Zemsta Wajdy

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Zemsta" Andrzeja Wajdy to nieprzeciętnie kosztowny przeciętny teatr telewizji


Mało kto liczył, że "Zemsta" Andrzeja Wajdy będzie wydarzeniem w polskim kinie. Ale nikt też chyba się nie spodziewał, że skoro laureat Oscara sprzątnął projekt sprzed nosa koledze (Kazimierzowi Tarnasowi), to zrealizuje tylko kolejny spektakl teatru telewizji. W dodatku bez polotu. Jedno Wajdzie się udało - za prawie 11 milionów złotych stworzył arcydzieło przeciętności.

Ucieczka z kina
Pomysł przenoszenia na ekran sztuki zachowującej jedność miejsca i czasu akcji był co najmniej dyskusyjny. "Zemsta" Aleksandra Fredry - literacka perełka romantyzmu - swoją atrakcyjność zawdzięcza dialogom. I niczemu więcej. Idealnie nadaje się na teatralną scenę, bo też z myślą o niej była pisana. Przeniesiona na duży ekran potrzebuje pomysłu - klucza, a przynajmniej wytrycha! Czegoś, co odwróci uwagę widza od nieznośnej statyczności utworu, porwie niezwykłością, zadziwi. W adaptacji Wajdy nie sposób się tego dopatrzyć. Reżyser "po bożemu" przeniósł na ekran rymy spisane przed prawie dwustu laty. Widać, że tak naprawdę nikt nie pracował nad scenariuszem.
Na konferencji po premierze prasowej Andrzej Wajda powoływał się na głośne ekranizacje światowej klasyki literackiej, również umieszczane na liście szkolnych lektur, głównie na Szekspira. Ale nie zauważył, że najsłynniejsze adaptacje to jedynie wariacje na temat literackich pierwowzorów. Żadnemu z adaptatorów nie sposób zarzucić przynudzania, podczas gdy w dziele Wajdy nuda jest wręcz narratorem. "Publiczność niesiona melodią wiersza Fredry, humorem, przestanie zwracać uwagę na teatralność utworu" - zapowiadał Wajda, zaczynając pracę. Przeliczył się - publiczność może być niesiona nieodpartym pragnieniem ucieczki z kina.

Jaruzelski kontra Wałęsa
Kenneth Branagh, angielski reżyser, przeniósł akcję "Hamleta" z gotyckiego zamku na europejski dwór, w XIX wiek. Jego dzieło nęciło dekadencją, zdumiewało wielością nowych znaczeń dramatu Szekspira. Inna szekspirowska adaptacja tego reżysera, komedia "Wiele hałasu o nic", miała formę burleski. Intelektualista Branagh sięgnął nawet po dowcipy rodem z show Benny Hilla. Jeszcze innym tropem poszedł Baz Luhrmann w swojej adaptacji "Romea i Julii". Film z Leonardem DiCaprio w roli Romea powstał w konwencji teledysku, czerpiąc garściami zarówno z opery, jak i z XX-wiecznych widowisk: od pokazów mody i tańca po wyścigi samochodowe.
Przenosząc na ekran "Zemstę", Wajda zastanawiał się, czy nie pójść w stronę interpretacji politycznej. W reklamowych materiałach na temat filmu czytamy: "Mur dzielący zamek na dwie połowy miał przypominać na ekranie... mur berliński". A dlaczego nie chiński? Po co ten minimalizm? Idąc tym tropem można uznać, że sztuczny śnieg (sprowadzony na życzenie reżysera za dużą część budżetu filmu, choć naturalny leżał za oknem) symbolizuje stan wojenny, a klany Cześnika i Rejenta - ludzi Jaruzelskiego i Wałęsy.
Bardzo trudno znaleźć nić wiążącą utwór Fredry z teraźniejszością. "Zemsta" kpi jednak z naszych narodowych przywar: pieniactwa, bufonady, nietolerancji, małostkowości. Może Wacław mógłby mieć więc ojca - działacza Ligi Polskich Rodzin, zaś Klara - Sojuszu Lewicy Demokratycznej? Cześnik mógłby w tej konwencji zostać euroentuzjastą, a Rejent - eurosceptykiem (takim Antonim Macierewiczem). Klara mogłaby - z tatuażem na ramieniu i w skejtowskich dżinsach - wziąć udział w programie "Idol". Mogłoby być zresztą wszystko, co znamionuje choćby maleńki ślad pomysłu. Nie ma!

