Żywot don Masina

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nikt nie zaszkodził sycylijskiej cosa nostra tak bardzo jak mafioso Tommaso Buscetta
Współżyłem ze śmiercią, jakby była moim cieniem. Przez 40 lat większość mojej energii życiowej poświęcałem na to, by jej uniknąć. Teraz, kiedy jestem skazany, czekam na nią jak na cudowny podarunek" - mówił dziennikarzom Tommaso Buscetta rok temu, wkrótce po zapoznaniu się z diagnozą: lekarze powiedzieli mu, że jest nieuleczalnie chory na raka szpiku kostnego. Osławiony mafioso, który swoimi zeznaniami bardziej niż ktokolwiek inny przyczynił się do rozgromienia cosa nostry, zmarł 2 kwietnia w USA.
Buscetta był człowiekiem nietuzinkowym: wysoki, przystojny (choć przeprowadzona w latach 80. nieudana operacja plastyczna usztywniła mu mięśnie twarzy), obdarzony żywą inteligencją i dowcipem, emanował sympatią i charyzmą, której zazdrościli mu nawet najważniejsi szefowie klanów. Jego życie przypominało scenariusz filmu sensacyjnego. Sam "don Masino" nigdy nie był wielkim
bossem. Dzięki swemu obyciu dopuszczany był do najważniejszych tajemnic sycylijskiej mafii. Urodził się w Palermo 13 lipca 1928 r. Ojciec był szklarzem i młody Tommaso też wyuczył się tego zawodu. Rodzice (matka pochodziła z Agrigento) nie mieli nic wspólnego z mafią; przed II wojną światową był to fenomen wyłącznie wiejski, a w miastach nawet nie wiedziano o jej istnieniu.
Zmieniło się to dopiero wraz z przybyciem Amerykanów. W 1943 r. US Army, planując desant na Sycylię, zwróciła się o pomoc do nowojorskiej cosa nostry. Wojsko otrzymało mapy, rady i zaznajomionych z terenem przewodników, a amerykańscy mafiosi - niepisaną amnestię. Przybysze zza oceanu byli już przystosowani do życia w mieście i doprowadzili do doskonałości techniki przemytu i wymuszania haraczu. W wygłodniałym Palermo brakowało wszystkiego, więc kształcona przez Jankesów "nowa mafia" trafiła na podatny grunt. Najpierw skoncentrowała się na dostawach do miast warzyw i owoców, przemycie mąki i handlu kartkami żywnościowymi, a później na przemycie papierosów i rynku budowlanym.
Tym wszystkim właśnie zaczął się zajmować Tommaso Buscetta. Ożenił się po raz pierwszy, kiedy miał 16 lat. W 1944 r. w zbombardowanym Palermo nikogo nie było stać na szyby, a jakoś trzeba było żyć. Kiedy jednak w grudniu 1946 r. urodziła mu się córka, Buscetta zabrał żonę i dziecko, i za pożyczone pieniądze kupił bilet na statek do Buenos Aires. W stolicy Argentyny otworzył warsztat szklarski. Dzięki wytrwałości i fachowości udało mu się osiągnąć względny dobrobyt. Ale czuł, że jest stworzony do rzeczy większych. W 1957 r. porzuca więc Argentynę i wraca w rodzinne strony. W Palermo praca wre: burzy się całe stare dzielnice, a na ich miejsce stawia betonowe bloki. Mafia ogarnia coraz to nowe połacie przeżywającej "cud" gospodarki sycylijskiej. Fortuny mafiosów powstają z dnia na dzień. Buscetta bez trudu wchodzi w łaski najważniejszego wówczas bossa "nowej mafii" Angelo La Barbery, szefa wielkiego klanu z centrum miasta. Już po kilku tygodniach niespełna 30-letni Tommaso zostaje mianowany odpowiedzialnym za "zaopatrzenie" Palermo w papierosy. W 1961 r. uważany jest już za bogacza.
