyjską kolonię pod nazwą Rodezja Południowa. Kiedy wyczerpały się zasoby kruszców, biali zaczęli uprawiać rolę. Rozdzielili między siebie nażyźniejsze ziemie. Gdy w 1980 r. czarni mieszkańcy kraju pod wodzą Roberta Mugabe przejmowali władzę, znaczna część białych wyemigrowała. Ci, którzy zostali, przystali na układ - mieli zachować swą własność w zamian za rezygnację z udziału w życiu politycznym. Układ ten funkcjonował prawie przez 20 lat - do czasu, gdy biali na początku 2000 r. zaczęli się angażować w politykę i popierać opozycję. Kiedy ponadto zachodni bankierzy odmówili kolejnych pożyczek, prezydent Mugabe postanowił skonfiskować farmy białych plantatorów. (GS)


(Bez)nadzieja Afryki

Kiedy 22 lata temu Robert Gabriel Mugabe przejmował władzę w niepodległym Zimbabwe, był nadzieją Afryki. Wszechstronnie wykształcony ludowy bohater miał poprowadzić ten najbogatszy kraj regionu ku wolności i dobrobytowi. Mugabe urodził się w 1925 r. w Rodezji, która wtedy była kolonią brytyjską. Na początku lat 60. założył Afrykański Narodowy Związek Zimbabwe (ZANU), organizację walczącą z rasistowskimi rządami białych. Szybko stał się największym wodzem murzyńskiej partyzantki. Kiedy w 1979 r. biały rząd Iana Smitha rozpisał wolne wybory, wygrał je ZANU. Mugabe zbyt szybko uznał, że władza mu się należy. Dał się poznać jako ekscentryk - jego willa w stolicy kraju Harare kosztowała prawie 3 mln dolarów, a na ślub z pierwszą żoną zaprosił prawie wszystkich przywódców afrykańskich. Co roku odbywał kilkadziesiąt podróży zagranicznych. On i jego najbliżsi mają dziś zakaz wstępu do krajów Unii Europejskiej. (GS)

Więcej możesz przeczytać w 39/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.