Triumf zaścianka
Można kwestionować sens przenoszenia na ekran tekstów pisanych wierszem. Ten zarzut byłoby Wajdzie nietrudno odeprzeć - w "Weselu" poradził sobie znakomicie z mową wiązaną. Tyle że na tamtą opowieść znalazł świetny patent - połączył realizm ze światem wyśnionym i wyobrażonym, a w dodatku stylizowanym na młodopolskie malarstwo. Za granicą "Wesele" działało więc siłą obrazu, bo fabuły nikt poza Polską nie był w stanie zrozumieć. W wypadku "Zemsty" mamy niezrozumiały dla przeciętnego Europejczyka tekst, niezrównoważony atrakcyjnością obrazu. Wajdzie udało się zrobić produkt idealnie zaściankowy.
W jego "Zemście" najbardziej żal aktorów. Janusz Gajos jako Cześnik zagrał chyba rolę życia. A miał wielkich poprzedników - Jana Świderskiego czy Jana Kurnakowicza (w filmowej wersji z 1957 r.). Efektownie wypadli też Andrzej Seweryn (Rejent), Rafał Królikowski (Wacław) i Katarzyna Figura (Podstolina). Agata Buzek jako Klara nie ma urody swojej ekranowej poprzedniczki - debiutującej wówczas Beaty Tyszkiewicz - ale oprócz nazwiska ma też talent. Rozczarował, niestety, typowany na główną atrakcję filmu Roman Polański jako Papkin. Wybitny reżyser i aktor (świetna rola w "Lokatorze") tym razem zwyczajnie przeszarżował. To po prostu Alfred z jego własnego filmu "Nieustraszeni pogromcy wampirów", tyle że starszy o prawie trzydzieści lat i przeniesiony w inny kontekst.

Mistrz marketingu
Wajdzie udało się przy okazji realizacji "Zemsty" zebrać duże (jak na Polskę) pieniądze. Na szczęście, są to prywatne pieniądze. "Zemsta" będzie zapewne sukcesem frekwencyjnym: do kin przyjdą uczniowie (wszak to lektura), fani Romana Polańskiego oraz ci, którzy zechcą sprawdzić, czy córka byłego premiera ma talent i czy słusznie w Paryżu chcą ją oglądać na wybiegach dla modelek. Marketingowe pomysły Wajdy są więc bez zarzutu.
Można być prawie pewnym, że krytycy potraktują "Zemstę" łagodnie. Zachwycanie się poczynaniami Wajdy należy przecież u nas do kanonu politycznej poprawności. Sam reżyser nie prowokuje zresztą krytyków, od lat pokazując swoje filmy na gdyńskim festiwalu wyłącznie poza konkursem. Organizatorzy konsekwentnie umieszczają je na otwarcie lub zamknięcie imprezy.
"Zemsta" zostanie z pewnością ogłoszona hitem sezonu, więc będziemy mieli prawdziwą licytację ojców tego sukcesu. Na liście nie zabraknie telewizji publicznej, która dołożyła do filmu milion złotych. Zabrano go debiutantom, którzy mieli już zatwierdzone projekty i budżety. Nieważne, że na festiwalu w Gdyni to głównie oni mieli coś do powiedzenia.
Ponad sto lat temu młodopolscy malarze w krakowskich knajpkach "wieszali psy" na mistrzu Matejce, że wykończył polskie malarstwo i ich samych przy tej okazji. Z zemsty malowali obrazy antymatejkowskie, zamiast o Matejce zapomnieć. Czy "kompleks Matejki" powtórzy się teraz jako "kompleks Wajdy"?

Więcej możesz przeczytać w 40/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.