Polityczny pojedynek

Polityczny pojedynek

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kampania prezydencka już się faktycznie rozpoczęła. Na kandydowanie zdecydował się Marian Krzaklewski, co czyni nieprawdopodobnym pojawienie się innego kandydata AWS
Marian Krzaklewski, Aleksander Kwaśniewski i reszta

Naj-poważniejszym wyzwaniem, przed jakim stoi polska prawica, jest pokonanie nadmuchiwanej przez media bańki mydlanej - Aleksandra Kwaśniewskiego. Kolejną rundę w walce z Samoobroną zmuszone będzie rozegrać Polskie Stronnictwo Ludowe, a ściślej - Jarosław Kalinowski z Andrzejem Lepperem. Wiele wskazuje na to, że będzie to runda dla PSL wygrana, gwiazda Leppera najwyraźniej przygasa.
Za to całkowicie jasna jest sytuacja po stronie postkomunistów, których jedynym kandydatem był od początku Aleksander Kwaśniewski, od dawna podporządkowujący swojej reelekcji wszystkie działania, zarówno własne, jak i rodziny oraz prezydenckiej kancelarii. Pięć lat jego prezydentury potwierdza, że był i pozostał Aleksander Kwaśniewski przedstawicielem postkomunistów, reprezentował przede wszystkim ich interesy i ideologię, jednocześnie w cyniczny sposób starając się stworzyć wrażenie, że jest kimś więcej. Ostatnio też coraz częściej sięga wprost do populizmu i demagogii, zgłaszając nierealne z punktu widzenia możliwości finansowych państwa roszczeniowe projekty ustaw. Ważne pytanie w tej kampanii brzmi: kto pokona Aleksandra Kwaśniewskiego? Ale nie powinno to być pytanie jedyne.

Kandydat bezprogramowy
I dlatego prawica, a więc Akcja Wyborcza Solidarność, nie może udzielić i nie udzieli poparcia kandydaturze Andrzeja Olechowskiego, przede wszystkim z tego powodu, że nie różni się on - poza wzrostem i kilkoma innymi drugorzędnymi cechami - od urzędującego prezydenta. Byłoby bardzo trudno wytłumaczyć prawicowym wyborcom, w imię czego mają akurat głosować na człowieka, który nie miał najmniejszych związków z jakąkolwiek działalnością na rzecz odbudowania demokracji w Polsce, a w dodatku był agentem komunistycznych służb specjalnych. Prezentuje on absolutną bezprogramowość, oportunizm, ostentacyjną konsumpcję, bezideowość i cynizm w stopniu tak bardzo zaawansowanym, że nawet Aleksander Kwaśniewski może uchodzić przy nim za człowieka w pewnym stopniu ideowego. Po raz kolejny tylko zdumiewa, dlaczego kilku wybitnych i zasłużonych dla polskiej kultury i nauki ludzi angażuje się w popieranie sprawy tak bardzo wątpliwej. Interesującej odpowiedzi na to pytanie udziela Ewa Polak-Pałkiewicz, pisząc w "čródle": "Może wiedzą oni, że Andrzej Olechowski nie ma wielkich szans w grze o prezydenturę. Chodzi o coś innego. O zbadanie, do jakiego stopnia Polakom jest już wszystko jedno".
Kwaśniewski reprezentuje interesy obozu politycznego, z którego wyrósł i który zgodnie z bolszewicką tradycją traktuje wszystko wyłącznie w kategoriach władzy. Olechowski nie reprezentuje niczego i nikogo. Sam się określił jako człowiek do wynajęcia. Jest to kandydatura pod pewnymi względami przypominająca kandydaturę Stana Tymińskiego. Oczywiście, przy Tymińskim wykształcony i elegancki Olechowski może uchodzić za doskonałość, ale polityczny charakter tej kandydatury jest podobny w tym sensie, że jest to kandydat nie wpisujący się we w miarę ustabilizowany obraz stronnictw politycznych, zmuszony do programowej ekwilibrystyki, szukający ratunku w socjotechnice, promocji, eleganckich krawatach, dobrze skrojonych garniturach, kokietowaniu kobiet. W jego otoczeniu będziemy oglądać różnego rodzaju wykształconych frustratów lub zdemoralizowanych showmanów.

