Zęby Wschodu

Dodano:   /  Zmieniono: 
The Times i Wprost wzdłuż żelaznej kurtyny


Węgierscy dentyści plombują dziurę między dwoma światami

Pierwszy wyłom w żelaznej kurtynie pojawił się w małym mieście Sopron przy węgierskiej granicy, które znalazło się na łamach prasy po tym, jak 19 sierpnia 1989 r. Dietmar i Ramona Wittstockowie, uciekinierzy z NRD-owskiego Magdeburga, zostali przeprowadzeni przez węgierskich pograniczników na Zachód. Świat obiegły zdjęcia Niemców całujących austriacką ziemię, pierwszych z grupy uciekinierów do Ambasady RFN w Budapeszcie, którym pozwolono przejść na wymarzoną "drugą stronę". Dziś państwo Wittstockowie mieszkają w Bonn. Dietmar pracował najpierw jako asystent stomatologa. Od kilku lat ma własną praktykę i powód do narzekań - Niemcy znów "uciekają" do miasteczka Sopron, by tam taniej leczyć swe uzębienie...

Podróż za niejeden uśmiech
Wzdłuż Magyar utca, głównej ulicy w Sopronie, jest więcej niemieckojęzycznych reklam gabinetów dentystycznych niż sklepów spożywczych. O popycie na tego rodzaju usługi świadczy to, że w okolicach Sopronu, gdzie mieszka 25 tys. ludzi, powstało 256 gabinetów stomatologicznych. Podobnie jest na całym pograniczu węgiersko-austriackim. Gabinety dentystyczne otwiera się w wynajętych domach, mieszkaniach, a nawet w motelach tuż przy szosie. Na Węgrzech kwitnie "turystyka dentystyczna". Ingrid Rustler z przedstawicielstwa Dent-Tour w Pasawie (Niemcy) nie chce zdradzić, ilu ma klientów. - Jest dobrze i da się z tego żyć - mówi. Siedziba Dent-Tour znajduje się w Zegledzie. To jedno z wielu biur podróży, które załatwia wizyty u lekarzy, rezerwuje hotele, a na życzenie zapewnia zagranicznym pacjentom rozrywkę.
Powodem pielgrzymek Austriaków, Szwajcarów i Niemców do węgierskich stomatologów są różnice w cenach. Dr Frank Kannmann ma praktykę w Mosonmagyarovarze, 70 km od Wiednia. Za wstawienie implantu pacjenci płacą u niego 730 euro mniej niż w swoich krajach, na porcelanowej koronce oszczędzają 140 euro. Wielu decyduje się na pobyt dwutygodniowy i "kapitalny remont" uzębienia. Zachodnie ubezpieczalnie tylko w ograniczonym wymiarze i w ściśle określonych wypadkach refundują koszty wstawienia protez dentystycznych. - Korzyść jest dwustronna: klienci mogą tanio poprawić sobie uśmiech, a węgierscy lekarze pracują za dość dobre wynagrodzenie - przekonuje Ingrid Rustler z biura Dent-Tour.
- Jestem tutaj - woła do nas z tarasu restauracji uradowany mężczyzna, ubrany w hawajską, kwiecistą koszulę. Johann Schrattenecker, artysta malarz w wieku przedemerytalnym, ma inny powód do szerokiego uśmiechu. Prócz mieszkania i pracowni w Salzburgu od niedawna posiada wiejski dom w Kaldzie. Jak mówi, spełniły się wszystkie jego sny. Za ostatni nabytek zapłacił 20 tys. euro. Właśnie kończy remont. Z dumą opowiada o nowej łazience i starej studni w ogrodzie. - Tu jest świetnie, prawda? - mówi, wyjmując kelnerowi z rąk nasz rachunek. Bez czytania kładzie na stole dwadzieścia euro. Ceny w forintach są dla niego tak samo niezrozumiałe jak język węgierski. Ale - jak podsumowuje - nie musi niczego rozumieć, inni wiedzą, co robić.

