Eksport złudzeń

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak poprawić bilans handlu zagranicznego


Polska nie ma produktu eksportowego jednoznacznie kojarzącego się z naszym krajem. Na listach towarów, którym przyznaje się medale Międzynarodowych Targów Poznańskich, przeważają artykuły trudne do wypromowania, na przykład sito szczelinowe zgrzewane czy typoszereg hydraulicznych pomp zębatych. Trudno się więc dziwić, że w 1999 r. polski eksport był prawie o 13 proc. niższy niż rok wcześniej, a po pierwszym kwartale 2000 r. spadł o kolejne 14 proc. Spadek wartości eksportu nie zaczął się zresztą pod rządami obecnej koalicji: w 1996 r. przyrost eksportu był aż o 26,1 proc. mniejszy niż rok wcześniej. Faktem jest jednak, że dopiero w 1999 r. wartość sprzedanych za granicą towarów była niższa niż rok wcześniej (o 822 mln USD). Eksport liczony na mieszkańca jest u nas dwa, trzy razy mniejszy niż w Czechach, na Węgrzech, w Słowenii.


Żaden kraj w Europie, który rozwijał się w takim tempie jak Polska (4,1 proc. w 1999 r.), nie odnotował tak kiepskich wyników w handlu zagranicznym. Mało tego, żaden kraj aspirujący do członkostwa w Unii Europejskiej nie ma tak fatalnej struktury eksportu: wyroby zaawansowane technologicznie stanowią nieco ponad 5 proc., natomiast więcej niż 80 proc. to towary nisko przetworzone - surowce, produkty rolnicze i półfabrykaty. Złudzeniem jest, że świat można zawojować polską miedzią, siarką czy szynką. Łudzą się też ci, którzy chcą ratować eksport, dewaluując złotego. Podobnie jak zwolennicy rozbudowanej promocji eksportu za pieniądze podatnika.

Po pierwsze - gospodarka
- Najważniejszym problemem nie jest struktura naszego eksportu, lecz struktura produkcji. Jeśli nie mamy nowoczesnej gospodarki, jak możemy mieć dobre wyniki w handlu zagranicznym? - pyta retorycznie prof. Jędrzej Krakowski, dyrektor Ośrodka Studiów Europejskich Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Ekonomiści są zgodni: najlepsza polityka proeksportowa polega na prowadzeniu dobrej polityki gospodarczej. Słaba dynamika eksportu jest przecież ewidentnym przejawem niskiej konkurencyjności polskich firm. Zdecydowaną większość towarów wytwarzanych w Polsce można sprzedać na rynku wewnętrznym tylko dlatego, że przed konkurencją chronią je cła i inne działania protekcjonistyczne.
Ekonomiści Centrum im. Adama Smitha i Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową uważają, że ważniejsza od koniecznych działań proeksportowych jest restrukturyzacja gospodarki. Po pierwsze - polska gospodarka musi być otwarta, a zatem tylko w minimalnym stopniu chroniona barierami celnymi. Ochrona celna prawie zawsze powoduje wzrost cen na rynku wewnętrznym, prowadzi też do umocnienia monopoli. Po drugie - musi być szybciej prywatyzowana, bo przyrost eksportu w sektorze prywatnym był w III RP kilkakrotnie szybszy niż w państwowym. Po trzecie - konieczna jest demonopolizacja, szczególnie sektorów strategicznych, czyli telekomunikacji, poczty, energetyki, przemysłu paliwowego i kolei. Po czwarte - państwo musi prowadzić twardą politykę fiskalną, nie dopuszczając do kredytowania przez budżet nierentownych przedsiębiorstw państwowych.
Prof. Jędrzej Krakowski zauważa, że w Polsce niepowodzenia gospodarcze, w tym kłopoty eksporterów, zbyt łatwo tłumaczy się polityką monetarną i fiskalną. Tymczasem takie zjawiska, jak deficyt handlowy i płatniczy, mają przede wszystkim charakter strukturalny. Przecież deficyt budżetowy ma w tym roku sięgnąć 15 mld zł, podczas gdy deficyt handlowy w 1999 r. wyniósł ok. 53 mld zł, natomiast deficyt obrotów bieżących - prawie 85 mld zł (według GUS). Lekarstwo byłoby zatem ewidentnie nieskuteczne, zważywszy na wielkość chorego obszaru. - Likwidacja deficytu budżetowego i ograniczenie popytu krajowego mogą najwyżej obniżyć tempo wzrostu importu, a nawet jego wolumen, lecz nie doprowadzą do silnego wzrostu eksportu. A właśnie silny i trwały wzrost eksportu jest warunkiem poprawy naszego bilansu płatniczego, bo tylko w ten sposób można ochronić gospodarkę przed kryzysem - tłumaczy prof. Krakowski.