Blok antyeuropejski
Za to frustratów niewykształconych będziemy mieli okazję oglądać w otoczeniu gen. Tadeusza Wileckiego. Można tu spotkać dawnych zwolenników komunistycznego generała, ubeka i aparatczyka Mieczysława Moczara. Kandydatura Tadeusza Wileckiego wpisuje się w scenariusz mający na celu zniszczenie Akcji Wyborczej Solidarność i utworzenie w jej miejsce bloku antyeuropejskiego i populistycznego, będącego na rękę SLD. W ten scenariusz wpisują się także kandydatury Jana Łopuszańskiego, Andrzeja Leppera, Janusza Korwin-Mikkego, ewentualnie jeszcze kogoś w tym rodzaju.
Jan Łopuszański zdążył już w wywiadzie dla "Trybuny" zapowiedzieć, że nie ma różnicy pomiędzy Polską rządzoną przez AWS czy SLD, i wezwać wszystkich "patriotów" do walki z integracją europejską. Tym razem zapomniał dodać, że jest także przeciwko przynależności Polski do NATO, choć udział naszego kraju w tych strukturach oznacza przekreślenie jałtańskiej zmowy i odpowiada najżywotniejszym polskim interesom narodowym. Oznacza przekreślenie 300 lat moskiewskiej i sowieckiej ekspansji na zachód. Tak więc budowa obozu politycznego wokół walki z przynależnością Polski do Zachodu jest siłą rzeczy, w wymiarze zewnętrznym, realizacją rosyjskiej, a nie polskiej, racji stanu, jest działaniem sprzecznym z istotnymi interesami narodu i państwa polskiego. W wymiarze wewnętrznym stanowi działanie na rzecz powrotu do władzy SLD. Łopuszański, Lepper, Słomka, Wilecki itp. do władzy nie dojdą, nie uda im się także zniszczyć AWS ani stworzyć czegoś, co przypominałoby zjednoczoną prawicową formację, ale oddane na nich głosy prawicowego elektoratu są głosami oddanymi de facto na postkomunistów, są głosami utraconymi dla prawicy, zmarnowanymi dla Polski. Nie pierwszy raz w historii za pięknymi słowami, bezkompromisowością i radykalizmem kryły się niskie motywy i podłe kalkulacje. Dokonując analizy postępowania Łopuszańskiego, Leppera i Wileckiego, prawicowy publicysta Bogusław Mazur porównuje ich na łamach "Wprost" do austriackiego populisty Jörga Haidera i zapytuje: "Wynik w tegorocznej walce o prezydenturę da odpowiedź, który z pretendentów utworzy duży klub parlamentarny po wyborach 2001?". Moim zdaniem, nikt z wyżej wymienionych. Ciekawy tekst Bogusława Mazura wymaga głębszej analizy i polemiki. W tym miejscu jedynie chciałbym nadmienić, że według mnie, społeczeństwo odrzuci wyżej wymienionych demagogów i populistów z uwagi na ich radykalny antyokcydentalizm.

