O(d)pust mieszkaniowy

O(d)pust mieszkaniowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Z naszych podatków utrzymywany jest rząd, ale czy po to, żeby budować tanie mieszkania dla urzędników, aby dorabiali na handlu? Przecież to jest korupcja. W nowej Polsce obrosły w nią wszystkie organy naczelne państwa
1.Już robiło się nudno, bo w swoistym cyrku antykorupcyjnym z udziałem garstki ludzi zainteresowanych czystością i przezroczystością władzy wszystko już zostało powiedziane, a nadal niewiele zrobiono, kiedy "Rzeczpospolita" z 28 kwietnia przypomniała kolejny wątek korupcyjny. Nie, nie chodzi tu bynajmniej o wzięcie łapówki. Tym razem mowa o procederze prowadzonym zgodnie z prawem przez ludzi powszechnie uważanych za przyzwoitych, którzy nie starają się tylko o zabezpieczenie powszechnie uznanego za elementarne prawa do schronienia przed deszczem, chłodem i upałem. Czy może kogoś dziwić, że ktoś, kto nie ma mieszkania, bo właśnie dotychczasowe przekazał swojemu synowi, musi mieszkać? Czy można się dziwić, że stara się zrobić to możliwie najtaniej? A cóż może być tańszego od mieszkania rządowego w cenie około 49 tys. zł, zwłaszcza jeśli jest położone w centrum stolicy przy ulicy Bernardyńskiej? Wprawdzie jest cena dodatkowa, trzeba patrzeć na sąsiadów, a ci są z różnych orientacji politycznych, a także z rządowej biurokracji, ale taki jest los ludzki. Co w tym więc złego? - zapyta czytelnik. Gdzie ta korupcja? Cóż, jeśli rozumiemy przez to osiąganie nienależnych korzyści osobistych w zamian za pełnienie funkcji publicznych, to czym innym jak nie korupcją jest załatwianie sobie przywilejów materialnych, których nie ma w spisie uposażeń należnych ministrowi czy urzędnikowi rządowemu, przywilejów niedostępnych temu, kto ministrem albo urzędnikiem nie jest?

2.Dowiadujemy się z gazety, że z tzw. zasobów rządowych przyznawano politykom mieszkania, a następnie pozwalano je wykupić na własność za śmieszne pieniądze, jeśli nie wystarczało im praktycznie dożywotnie prawo do mieszkania w lokalu. Politykom ten odpust mieszkaniowy załatwiali urzędnicy. Nasza fachowa administracja cywilna wie, co robi, więc podsekretarz stanu w URM i dyrektor gospodarstwa pomocniczego URM przydzielili sobie nawzajem mieszkania w bloku na osiedlu Bernardyńska II. Do dziś - czytam - dwunastu z czternastu lokatorów zmieniło miejsca pracy, ale nie można ich wykwaterować, bo zawarto z nimi umowy najmu na czas nieokreślony, a dla nowych urzędników wybudowano kolejny hotel rządowy. Dzięki jednemu z tych panów spółdzielnie mieszkaniowe tworzone przez pracowników URM otrzymywały grunty bez przetargu po bardzo niskich cenach, a oni sami dorabiali, sprzedając udziały - czasem po dwa mieszkania - w spółdzielniach po 120 tys. zł. Czysta paranoja. Z naszych podatków utrzymywany jest rząd, ale czy po to, żeby budować tanie mieszkania dla urzędników, żeby dorabiali na handlu? Przecież to jest wszystko korupcja jako taka. W nowej Polsce obrosły w nią wszystkie organy naczelne państwa. Wszędzie są usłużni i sprytni administratorzy, którzy załatwią coś dla swoich i dla pana ministra czy kierownika. A jak nie, to się odpowiednich ludzi znajdzie lub zmusi do uległości. Sądząc z tego, co pisze "Rzeczpospolita", od Unii Wolności po PSL, od AWS po SLD rozciąga się ten korupcyjny proceder we współpracy z bezpartyjnymi urzędnikami publicznymi.