Rosyjski kryzys
Najbardziej zmniejszył się eksport do krajów byłego ZSRR. Ujemne saldo obrotów wyniosło prawie miliard dolarów, podczas gdy jeszcze rok wcześniej było dodatnie (639,8 mln USD). Nasz bilans tylko przez rok pogorszył się więc aż o ponad 1,6 mld USD. W 1999 r. import z tej grupy krajów zwiększył się prawie o 10 proc., podczas eksport zmalał o ponad 34 proc. Sytuacja na rynkach wschodnich uderzyła w wielu drobnych producentów, głównie artykułów spożywczych i używek (eksport był niższy o 55 proc.), zwierząt żywych i produktów pochodzenia zwierzęcego (spadek o 33,5 proc.).
Zaledwie o 0,1 proc. zmalał eksport do Stanów Zjednoczonych, a do Unii Europejskiej był na poziomie zbliżonym do roku 1998. Ponad 36 proc. towarów wysyłanych za granicę sprzedaliśmy w Niemczech, jednak otrzymaliśmy za nie - po raz pierwszy od wielu lat - o 3,2 proc. mniej niż w roku poprzednim. Eksport do pozostałych krajów unii wzrósł, choć w wielu wypadkach zaledwie o ułamek procentu.

Bazar kontra nowoczesne technologie
Podstawowym problemem naszej gospodarki jest to, że w ostatniej dekadzie stale notowaliśmy ujemne saldo wymiany handlowej. Nadwyżkę mieliśmy tylko w 1990 r., gdy gospodarka przeżywała recesję. Deficyt był przez wiele lat równoważony głównie tzw. obrotami nie sklasyfikowanymi (7 mld USD w 1995 r.), czyli przede wszystkim przychodami z handlu przygranicznego. W miarę uszczelniania wschodniej granicy handel przygraniczny przestał się jednak opłacać. Efekt był taki, że w 1999 r. nie sklasyfikowane obroty szacowano już tylko na 3,6 mld USD. Spadek wpływów z tego tytułu jest czymś nieuchronnym, przecież kraj aspirujący do UE nie może łatać dziur w bilansie handlowym dochodami z bazarów, na których polskie towary stanowią w dodatku zdecydowaną mniejszość. Eksportować trzeba artykuły wysoko przetworzone, know-how, specjalistyczne usługi, bo tylko one gwarantują dużą rentowność, uniezależniają od wahań kursu walutowego.
To, że kondycja finansowa eksporterów drastycznie się pogarsza - w 1994 r. rentowność wynosiła 8 proc., w ubiegłym roku nieco ponad 1 proc. - świadczy o technologicznym i organizacyjnym zacofaniu naszej gospodarki. Eksporterzy twierdzą, że szkodzi im wysoki kurs polskiej waluty. Tymczasem w ubiegłym roku złoty stracił do dolara 16,4 proc., podczas gdy ceny produkcji przemysłowej wzrosły o 8,1 proc., zatem opłacalność eksportu wielu firm wzrosła. Kurs złotego nigdy nie był dla polskiego eksportu czynnikiem decydującym, a dewaluacja nie pomagała eksporterom - napędzała inflację, co prowadziło do wzrostu kosztów produkcji i bezrobocia.