Austro-Węgry?
- Ci, którzy pierwsi przyjechali zza żelaznej kurtyny, zrobili dobre interesy - wzdycha Rudolf Ertler, szef firmy Krefin Immobilien, jeden z renomowanych maklerów w Wiedniu. Przyjechał na Węgry w 1991 r., by założyć agencję nieruchomości. Twierdzi, że się spóźnił. Wcześniej "ryzyko było duże, sytuacja prawna niejasna, ale wielu się opłaciło". - Dziś na rynku jest zastój. Ci, którzy chcieli coś kupić, już to zrobili - utyskuje, ale się nie wycofał. Ostatnio kupił kamienicę przy prestiżowej Vaci utca w Budapeszcie. Budynek jest do remontu, ale właściciel liczy na to, że kilka lat po rozszerzeniu Unii Europejskiej sprzeda go za dwa, może trzy razy większą sumę, niż wyłożył. Tak prognozują eksperci.
Za flautę w interesach Rudolf Ertler obwinia Węgrów, którzy "ze strachu przed wykupieniem przez Austriaków, Niemców i Holendrów tak długo myśleli, na jakich zasadach wpuścić cudzoziemców na rynek nieruchomości, aż ceny poszły w górę". Tłumaczy, że po wojnie upaństwowiono wszystkie domy, w których znajdowały się więcej niż cztery mieszkania. Gdy przestała istnieć żelazna kurtyna, dawnym właścicielom wypłacono groszowe odszkodowania, a lokatorzy mogli kupić zajmowane lokale, płacąc zaledwie 35 euro za metr kwadratowy. Zezwolono im też na sprzedaż mieszkań po cenie rynkowej, pod warunkiem że coś wybudują. Dzięki temu powstały całe osiedla domków. - To świetna idea, ale dla nas mało korzystna, bo podaż stała się większa niż popyt - ubolewa Ertler.
Dziś obcokrajowcy na Węgrzech kupują nieruchomości bez przeszkód i nadal im się to opłaca. Wiejski dom do remontu z działką niedaleko jeziora Balaton kosztuje tylko 15--18 tys. euro. Luksusowy dworek z 1799 r. w Köveskálu z pięknym parkiem o powierzchni 10 tys. m2 i pływalnią można nabyć za 654 tys. euro. Tej klasy obiekt kosztuje w Niemczech znacznie drożej. Na zachodzie Węgier są osady, w których 80 proc. budynków należy do Austriaków. Wschodnie obszary kraju puszty leżą poza kręgiem zainteresowania cudzoziemców. Ludność na prowincji "nie ma nic przeciwko obcokrajowcom", jak mówi sprzedawczyni z pogranicza Zsuzsanna Ligeti. - Przyjeżdżają, zostawiają pieniądze, ludzie mają dzięki nim zatrudnienie i zarobek. Boją się tylko, że jeśli będzie ich za dużo, mogą wzrosnąć ceny wszystkiego, nawet chleba - dodaje Ligeti.

Zacieranie granic
Węgrzy tworzą klasę średnią tzw. małych posiadaczy i nie grozi im podział na obsługiwanych i obsługujących, w zależności od kraju pochodzenia - ocenia Peter Brodesser. Inżynier Brodesser koordynuje brukselski projekt Interreg III A/Phare CBC, który ma utworzyć z pogranicza Austrii, Czech, Słowacji, Węgier i Słowenii euroregion. Brodesser niechętnie mówi o pojawieniu się nowych podziałów, ale są one wyraźne: podczas gdy na Węgrzech i w Słowenii istnieją już standardy porównywalne z zachodnimi, w Czechach i na Słowacji trzeba "pokonywać zaszłości z czasów żelaznej kurtyny". Między Słowacją i Austrią rysuje się linia dzieląca Europę na biedną i bogatą, ale już na zadbanym pograniczu węgiersko-austriackim można odnieść wrażenie, że to Austria kandyduje do UE.
Na granicy Wschodu z Zachodem, między Sopronem i Szentgotthardem, zderzyły się dwa światy. Węgrzy nie czują się gorsi ani wyzyskani i wykorzystują szanse. Roger Boyes porównuje energię i ofiarność ludzi z byłego bloku wschodniego z sytym, rozleniwionym i nieskorym do poświęceń społeczeństwem Zachodu. - Praca od - do, sklepy nie dłużej niż do... Tu nawet w konfrontacji z kryzysem górę biorą siły pasywne, podczas gdy na Wschodzie trudności wyzwalają nowe inicjatywy. Poziom życia może się zrównać szybciej, niż się powszechnie sądzi, a niektóre, bardziej dynamiczne kraje z Europy Środkowej i Wschodniej mogą się wkrótce stać awangardą i oknem wystawowym Zachodu - podsumowuje Boyes.



Więcej możesz przeczytać w 40/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.