Bez granic

Dodano:   /  Zmieniono: 
San Francisco, gdzie w latach 80. wiele osób zaraziło się AIDS, stało się głównym obrońcą wykorzystywania konopi indyjskich jako środka łagodzącego objawy chorób i uśmierzającego ból. W 1997 r. przegłosowano tu "propozycję 215", pozwalającą na stosowanie marihuany w celach leczniczych. Kolejną odmianę tej rośliny - anandamide - odkryła ostatnio międzynarodowa grupa naukowców, którzy dowiedli, że korzystnie wpływa ona na osoby cierpiące na paroksyzm i zapobiega wymiotom. W zachodnich stanach USA lekarze zapisują pacjentom marihuanę na receptę. W Quebecu dozwolone jest nawet zakładanie "rolniczych spółdzielni", których członkowie mogą hodować konopie na własny użytek. Brytyjscy producenci leków twierdzą, że za trzy, cztery lata również w Anglii lekarze będą mogli pacjentom przepisywać marihuanę. Cierpiący na stwardnienie rozsiane zgłaszali już zresztą taką potrzebę przed kilku laty, a wielu z nich łamało prawo i kupowało konopie od ulicznych handlarzy. Marihuana już niedługo będzie dostępna w postaci tabletek i inhalatorów. Naukowcy doskonalą kolejne odmiany rośliny, by wzmocnić jej działanie przeciwbólowe i 
antydepresyjne.

Prostytucja jest w Chinach oficjalnie zabroniona. Sekretne "miasto seksu" powstało jednak w Specjalnej Strefie Ekonomicznej Shenzhen, którą na mapach najczęściej zastępuje biała plama. Ponad 3 tys. młodych kobiet z niemal wszystkich prowincji Chin zarabia tu na życie, sprzedając swoje ciała. Ich głównymi klientami są biznesmeni z Hongkongu. Dziewczyny mieszkają w osobnych dzielnicach, z których największą jest Sazhui. Salony piękności i gabinety masażu pomagają im zachować młodzieńczy wygląd, ale i tak "kariera" kończy się zwykle około dwudziestki. Wówczas z zarobionymi pieniędzmi dziewczyny najczęściej wracają w rodzinne strony. Prostytucja w Shenzhen najprawdopodobniej przetrwa jeszcze wiele lat, ponieważ chińskie władze - jak same deklarują - nie mogą zwalczać procederu, który oficjalnie nie jest uprawiany w tym kraju.

Skoków z mostu nie trzeba kojarzyć wyłącznie z samobójstwami, a w ich wykonywaniu można znaleźć przyjemność - już w 1979 r. próbował do tego przekonywać David Kirke, członek brytyjskiego Klubu Sportów Niebezpiecznych. Pierwszy raz skoczył na elastycznej linie bungee z mostu Clifton Suspension w Bristolu. Wówczas śmiałka aresztowano, a brytyjskie władze stanowczo sprzeciwiły się propagowaniu tej "dyscypliny sportu", określając ją jako zachowanie świadczące o "zachwianiu równowagi umysłowej". Bungee jumping wkrótce zalegalizowano jednak na całym świecie. Z największym entuzjazmem skoki spotkały się w Nowej Zelandii, gdzie - w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii - władze nie przeciwstawiały się ich organizowaniu. Aby uczcić wejście tej dyscypliny sportowej w trzecie tysiąclecie, David Kirke po raz kolejny obwiązał swoje stopy liną. Ubrany we frak i kamizelkę powtórzył wyczyn sprzed lat. I tym razem - podobnie jak 21 lat temu - tuż po skoku zaopiekowali się nim policjanci, czym wywołali salwę śmiechu zgromadzonej publiczności. (MP)
Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.