Wielki eksperyment premiera Wielkiej Brytanii Tony'ego Blaira, polegający na decentralizacji państwa, przynosi zaskakujące rezultaty. Kapitalistyczny do szpiku kości Londyn, najbogatsze miasto Unii Europejskiej, ma socjalistycznego burmistrza
Koniec kilkunastoletniego "rozbicia dzielnicowego" stolicy Wielkiej Brytanii
Będący już trzy lata u władzy laburzyści obiecywali radykalne reformy państwa - administracji, służby zdrowia, edukacji. Słowa dotrzymują, ale można odnieść wrażenie, że niekiedy reformy obracają się przeciwko rządzącym.
Decentralizacja władzy jest na Wyspach Brytyjskich przedsięwzięciem wręcz rewolucyjnym. Przez setki lat praktycznie o wszystkim decydowano z Londynu. Teraz Szkoci doczekali się własnego parlamentu, Walijczycy mają lokalne zgromadzenie, podobnie jest w Irlandii Północnej. Reformy doczekała się również dominująca w brytyjskim państwie Anglia. Laburzyści podzielili ją na dziewięć regionów. Jednym z nich jest Wielki Londyn. W stolicy państwa przeprowadzone zostały na początku maja wybory do zgromadzenia regionalnego - Greater London Authority - i pierwsze w historii wybory mera miasta, wyłanianego w powszechnym, bezpośrednim głosowaniu.
Baczni obserwatorzy zauważają, że premier Blair w swoich poczynaniach reformatorskich przypomina szekspirowskiego króla Lira - w dobrej wierze dzieli się władzą, a w zamian spotyka go niewdzięczność. W Szkocji na przykład laburzyści nie zdobyli większości w parlamencie - muszą się dzielić władzą z liberalnymi demokratami, a narodowcy szkoccy depczą im po piętach. Doszło też do konfliktu między walijskim oddziałem Partii Pracy a centralą partyjną w stolicy. W Londynie w wyborach na mera miasta zwyciężył - i to już w pierwszej turze - Ken Livingstone, polityk znany z lewicowych, czasem skrajnych poglądów.
Londyński enfant terrible
Postać Kena Livingstone'a jest niezwykle barwna i niewątpliwie to jego cechy charakteru zadecydowały o tym, że londyńczycy udzielili mu tak dużego poparcia. Na początku lat 80. stał na czele ówczesnych władz miejskich - Greater London Council. Był to okres rządów partii konserwatywnej, z Margaret Thatcher na czele. "Żelazna dama" - jak twierdzą niektórzy - "uwzięła się" na Livingstone'a, który kierował najpotężniejszym samorządem lokalnym w kraju, popierał demonstracje antyrządowe, akcje strajkowe, spotykał się z politykami Sinn Fein (politycznego skrzydła IRA) - słowem, był uosobieniem skrajnie lewicowego polityka tamtych czasów. Jednym z haseł wyborczych Margaret Thatcher w 1983 r. była likwidacja GLC. Słowa dotrzymała trzy lata później. Livingstone stracił możliwość nękania władz. W szczytowym okresie jego administracja liczyła 20 tys. osób - teraz będzie ich zaledwie 400. Ale najbardziej ucierpiał Londyn.
Miasto podzielono na 33 dzielnice - te, w których większość samorządową mieli konserwatyści, prosperowały, a tam, gdzie dominowali laburzyści, było na ogół źle. Dysproporcje rosły, a jednocześnie nie opracowano polityki centralnej dla największego i najważniejszego miasta w kraju. Najbardziej widoczne jest to w wypadku komunikacji miejskiej, będącej zmorą londyńczyków. Dobrze rozbudowana sieć metra (niektóre linie mają ponad sto lat) robi na ogół pozytywne wrażenie na turystach, ale mieszkańcy Londynu na co dzień muszą się borykać z tłokiem, częstymi opóźnieniami i awariami pociągów oraz sygnalizacji, zwłaszcza w godzinach szczytu.
Diagnoza choroby
Komunikacja autobusowa nie jest lepsza. Autobusy jeżdżą wolniej - grzęzną w korkach na wąskich ulicach, są zatłoczone i mało wygodne. W Londynie, w porównaniu z resztą Wielkiej Brytanii, najwięcej czasu marnuje się na dojazdy do pracy - w centrum do 55 minut, podczas gdy średnia krajowa wynosi 24 minuty. Na dodatek aż trzy czwarte ludzi pracujących w centrum korzysta z publicznego transportu (średnia dla kraju wynosi 13 proc.). Nic więc dziwnego, że kampania wyborcza na mera miasta toczyła się głównie wokół problemów transportu.
