Geniusz Tatr

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ile nas kosztuje Grzegorz Kołodko


To co wyprawia wasz minister finansów, jest oburzające, a wręcz niedemokratyczne. Wydawanie pieniędzy podatników na rządowe ogłoszenia tylko w prasie prorządowej, udzielanie wywiadów jedynie mediom, które go chwalą, czy ignorowanie pytań dziennikarzy podczas konferencji prasowych to wystarczające powody, by u nas taki minister został odwołany. Ktoś taki nie rozumie demokratycznego systemu sprawowania władzy - mówi Graham Sargeant, dziennikarz ekonomiczny brytyjskiego dziennika "The Times". - Takie zachowanie ministra finansów, jakie prezentuje Kołodko, w zachodniej Europie byłoby niemożliwe, bo szkodziłoby wizerunkowi rządu. Polskie media wyrozumiale traktują "sprostowania" ministra. Na Zachodzie podniosłyby taką wrzawę, że musiałby albo zmienić taktykę, albo ustąpić - uważa Paul Flückiger z "Financial Times Deutschland". - Ktoś powinien zapytać Kołodkę, dla kogo pracuje. Z punktu widzenia Amerykania jego zachowanie jest oburzające. Jeżeli któryś z naszych polityków nie odpowiada na pytania, to często znaczy to, że ma coś do ukrycia - dodaje Peter Leo z "Pittsburgh Post-Gazette".
Medialne popisy Kołodki to tylko błazeństwa. Gorzej, że jego urzędowanie to konkretne koszty dla podatników. Trzy miliardy złotych (wpływów, które nie trafiły do budżetu) kosztowała niefrasobliwość Kołodki w latach 1995-1996. Ta niefrasobliwość to możliwość odpisywania od podatku darowizn. To nie koniec dobroczynności ministra finansów: w latach 1994-1996 podlegli mu urzędnicy przyznali 584 ulgi podatkowe o wartości 640,5 mln zł. Przyznali również kontyngenty na bezcłowy import. Tylko w 1995 r. wydano 22 tys. zezwoleń, co kosztowało budżet 860 mln zł. Czy podczas obecnej kadencji Kołodko pobije rekord ustanowiony w latach 1994-1997, gdy pośrednio przyczynił się do niższych o 4,5 mld zł wpływów budżetowych?

Uzdrawianie gospodarki
"Geniusz Tatr", jak złośliwe nazywają Grzegorza Kołodkę pracownicy Ministerstwa Finansów (w odróżnieniu od "Geniusza Karpat", czyli Nicolae Ceausţescu), ma duże szanse stać się najdroższym ministrem finansów w historii III RP. Drogo będzie podatników kosztować darowanie długów firmom. W zamian za "opłatę restrukturyzacyjną", wynoszącą 1,5 proc. lub 15 proc. należności, firmy "zagrożone utratą zdolności konkurowania", czyli na dobrą sprawę wszystkie, będą mogły liczyć na oddłużenie. Pomysł Kołodki to przepompowywanie pieniędzy z dobrych firm do tych, które z rynku powinny zniknąć. Skutek będzie taki, że kilka miliardów złotych będzie wyrzuconych w błoto, a bankruci i tak zbankrutują. Można być prawie pewnym, że tak jak w latach 1994-1997 lista firm, którym daruje się długi, nie będzie publicznie ujawniona.
Grzegorz Kołodko przeforsował abolicję podatkową, co ma przynieść budżetowi 600 mln zł. Kwotę tę wzięto z sufitu, bo, jak przyznała ostatnio w Senacie wiceminister finansów Irena Ożóg, "rząd nie jest w stanie oszacować, ile osób zechce skorzystać z abolicji podatkowej i jakie będą rzeczywiste wpływy budżetowe z tego tytułu". Za podatek w wysokości 12 proc. (resort proponował 7,5 proc.) będzie można zalegalizować ukryte przed fiskusem dochody. W rzeczywistości będzie to wielka pralnia brudnych pieniędzy, na czym budżet straci kilka kolejnych miliardów złotych.
Źródłem kłopotów będzie też budżet na 2003 r., skonstruowany tak, aby zaspokoić roszczenia (przynajmniej na papierze) elektoratu SLD, UP i PSL. Względnie niski deficyt - 38,7 mld zł - ma być uzyskany dzięki domniemanym wpływom z abolicyjnego podatku oraz z opłaty restrukturyzacyjnej. Skąd minister wziął szacunki dochodów, jakie przyniosą te operacje? To wie chyba tylko on.
Przedsiębiorcy będą w przyszłym roku płacić 27 proc. podatku dochodowego (CIT) zamiast 24 proc. Wojciech Morawski, właściciel firmy Atlantic, nie otworzy z tego powodu czterech nowych sklepów. Z kolei zamrożenie progów podatkowych spowoduje, że spora część obywateli zamiast 19 proc., odda fiskusowi 30 proc. dochodów. Grzegorz Kołodko zdaje się nie rozumieć, że im mniej pieniędzy pozostawi obywatelom, tym mniej wydadzą. A w przyszłorocznym budżecie założył, że konsumpcja wzrośnie. Problemem jest to, że uzdrawianie gospodarki przez podwyższenie podatków jeszcze nikomu na świecie się nie udało.