Obowiązki państwa
Pamiętając o tym, że manipulowanie kursem i stopami procentowymi w niewielkim stopniu wpływa na opłacalność eksportu, trzeba jednak stwierdzić, że prawie wszystkie kraje rozwinięte stosują wiele metod wspierania eksportu.
- Państwo dysponuje wieloma takimi środkami: ubezpieczaniem kredytów eksportowych, gwarancjami skarbu państwa, dopłatami do kredytów eksportowych czy gwarancjami stałej stopy tych kredytów. Problem polega na tym, że instrumenty te właściwie nie działają - mówi Barbara Durka, dyrektor Instytutu Koniunktur i Cen Handlu Zagranicznego. Ubezpieczenia obejmują zaledwie 2,5 proc. wartości eksportu, podczas gdy w Wielkiej Brytanii i Niemczech - ok. 25 proc. Są to zatem raczej ozdobniki, a nie skuteczne narzędzia. Polskim problemem są też dotychczasowe złe doświadczenia z funkcjonowaniem tych instrumentów promujących eksport, rodzące podejrzenia o korupcję, niegospodarność, nepotyzm, kolesiostwo.
Z badań IKiCHZ wynika, że w krajach OECD znaczna część eksportu jest finansowana z kredytów. W Polsce kredytowanych jest zaledwie 1,5 proc. transakcji, podczas gdy na przykład w Wielkiej Brytanii - 51 proc., w Niemczech - 25 proc., w Czechach i na Węgrzech - 4 proc. Polskie przedsiębiorstwa niemal w całości finansują eksport z funduszy własnych. - W naszym budżecie prawie nie ma pieniędzy na wspieranie eksportu, a te, które są, traktuje się jako dotacje lub subwencje - mówi Barbara Durka. Stawki ubezpieczeniowe proponowane przez Korporację Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych są tak wysokie, że większość transakcji jest po prostu nieopłacalna. Zmorą kontraktów zawieranych na rynkach wschodnich są zaś tzw. odroczone płatności. - Eksporter ma wybór: może spać spokojnie i nie zarabiać albo ponosić ogromne ryzyko, na czym wielu już się sparzyło - mówi Roman Młyniec, prezes zarządu Rolimpeksu SA. Uważa on, że państwo powinno się angażować w tworzenie stałych lub okresowych ekspozycji towarowych na wybranych rynkach, co ułatwia negocjacje handlowe.

Jak ożywić eksport?
Ministerstwo Gospodarki przygotowało propozycje działań mających polepszyć sytuację w handlu zagranicznym. Chce lepiej promować polskie firmy i towary, negocjować i podpisywać umowy handlowe z wieloma krajami, ubezpieczać kredyty eksportowe, a nawet dopłacać do kredytów z publicznych funduszy. Niestety, na działania wspierające eksport ministerstwo ma w tegorocznym budżecie zaledwie 10 mln USD. Prof. Krakowski uważa natomiast, że sytuacja dojrzała do bardziej radykalnych rozwiązań. Postuluje opracowanie i uchwalenie narodowego programu rozwoju eksportu. Miałby on obejmować m.in. uruchomienie państwowej pomocy dla eksporterów poprzez silne zachęty podatkowe dla inwestycji proeksportowych, pomoc gwarancyjną i ubezpieczeniową wraz z subsydiowaniem kosztów kredytów. Zdaniem Krakowskiego, należy też zreformować zagraniczną służbę ekonomiczną (większość biur radców handlowych działa jak w czasach PRL, czyli są głównie synekurami, a nasze placówki dyplomatyczne nie chcą się zniżać do poziomu "komiwojażerów polskiego eksportu") oraz powołać państwową lub samorządową agencję promocji eksportu. Proeksportowa polityka gospodarcza musi być wsparta odpowiednią polityką kursu walutowego.
Jak sfinansować ten program? Niektórzy ekonomiści uważają, że można zastosować klauzulę umowy stowarzyszeniowej z UE, która pozwala na wprowadzenie podatku importowego w wypadku zagrożenia bilansu płatniczego. Wiele wskazuje na to, że z taką sytuacją mamy już w Polsce do czynienia. Wprowadzenie pięcioprocentowego podatku importowego oznacza ponad 5 mld zł dodatkowych wpływów do budżetu. Pieniądze te mogłyby być w całości przeznaczone na sfinansowanie polityki proeksportowej. - Jestem przeciwny stosowaniu wszelkiego rodzaju sztucznych mechanizmów. Z reguły nie przynoszą one pożądanych rezultatów, obciążają natomiast pozostałe, nie eksportujące sektory gospodarki. To, co ewentualnie zyskalibyśmy na eksporcie, stracilibyśmy w kraju i to zapewne z nawiązką - oponuje Krzysztof Dzierżawski z Centrum im. Adama Smitha. Jego zdaniem, deficyt handlowy jest po prostu drugą stroną sytuacji na rynku kapitałowym, a zwłaszcza efektem dużego napływu inwestycji zagranicznych.
Nie należy zatem wyróżniać eksportu jako czegoś godnego opieki w większym stopniu niż reszta gospodarki. Trudno byłoby na przykład cieszyć się z tego, że Polska zwiększa eksport, do którego dopłacają w takiej czy innej formie podatnicy. Z eksportu węgla czy cukru należałoby na przykład jak najszybciej zrezygnować. - Niepokoić może to, że w 1999 r. zanotowaliśmy spadek zarówno eksportu, jak i importu - mówi Dzierżawski. - Oznacza to, że Polska zmniejsza swój udział w wymianie międzynarodowej.

Więcej możesz przeczytać w 21/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.