Dwie drogi
Te wybory to nie tylko pytanie o losy polskiego populizmu, być może połączone z zejściem ze sceny politycznej kilku polityków, którzy stanowczo straszą na niej aż nazbyt długo. To także pytanie o losy debaty nad komunizmem i o kondycję antykomunizmu. Na łamach "Gazety Wyborczej" Adam Michnik tak pisze w eseju nawiązującym do jego najlepszej publicystyki z czasów stanu wojennego: "Staliśmy się świadkami paradoksu. Kiedyś komunizm był opatrzony znakiem dodatnim jako radykalny antyfaszyzm, dziś każdy antykomunizm został opatrzony znakiem dodatnim, choćby był bliski faszyzmowi (...). Traktując komunizm jako zło absolutne i gloryfikując każdą postać antykomunizmu, opinia publiczna zdaje się zapominać, że antykomunistą wyjątkowo konsekwentnym był Adolf Hitler (...). W polskim sporze zderzyły się dwa sposoby rozumowania na temat wychodzenia z dyktatury - drogą sprawiedliwości, którą jej krytycy określili jako drogę rewanżu, i drogą rekoncyliacji, której zwolenników inni krytycy oskarżali o zacieranie granicy między dobrem i złem. Ci pierwsi byli zdania, że ludzi dawnego reżimu należy usunąć z życia politycznego metodą prawnej represji i dyskryminacji. Ci drudzy byli zdania, że trzeba ich wpisać w system norm demokracji parlamentarnej i państwa prawa. Dlatego jedni wołali o polską Norymbergę, drudzy zaś podkreślali zalety sposobu wychodzenia z dyktatury metodą negocjacji, prawdy i pojednania".

Polska Norymberga
Pomijam błędy i uproszczenia, bo na przykład to nie "opinia publiczna" w czasach stalinowskich nie chciała pamiętać o komunistycznych zbrodniach, ale w jej imieniu bezprawnie przemawiali komunistyczni propagandyści. Jednak wskazany przez Adama Michnika wybór jest wyborem realnym i podczas nadchodzących wyborów prezydenckich, a przede wszystkim podczas wyborów parlamentarnych, zdecydują się w znacznym stopniu losy polskiego antykomunizmu. Ja opowiadam się za polską
Norymbergą i czeskim modelem dekomunizacji, wzorowanej pod pewnymi względami na denazyfikacji. Zbyt wiele bowiem zrobiono w Polsce, aby zapewnić komunistom komfortową przeprowadzkę z Polski Ludowej do III Rzeczypospolitej. Mimo to znaczna część społeczeństwa opowiada się za dekomunizacją oznaczającą czasowe odsunięcie od pełnienia najwyższych urzędów ludzi odpowiedzialnych za trwanie systemu komunistycznego.

Kryptopoparcie
Zbliżające się wybory pozwolą odpowiedzieć na pytanie, czy ta część społeczeństwa jest wystarczająco duża, aby wpłynąć na kształt parlamentu, i także dlatego nie mogę się zgodzić z opinią, że nie jest istotne, czy rządzi AWS, czy SLD, albowiem z punktu widzenia przedstawionego wyżej dylematu jest to pytanie zasadnicze. Pytania postawione przez Michnika usiłuje unieważnić zastępca sekretarza generalnego Unii Wolności Artur Smółko, twierdząc na łamach "Gazety Wyborczej", że "po raz pierwszy od lat osią sporu nie będzie komuna-antykomuna, lustracja-antylustracja, aborcja-antyaborcja, Kościół-anty-Kościół, lecz tylko sprawy gospodarcze, społeczne i bezpieczeństwo publiczne". Z pewnością dla niektórych polityków UW, odpowiedzialnych za skandalicznie nielojalną wobec koalicyjnego partnera decyzję kryptopoparcia Kwaśniewskiego, unieważnienie jakichkolwiek wyborów moralnych i politycznych jest celem i marzeniem. Zaklęcia p. Smółko zdumiewająco przypominają cyniczne hasło: "Po pierwsze gospodarka", maskujące bezideowość i brak programu. Wątpię, by te marzenia miały się spełnić. Po raz kolejny unia może się gorzko rozczarować.
Tak więc wybory prezydenckie będą miały istotny wpływ na to, co wydarzy się w Polsce - od ich wyniku zależeć będzie kształt sceny politycznej, co z kolei mocno wpłynie na rezultat wyborów parlamentarnych.

Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.