Deklaracje majątkowe, czyli inwigilacja finansowa
Grzegorz Kołodko postanowił zajrzeć do naszych kieszeni. Kilka milionów podatników będzie musiało składać deklaracje majątkowe. I pisać w nich, czego się dorobili. - Nigdzie w cywilizowanym świecie czegoś takiego nie ma! To pomysł z gruntu bolszewicki. Coraz mniej przejrzyste państwo wymaga coraz większej jawności od swoich obywateli - oburza się prof. Zyta Gilowska (PO), wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Finansów Publicznych. - To, co robi Kołodko, w normalnym państwie byłoby nie do pomyślenia. Polska normalnym krajem jednak nie jest - uważa Robert Gwiazdowski, szef komisji podatkowej Centrum im Adama Smitha.
Powszechne deklaracje podatkowe są po to, żeby fiskus wiedział o nas wszystko i w razie potrzeby z tej wiedzy skorzystał. W 1995 r. Kołodko nazwał kombinatorami tych, którzy korzystają z dozwolonych przez prawo ulg. Teraz zdaje się nie mieć zaufania do kilku milionów osób, które ciężką pracą coś osiągnęły. De facto jest to lustracja majątkowa najbardziej przedsiębiorczych Polaków. W cywilizowanym świecie deklaracje majątkowe składają urzędnicy i funkcjonariusze państwowi. Obywatele składają tylko deklaracje podatkowe. Można sobie wyobrazić, jak jakiś skorumpowany urzędnik sprzedaje kopie deklaracji majątkowych przestępcom i dorobek naszego życia znika.

Ile nas kosztują błazeństwa Kołodki
Analitycy najpoważniejszych instytucji finansowych na świecie analizują nie tylko stan finansów Polski, ale też zachowanie ministra finansów. A widzą, jak wicepremier polskiego rządu kroi bochen chleba, wymachuje pluszowym misiem albo przecina powietrze nożyczkami. Na pewno nie podnosi to wiarygodności naszego kraju za granicą. Minister może być ekscentrykiem czy dziwakiem, pod warunkiem że nie wpływa to na jakość sprawowania urzędu.
W Ministerstwie Finansów Grzegorz Kołodko uznawany jest za najgorszego szefa od lat. Jego czterej poprzednicy - Leszek Balcerowicz, Jarosław Bauc, Halina Wasilewska-Trenkner oraz Marek Belka - mieli opinię poważnych, ciężko pracujących fachowców. Kołodko to zakochany w sobie showman. Z zażenowaniem dyrektorzy departamentów w MF przyjęli polecenie, żeby co tydzień składać na ręce Kołodki co najmniej pięć propozycji "dobrych nowin", z których potem ich szef wyselekcjonuje najlepsze i zakomunikuje społeczeństwu.
Najbliżsi współpracownicy wicepremiera wpadli na pomysł zatrudnienia w ministerstwie byłego cenzora z ulicy Mysiej. Miał on poprawiać pytania przeciętnych obywateli, na które ministerstwo odpowiada na stronach internetowych (w ciągu 24 godzin). Po poprawkach pytania miały umożliwić korzystne przedstawienie polityki resortu. Z tego pomysłu w ostatniej chwili zrezygnowano.
Charakterystyczną cechą ministrowania Kołodki jest centralizacja. Za jego rządów zaprzestano zapraszania na poniedziałkowe zebrania dyrektorów departamentów. Na naradach spotykają się tylko minister i wiceministrowie. Reszta otrzymuje wyłącznie polecenia. Mają wykonać swoją robotę "od - do" i nie interesować się resztą.

Monolog Grzegorza Kołodki
Na całym świecie ministrom zależy na jak najlepszych stosunkach z prasą. W Polsce prasa jest głównym wrogiem ministra finansów. Dzień bez sprostowania jest dniem straconym - to przewodnie hasło w Ministerstwie Finansów. Jedno sprostowanie dziennie to minimalna norma, którą Grzegorz Kołodko akceptuje. Pozycja pracowników biura prasowego oraz wysokość premii (stanowiącej 1/3 wynagrodzenia) zależą od tego, ile i jakich sprostowań przygotują i opublikują na internetowej stronie ministerstwa. Najbardziej nielubianą przez ministra gazetą jest "Rzeczpospolita" - za sprostowania dotyczące tego dziennika urzędnik może liczyć na najwyższe uznanie i premię. Najmniejszą premię dostaje natomiast za wysłanie sprostowania do "Trybuny". Po tym jak media wykpiły konferencję prasową, na której minister przedstawiał budżet i kroił chleb, w resorcie zwołano dwugodzinną naradę, szukając winnych. Niedawno dyskutowano, czy nie zrezygnować z bieżącej obsługi dziennikarzy przez biuro prasowe. Przedstawiciele mediów nagrywaliby swoje pytania na automatyczną sekretarkę, a później uzyskiwaliby odpowiedź.
Pracownicy ministerstwa twierdzą, że Marcin Kaszuba pożegnał się ze stanowiskiem rzecznika prasowego (teraz odpowiada za kontakty z prasą w Ministerstwie Gospodarki), bo w jego gabinecie na eksponowanym miejscu znajdowały się zdjęcia z Markiem Belką, poprzednikiem Kołodki. Zdjęcia z Belką kosztowały Kaszubę stanowisko, bo Kołodko nie znosi konkurencji - opowiada jeden z urzędników. Belka narzucał dystans, ale miał klasę. Kołodko ma tylko butę.

