Wymiar niesprawiedliwości

Wymiar niesprawiedliwości

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lekkomyślność sędziów i organów ścigania powoduje, że przestępcy unikają kary

Gdy niedawno policjanci z Centralnego Biura Śledczego przyłapali na gorącym uczynku dwóch handlarzy narkotyków, zdobyli zeznania ich klientów i obciążające dowody w wynajmowanym przez nich mieszkaniu, wydawało się, że sprawa szybko trafi do sądu i zakończy się wyrokiem skazującym. Zgodnie z prawem, sąd musi taki wniosek rozpatrzyć w ciągu 24 godzin. Sąd Rejonowy warszawskiej dzielnicy Wola wyznaczył rozprawę w sprawie aresztu obu handlarzy na godzinę trzynastą następnego dnia po otrzymaniu wniosku. Policjanci wraz z zatrzymanymi handlarzami oraz prokurator stawili się punktualnie. Próżno jednak czekali na rozpoczęcie rozprawy. Sędzia (asesor), która miała ją poprowadzić, zrobiła sobie bowiem przerwę w pracy. Wróciła na salę dopiero po godzinie piętnastej. Było już za późno, by z decyzją o aresztowaniu handlarzy narkotyków zdążyć w ustawowym czasie. Policjanci musieli ich rozkuć i wypuścić na wolność.
- Takie sytuacje są niedopuszczalne. Tym bardziej że w tym wypadku - naszym zdaniem - były ewidentne powody do aresztowania podejrzanych. Sąd, niestety, nie wydał postanowienia w sprawie naszego wniosku. Zwróciliśmy się do Wydziału Odwoławczego Sądu Okręgowego, ale i tak w tej sytuacji na pewno dojdzie do utrudniania śledztwa i zacierania śladów - twierdzi prokurator Julita Sobczyk, rzecznik prasowa Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Niezadowoleni są też policjanci. - Taka sytuacja oznacza, że praktycznie całą pracę będziemy musieli zaczynać od nowa. Tylko że tym razem będzie trudniej, bo nie będziemy mogli działać z zaskoczenia - mówi jeden z funkcjonariuszy, którzy zajmują się przestępczością narkotykową.

Ograniczony dozór
Równie bulwersująca historia wydarzyła się kilka dni temu w Łodzi. Tym razem w roli głównej wystąpił prokurator. Na początku kwietnia policja zatrzymała Ryszarda K., podejrzanego o zabicie 36-letniej kobiety. Prokurator postawił mu zarzut zabójstwa, ale - wbrew stanowisku policji - nie znalazł podstaw do złożenia wniosku o tymczasowe aresztowanie. Uznał, że wystarczającym środkiem zapobiegawczym będzie dozór policyjny. Jego obaw nie wzbudziło ani popełnienie zabójstwa, ani fakt, że w lipcu ubiegłego roku Ryszard K. po 21 latach wyszedł z więzienia, gdzie odsiadywał karę pozbawienia wolności za zamordowanie dwóch kobiet.
- W tym wypadku nasze niezadowolenie i wątpliwości są szczególnie duże. Prokurator nie wystąpił do sądu o zastosowanie tymczasowego aresztu, choć sam przedstawił zatrzymanemu zarzut zabójstwa. Tymczasem dowody, które zebrała policja, wystarczały, by podejrzanego aresztować - mówi komisarz Tomasz Klimczak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Motywy działania prokuratora sprawdza Prokuratura Okręgowa w Łodzi. Wiadomo już jednak, że konsekwencją jego decyzji mogą być problemy z odnalezieniem podejrzanego. Dozór policyjny może być mało skuteczny, gdyż Ryszard K. w trakcie przesłuchania podał adres, pod którym - jak się okazało - nie mieszka.
Policjanci nie kryją rozgoryczenia. W obu wypadkach nikt nie kwestionował ich profesjonalizmu, a mimo to sprawcy groźnych przestępstw znaleźli się na wolności. - Taka postawa sędziów i prokuratorów utrudnia nam pracę. Wiąże się z kosztami, bo po różnego rodzaju odwołaniach i apelacjach wypuszczonych na wolność przestępców zazwyczaj trzeba ponownie szukać. To z kolei wpływa na psychikę funkcjonariuszy, którzy - nie widząc efektów - tracą zapał do pracy. W ten sposób podważane jest też społeczne zaufanie do wymiaru sprawiedliwości, a co za tym idzie do państwa - komentuje nadkomisarz Andrzej Przemyski, doradca komendanta głównego policji.