Fortuna wkrótce go jednak opuściła. Mafia w Palermo zarządzana była przez zgodnie dotychczas współdziałającą "kopułę" - zgromadzenie szefów klanów. Ale pieniądze w grze były już zbyt wielkie i w drugi dzień Bożego Narodzenia 1961 r. wybuchła pierwsza wielka wojna klanów. Buscetta zostaje umieszczony na jednym z pierwszych miejsc na liście osób "do likwidacji". "Don Masino" - tak zaczynał być z szacunkiem nazywany już wówczas - znika z Sycylii na dziesięć lat. Dwa lata przebywał w Meksyku. Przed wyjazdem, nie bacząc na to, że nikt nie udzielił mu rozwodu, zdążył ponownie wstąpić w związek małżeński, tym razem z Verą Girotti, narzeczoną znanego perkusisty. W roku 1964 dzięki pomocy wiernych La Barberze mafiosów z Nowego Jorku trafił do USA jako Manuele Lopez Cadena. Będąc "człowiekiem honoru", sprowadził wkrótce do USA również swoją pierwszą żonę i dzieci. Jakby mu było jeszcze mało dwóch rodzin, w 1966 r. bierze sobie (tym razem pod nazwiskiem Paulo Roberto Felici) trzecią żonę, córkę brazylijskiego przemysłowca z ambicjami politycznymi, 21-letnią Cristinę Almeidę Guimares.
Brazylia nie przyniosła mu szczęścia: podczas jednej z wizyt w Rio aresztowany został przez tamtejszą policję pod zarzutem międzynarodowego handlu narkotykami. "Don Masino" zawsze twierdził, że tamto aresztowanie było tylko pretekstem: brazylijskie służby specjalne DOPS chciały uderzyć w jego teścia, by zablokować jego karierę polityczną. Buscetta z pewnością był silnie związany z mafią sycylijską i amerykańską, ale żadnych konkretnych dowodów przeciwko niemu chyba nie było, skoro po ekstradycji do Włoch skazany został "zaledwie" na czternaście lat więzienia, a po procesie apelacyjnym wyrok zmalał do pięciu lat. W palermitańskim więzieniu Ucciardone "don Masino" zasłynął z regularności: latem wstawał o piątej rano, a zimą o szóstej, kilka godzin dziennie poświęcał na ćwiczenia fizyczne. Jadał trzy posiłki, ale nie z więziennej kuchni, lecz te, które ubrani na biało kelnerzy przynosili mu z jednej z najlepszych restauracji w mieście.
Gdy Buscetta przebywał w więzieniu, za jego murami trwała straszliwa wojna klanów. Walczyli wszyscy ze wszystkimi, a przy okazji, od kul oszalałych zabójców padali sędziowie i prokuratorzy, świadkowie na procesach i ławnicy, dziennikarze i politycy, urzędnicy miejscy i policjanci. Po zabójstwie ówczesnego szefa mafijnej "kopuły" i opiekuna Buscetty - Stefano Bontade - stało się dla wszystkich jasne, że "don Masino" długo nie pożyje. Kiedy więc po ponownym ślubie z Cristiną Almeidą otrzymał w 1980 r. zwolnienie warunkowe, natychmiast uciekł do Brazylii. Nie na długo. Trzy lata później, w październiku 1983 r. 40 policjantów otoczyło jego dom w Săo Paulo. Na nic zdała się próba przekupienia funkcjonariuszy.
Przełom w "karierze" Buscetty nastąpił w czerwcu roku 1984, kiedy odwiedził go w celi w Săo Paulo Giovanni Falcone, sędzia z Palermo. Wówczas nie chciał z nim rozmawiać, ale na odchodnym powiedział doń: "Mam nadzieję, że wkrótce znów się zobaczymy". W lipcu trybunał brazylijski zgadza się na ekstradycję. W samolocie Buscetta zażywa strychninę, obecny na pokładzie lekarz ratuje mu jednak życie. DC-10 z Buscettą wylądował na rzymskim lotnisku Fiumicino 15 lipca 1984 r. Ale nikt jeszcze nie przypuszczał, że ta data oznaczać będzie początek końca mafii. Trzy dni później Buscetta spotyka się ponownie z sędzią Giovannim Falcone. Zaczyna: "Jestem mafiosem". I nie przerywa swoich zeznań przez 45 dni. Wyjawia wszystkie nazwiska, powiązania, rysuje schematy hierarchii i zależności. Kilka tygodni później rusza policyjna obława. Sycylijskiej mafii zadany zostaje śmiertelny cios.