Do zadań mera miasta będzie należeć określenie strategii rozwoju i czuwanie nad budżetem. Ma on sprawować pieczę nad dwoma nowo tworzonymi ciałami - Transportem dla Londynu (kontrola metra, autobusów, taksówek i większości dróg) i Londyńską Agencją Rozwoju (przyciąganie inwestycji zagranicznych, tworzenie nowych miejsc pracy, regeneracja obszarów biedy i degradacji). Mer będzie również powoływał część członków tych ciał i miał wpływ na obsadę wyższych stanowisk w londyńskiej policji.
Powrót Czerwonego Kena
Oczekiwania w stosunku do pierwszego, bezpośrednio wybranego mera miasta są bardzo duże. Polityczna i społeczna pozycja Kena Livingstone'a pozwoli mu jednak wywierać poważny wpływ na władze centralne. Jeśli coś się nie uda, zawsze będzie mógł wytłumaczyć, że to wina rządu, który nie daje wystarczających środków. Londyn bowiem proporcjonalnie więcej wpłaca do państwowej kasy, niż z niej otrzymuje.
Livingstone wrócił po 14 latach politycznego wygnania w dramatycznym stylu. Premier Blair był mu zdecydowanie przeciwny. Według ekipy rządzącej, Livingstone jest uosobieniem tak zwanej szalonej lewicy, która przez lata kształtowała negatywny i skrajny wizerunek Partii Pracy. Blair musiał stoczyć walkę z ludźmi takimi jak Livingstone, żeby społeczeństwo znowu zaczęło ufać laburzystom. Dlatego też podczas kampanii premier bezskutecznie przestrzegał londyńczyków przed wyborem Livingstone'a. I to nie tylko dlatego, że ten ostatni twierdzi na przykład, iż "międzynarodowy system finansowy odpowiedzialny jest za więcej zbrodni niż Hitler". Przegrana kandydata rządowego, Franka Dobsona, i drugie miejsce kandydata opozycyjnej partii konserwatywnej, Stevena Norrisa, zostały potraktowane przez polityków i media jako pierwsza poważna porażka Blaira i jego machiny partyjnej, skoncentrowanej na kształtowaniu odpowiedniego wizerunku partii, kontrolowaniu wszystkich możliwych poczynań polityków własnej partii.
Livingstone do niedawna był członkiem Partii Pracy. Prawybory wśród laburzystów przeprowadzono w taki sposób, by wygrał kandydat rządu. W takiej sytuacji Livingstone złamał wcześniejszą obietnicę, że nie wystąpi przeciwko własnej partii. Po kilku dniach wahania zdecydował się wystartować jako kandydat niezależny. Za karę wykluczono go z partii na co najmniej pięć lat. Ale wyborcom najwyraźniej to nie przeszkadzało. Po zwycięstwie wyciągnął rękę do rządu w pojednawczym geście. Wiadomo, że obu stronom zależy, by instytucja mera i samorządu miejskiego okazała się sukcesem, a co najważniejsze, żeby w wyborach powszechnych zwyciężyła Partia Pracy.
Wybory w Londynie były ostatnim dużym sprawdzianem przed wyborami do Izby Gmin, które - jak się podejrzewa - zostaną zwołane w przyszłym roku, a najpóźniej za dwa lata. Jeżeli niezależny mer będzie współdziałał z laburzystowskim rządem, szansa na ponowne zwycięstwo Partii Pracy będzie o wiele większa.
Nowa stolica
Londyńscy wyborcy będą czekać z niecierpliwością na konkretne działania - poprawę warunków życia, edukacji, służby zdrowia, bezpieczeństwa, stanu środowiska i przede wszystkim transportu. Londyn stwarza wrażenie miasta, które się dusi, jest zatłoczone i brudne. Jest tu bardzo bogata dzielnica City of London (mająca własnego mera, pełniącego funkcje ceremonialne), gdzie zarobki przekraczają często 100 tys. funtów rocznie, są inne ekskluzywne miejsca, jak Chelsea, Mayfair lub Knights-bridge. Ale nie brak też dzielnic, gdzie bezrobocie jest dwukrotnie większe od średniej krajowej (obecnie 4,5 proc.), jak Peckham czy Camberwell. W zeszłym roku 55 tys. rodzin nie miało stałego miejsca zamieszkania. Pojawiają się problemy związane z nienawiścią rasową i przestępczością młodzieży. Londyn jest miastem niesamowicie żywym, w którym kwitnie kultura i sztuka. Buduje się tu teraz najwięcej nowych budynków od czasów wiktoriańskich. Powstał Millennium Dome, ogromne koło widokowe London Eye, nowy most na Tamizie - notabene, pierwszy od stu lat, budowana jest nowa siedziba władz miejskich i wreszcie oddana została do użytku galeria sztuki nowoczesnej - Tate Modern.