Łatwowierny jak prokurator
Wypada wierzyć, że za wspomnianymi decyzjami prokuratorów nie stały inne względy niż lekkomyślność bądź zaniechanie. Trudno w to uwierzyć w kilku innych sprawach. W okolicach Olsztyna podczas pościgu policji za kradzionym mercedesem doszło na przykład do strzelaniny. Zatrzymano trzy osoby: wszystkie należały do gangu z Pruszkowa. Prokurator zarządził zatrzymanie jedynie kierowcy, wobec pozostałych nakazał dozór policyjny. Innym razem straż graniczna zatrzymała Dariusza M., pseudonim Sztanga, który kierował jedną z warszawskich grup specjalizujących się w przemycie samochodów. Prowadzony przez niego mercedes został skradziony w Monachium. Podczas przesłuchania przez panią prokurator w Białej Podlaskiej mężczyzna wyjaśnił, że samochód otrzymał jako zastaw pożyczki, której udzielił poprzedniej nocy nieznajomemu w kasynie warszawskiego hotelu Marriott. Prokurator nie sprawdziła, czy Dariusz M. rzeczywiście grał, nie zleciła też badania samochodu. Po 48 godzinach wydała polecenie zwolnienia Sztangi. Potem postępowanie umorzyła, gdyż czyn nie miał cech przestępstwa.
Remigiusz Cz., Polak z amerykańską wizą pobytową, przeprowadzał przez granicę kradzione samochody. Dwukrotnie został zatrzymany przez straż graniczną w trefnym aucie: raz w BMW na belgijskich numerach, innym razem - w fordzie. Obie sprawy prowadziła ta sama prokurator z Białej Podlaskiej. W pierwszym wypadku zwolniła kierowcę, nakazując mu zapłacić 300 zł na pomoc dla sierot. W drugim - nie zleciła badań ani samochodu, ani dokumentów. Wkrótce umorzyła postępowanie w związku z tym, że przestępstwo nie zostało popełnione. Uwierzyła, iż zatrzymany nie wiedział o tym, że miał fałszywe dokumenty. Nie postawiła również zarzutu paserstwa: Remigiusz Cz. miał dokonać tego wykroczenia nieumyślnie. Zatrzymanego zwolniono, zwrócono mu też samochód.

Błąd w sztuce?
W opisanych sytuacjach istotne błędy popełniono na samym początku postępowań karnych. A jest to moment kluczowy dla powodzenia dochodzeń. Praktyka ostatnich lat wykazała bowiem, że błędów popełnionych na tym etapie nie można naprawić. - Postępowania karne mają charakter dynamiczny. Niektórych rzeczy po prostu nie da się odtworzyć - mówi Andrzej Przemyski. Dotyczy to na przykład procesu w sprawie czterech mężczyzn oskarżonych o zabójstwo Piotra i Alicji Jaroszewiczów. Niedawno Sąd Apelacyjny ostatecznie utrzymał w mocy uniewinniający ich wyrok sądu pierwszej instancji. Była to konsekwencja błędów, które popełniono na początku dochodzenia. Policjanci prowadzący czynności śledcze na miejscu zbrodni zadeptali większość śladów. W rezultacie prokuratura nie potrafiła obronić przed sądem choćby jednego ustalonego w śledztwie istotnego dowodu.
Podobnych spraw było więcej. Przy okazji procesu "łomiarza" sąd ostro skrytykował pracę organów ścigania, wytykając im nieumiejętność i bezmyślne błędy, które skutkowały kolejnymi ofiarami, a sprawcy przestępstw do dziś nie znaleziono. Inną głośną porażką prokuratury był proces trzech mężczyzn podejrzanych o udział w napadzie rabunkowym na ul. Lwowskiej w Warszawie, którego tragicznym finałem była śmierć studenta Politechniki Warszawskiej, Wojciecha Króla. Niepełny akt oskarżenia przeciwko domniemanym zabójcom został zwrócony prokuraturze. Konieczne stało się szukanie nowych dowodów. Oskarżonych wypuszczono na wolność. Potem doszło do procesu, ale podejrzanych uniewinniono.
Lekkomyślność funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości, brak profesjonalizmu, a często zaniechanie powodują, że sprawcy przestępstw nie stają przed sądem lub są uniewinniani. Jednocześnie zapadają ostatnio wyroki skazujące osoby, które działały w obronie koniecznej. To sprawia, że dramatycznie spada społeczne zaufanie do wymiaru sprawiedliwości. Mało tego, opinię publiczną upewnia się w ten sposób, że przestępcy traktowani są w Polsce lepiej niż ich ofiary.
Więcej możesz przeczytać w 19/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.