To, co zawsze stanowiło siłę cosa nostry, co spowodowało, że przez długie dziesięciolecia wychodziła ona zwycięsko z konfrontacji i najpotężniejszymi policjami świata, to była omerta: milczenie zawsze i wszędzie, niezeznawanie nigdy przeciw nikomu. Omerta była po trosze cechą narodową Sycylijczyków, a po trosze została wymuszona przez żelazną konsekwencję mafii: ktokolwiek występował przeciw jej regułom, musiał zginąć. Choćby lata później, choćby ukrywał się na drugim końcu świata, ale mafia wyrok wykonywała. To z tego powodu przez całe dziesięciolecia policje z całego świata nie znalazły ani jednego świadka, gotowego zeznawać przeciwko mafii. I dlatego zeznania Buscetty stanowiły tak ogromny przełom.
Złamanie zasady omerta skazało mafię na śmierć. Ratując się przed zagładą, zaczęła zadawać śmiertelne ciosy. W maju 1992 r. wyleciał w powietrze sędzia Falcone. Dwa miesiące później potężna eksplozja w centrum Palermo zabiła jego najbliższego współpracownika, sędziego Paolo Borsellino. W nocy 3 lipca 1993 r. równocześnie eksplodowały bomby pod bazyliką św. Jana na Lateranie, kościołem św. Jerzego al Velabro w Rzymie i muzeum w centrum Mediolanu. Dwa lata później potężna eksplozja uszkodziła część florenckiej Galerii Uffizi. Najwięcej za zdradę zapłacił sam Tommaso Buscetta. Już kilka tygodni po decyzji o współpracy z władzami mafia zaczęła mordować jego pozostałych we Włoszech krewnych. W sumie zabito jedenaście osób, w tym dwóch synów - Antonio i Benedetto. Siostrze "don Masino" nie pomogło wyrzeczenie się brata: zginęła i ona. Przeżył tylko jego wnuk Arturo, dzisiaj 54-letni właściciel rodzinnego warsztatu szklarskiego w Palermo. "Myślał tylko o sobie - powiedział dziennikarzom, którzy przynieśli mu wiadomość o śmierci dziadka - my byliśmy dla niego rzeźnym mięsem".
Nie wiadomo, ile dokładnie osób zabił Tommaso Buscetta. Amerykański policjant, który eskortował go do Italii, radził swoim włoskim kolegom, żeby patrzyli mu na ręce: "Nie lubi strzelać - szeptał - prawie wszystkie swoje ofiary własnoręcznie zadusił". Nie wiadomo też, czym się Buscetta zajmował. Jest to doskonale strzeżoną tajemnicą włoskich służb specjalnych i FBI. Z całą pewnością był jednym z protagonistów dwóch wielkich "skoków", jakich dokonała sycylijska mafia w tym stuleciu: przeniesienia się ze wsi do miast i zajęcia się handlem narkotykami.
Nikt nie wie dokładnie, kiedy Buscetta został zwolniony. W nagrodę za współpracę władze włoskie wypuściły go - jak dzisiaj wiadomo - do USA, gdzie on i niedobitki jego trzech rodzin otrzymali nową tożsamość (często także nową fizjonomię) i królewskie pensje. "Don Masino" nie był jednak człowiekiem do końca wolnym. Ciągle przesłuchiwali go kolejni prokuratorzy włoscy, którzy domagali się od niego nowych szczegółów. Niektórzy podobno szantażowali go, grożąc, że jeśli nie poprze ich tez, to ochrona jego pozostałej we Włoszech rodziny ulegnie osłabieniu. Nikt zapewne nie wyjaśni do końca okoliczności, w jakich w roku 1992, a więc osiem lat po zeznaniach przed sędzią Falcone, doszło do oskarżenia o współpracę z mafią Giulia Andreottiego, siedmiokrotnego premiera Włoch i 24-krotnego ministra.
Po śmierci sędziów Falcone i Borsellino prokuraturą w Palermo zawładnęła grupa ambitnych prokuratorów z legitymacjami partii komunistycznej. Na ich czele stał Giancarlo Caselli, przyjaciel i współpracownik innego przedstawiciela WPK, obecnego przewodniczącego Izby Deputowanych, Luciano Violante. Choć cała prokuratura skupiła się na "znajdowaniu kwitów" na Andreottiego, choć setki "skruszonych" mafiosów poddanych było presji i szantażowi, ów najwyraźniej politycznie motywowany proces komunistów przeciwko Chrześcijańskiej Demokracji spalił na panewce. Oskarżenie było tak absurdalne, że Andreotti musiał w końcu zostać uniewinniony.


Więcej możesz przeczytać w 19/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.