Ociepka, czyli Kołodko bis
Za pomysłodawcę nowej strategii w stosunkach z urzędnikami i dziennikarzami uważany jest Marek Ociepka, wiceminister odpowiedzialny za politykę medialną, prawa ręka Grzegorza Kołodki. Gdy Kołodko był po raz pierwszy ministrem finansów (1994-1997), Ociepka był dyrektorem generalnym w ministerstwie. Spec od czarnej roboty - mówi się o nim w resorcie finansów. - Podczas imprez towarzyskich szczyci się swoją karierą w Moskwie i bardzo dobrymi kontaktami ze środowiskiem byłych oficerów SB - opowiada jeden z urzędników MF. W latach 80. Ociepka pracował w Międzynarodowym Banku Inwestycyjnym w Moskwie. W 1994 r. znalazł się na tzw. liście Cimoszewicza - ówczesny minister sprawiedliwości w ramach akcji "czyste ręce" zarzucił mu pobieranie wynagrodzenia za zasiadanie w radzie nadzorczej Banku Śląskiego.

Strategia dla Kołodki
Grzegorza Kołodkę można uznać za twórcę najbardziej śmiałej doktryny ekonomicznej wszech czasów - można ją streścić jednym zdaniem: w ekonomii wszystko jest możliwe, a koszty są sprawą nieistotną. Tolerowanie, a wręcz hołubienie Kołodki może być sygnałem, że taki będzie styl uprawiania polityki przez cały rząd.

Myśli mocno nie uczesane
  • "Nie wierzę, aby dało się przezwyciężyć niedobory na rynku samą liberalizacją cen. Jeśli rządowe plany zostaną zrealizowane, uznam to za cud" (w grudniu 1989 r.)
  • "Z pomysłów opozycji może się narodzić to samo, co ze skrzyżowania osła z koniem - bezpłodny muł"
  • "Odpowiedź będzie brzmiała: tak, ale jak brzmi pytanie?"
  • "Łżą, jak chcą, w tej czy innej gazecinie"
  • "Mamy rząd SLD-PSL, jak kogoś to denerwuje, to niech sobie do swojego boksu wprowadzi kozę"
  • "Ukręcimy jej łeb. Ale inflacji, a nie pani prezes NBP" (o Hannie Gronkiewicz-Waltz)
  • "Instrumentem realizacji celów gospodarczych jest osiąganie celów gospodarczych"
  • "Albo trzeba dać więcej na szkoły, albo na policję, albo na wnuków, albo na dziadków"
  • "Po to, aby płacić 40 proc., trzeba przejść przez wszystkie pozostałe szczeble skali podatkowej"
  • "Chleb mamy dzięki Strategii dla Polski, dlaczego nie mielibyśmy mieć igrzysk?"
  • "To bydlę nie daje mi spać, a ja odpowiadam za 40 milionów osób" (o swoim psie)
  • "Jesteście gremium nielegalnym" (podczas narady w 1995 r. kierownictwa koalicji SLD-PSL)
  • "Nie zawsze prawda i dobro zwyciężają" (odchodząc z rządu w 1997 r.)
  • "Jest źle, ale będzie lepiej, i choćby z tego powodu trzeba być optymistą"

Happeningi Kołodki
W drugiej połowie lat 90. koledzy poinformowali Kołodkę, że jest kandydatem do Nagrody Nobla, więc powinien przedstawić spis swoich publikacji. Kołodko spis sporządził. W 1996 r. na konferencji prasowej wyrecytował wiersz świeżo upieczonej noblistki Wisławy Szymborskiej. Powiązał go z prowadzoną przez siebie polityką gospodarczą. Kołodko ma też słabość do wyjazdów zagranicznych, które niekoniecznie uzgadnia z szefami rządów. Premier Józef Oleksy był zszokowany, gdy z radia dowiedział się, że Kołodko jest w Sydney. Podróż zagraniczna była przyczyną dymisji Kołodki: w 1997 r. premier Włodzimierz Cimoszewicz nie wytrzymał, gdy dowiedział się, że jego minister finansów jest w Indiach, podczas gdy w kraju trwa debata budżetowa.
Więcej możesz przeczytać w 41/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.