3.Prawo mówi, że mieszkanie służbowe przyznawane jest osobie sprawującej "kierownicze stanowisko państwowe" na czas pełnienia funkcji. Umowę najmu można przedłużyć o pół roku, ale najemcy wciąż mieszkają. Do września 1998 r. istniał typowo korupcyjny przepis pozwalający zawrzeć umowę najmu na czas nieokreślony w "sytuacjach szczególnych". Pozwalało to na kontynuację komunistycznego rozdawnictwa mieszkań między rządzących, choć zawężonego do kierowników nawy państwowej. Znana to rzecz, że krąg takich uprawnionych zmniejsza się zawsze, gdy chodzi o odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu, a zwiększa, ilekroć można sobie załatwić jakiś przywilej.

4.Co na to wymiar sprawiedliwości? Dowiadujemy się, że gdy w imieniu nowej kancelarii premiera Buzka wystąpiono do prokuratury przeciwko odpowiedzialnym za operację "odpust mieszkaniowy", asesor Radosław Gałan umorzył śledztwo, bo urzędnicy, stosując takie osiemdziesięcioprocentowe opusty, kierowali się "zasadą równości wobec prawa oraz konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej"! Ma pewnie na myśli to, że skoro takie opusty stosuje się w wypadku mieszkań komunalnych, to czemu nie w wypadku mieszkań rządowych. Pan asesor drwi sobie z nas wszystkich akurat w chwili, gdy Trybunał Konstytucyjny doszedł do wniosku, że kto załatwił już sobie własność zwróconej mu przez władze komunalne nieruchomości, to dobrze, a my wszyscy pozostali, zwłaszcza dziesiątki tysięcy warszawian, którym przedtem przyznano prawo do zamiany wieczystej dzierżawy na własność, mamy się wypchać samym smakiem, gdyż urzędy, wiedząc, co w sądzie piszczy, opóźniały się jak mogły z realizacją tego prawa.
Oto sprawiedliwość społeczna. Nawet nie wiedziałem, ile mam racji, drwiąc z tego fałszywego hasła w konstytucji z 1997 r. Jak zwykle, kiedy omija się sprawiedliwość, robi się to w imię sprawiedliwości społecznej. Redaktor Paradowska w "Polityce" wymawia lewicowemu Sejmowi poprzedniej kadencji wprowadzenie totalnego zamieszania ustawą o przekształcaniu prawa użytkowania wieczystego przysługującego osobom fizycznym w prawo własności, ale równie dobrze można wymawiać Trybunałowi Konstytucyjnemu wprowadzenie jeszcze większego zamieszania i naruszanie zasad sprawiedliwości (także i społecznej) poprzez unieważnienie nabytych przez obywateli praw w połowie procesu ich realizacji. Trybunał podzielił obywateli na tych, którzy zdążyli - można się domyślać, że przynajmniej niektórzy za jakąś dodatkową opłatą - i tych, którym nagle przyznane prawo zostało odebrane, co pociąga za sobą zmarnowane inwestycje lub powstrzymanie się od zakupu własnej nieruchomości.

5.Obchodzimy dwudziestolecie Sierpnia '80 i warto sobie przypomnieć, o co wtedy chodziło. W 1981 r., o ile pamiętam, obok innych patologii wyszło na jaw załatwianie podobnych opustów przy zakupie wówczas luksusowych mieszkań w środku stolicy. Takie mieszkanie dostał między innymi prof. Włodzimierz Wesołowski, wicedyrektor byłego Instytutu Podstawowych Problemów MarksizmuLeninizmu, popularnie zwanego Marleną. Wypomniał mu to w prasie prof. Andrzej Tymowski. I prof. Wesołowski, chapeaux bas, panowie, różnicę dopłacił z własnej kieszeni. Ale to były inne czasy.

Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.