Ostatnie kilkanaście lat rozbicia dzielnicowego nie wyszło Londynowi na dobre. Ale to kosmopolityczne miasto ma szansę nadrobienia zaległości mimo socjalistycznej przeszłości nowego mera. Nie tylko w Wielkiej Brytanii socjaliści przeistaczają się przecież w pragmatyków.
Będący już trzy lata u władzy laburzyści obiecywali radykalne reformy państwa - administracji, służby zdrowia, edukacji. Słowa dotrzymują, ale można odnieść wrażenie, że niekiedy reformy obracają się przeciwko rządzącym.
Decentralizacja władzy jest na Wyspach Brytyjskich przedsięwzięciem wręcz rewolucyjnym. Przez setki lat praktycznie o wszystkim decydowano z Londynu. Teraz Szkoci doczekali się własnego parlamentu, Walijczycy mają lokalne zgromadzenie, podobnie jest w Irlandii Północnej. Reformy doczekała się również dominująca w brytyjskim państwie Anglia. Laburzyści podzielili ją na dziewięć regionów. Jednym z nich jest Wielki Londyn. W stolicy państwa przeprowadzone zostały na początku maja wybory do zgromadzenia regionalnego - Greater London Authority - i pierwsze w historii wybory mera miasta, wyłanianego w powszechnym, bezpośrednim głosowaniu.
Baczni obserwatorzy zauważają, że premier Blair w swoich poczynaniach reformatorskich przypomina szekspirowskiego króla Lira - w dobrej wierze dzieli się władzą, a w zamian spotyka go niewdzięczność. W Szkocji na przykład laburzyści nie zdobyli większości w parlamencie - muszą się dzielić władzą z liberalnymi demokratami, a narodowcy szkoccy depczą im po piętach. Doszło też do konfliktu między walijskim oddziałem Partii Pracy a centralą partyjną w stolicy. W Londynie w wyborach na mera miasta zwyciężył - i to już w pierwszej turze - Ken Livingstone, polityk znany z lewicowych, czasem skrajnych poglądów.
Londyński enfant terrible
Postać Kena Livingstone'a jest niezwykle barwna i niewątpliwie to jego cechy charakteru zadecydowały o tym, że londyńczycy udzielili mu tak dużego poparcia. Na początku lat 80. stał na czele ówczesnych władz miejskich - Greater London Council. Był to okres rządów partii konserwatywnej, z Margaret Thatcher na czele. "Żelazna dama" - jak twierdzą niektórzy - "uwzięła się" na Livingstone'a, który kierował najpotężniejszym samorządem lokalnym w kraju, popierał demonstracje antyrządowe, akcje strajkowe, spotykał się z politykami Sinn Fein (politycznego skrzydła IRA) - słowem, był uosobieniem skrajnie lewicowego polityka tamtych czasów. Jednym z haseł wyborczych Margaret Thatcher w 1983 r. była likwidacja GLC. Słowa dotrzymała trzy lata później. Livingstone stracił możliwość nękania władz. W szczytowym okresie jego administracja liczyła 20 tys. osób - teraz będzie ich zaledwie 400. Ale najbardziej ucierpiał Londyn.
Miasto podzielono na 33 dzielnice - te, w których większość samorządową mieli konserwatyści, prosperowały, a tam, gdzie dominowali laburzyści, było na ogół źle. Dysproporcje rosły, a jednocześnie nie opracowano polityki centralnej dla największego i najważniejszego miasta w kraju. Najbardziej widoczne jest to w wypadku komunikacji miejskiej, będącej zmorą londyńczyków. Dobrze rozbudowana sieć metra (niektóre linie mają ponad sto lat) robi na ogół pozytywne wrażenie na turystach, ale mieszkańcy Londynu na co dzień muszą się borykać z tłokiem, częstymi opóźnieniami i awariami pociągów oraz sygnalizacji, zwłaszcza w godzinach szczytu.
Diagnoza choroby
Komunikacja autobusowa nie jest lepsza. Autobusy jeżdżą wolniej - grzęzną w korkach na wąskich ulicach, są zatłoczone i mało wygodne. W Londynie, w porównaniu z resztą Wielkiej Brytanii, najwięcej czasu marnuje się na dojazdy do pracy - w centrum do 55 minut, podczas gdy średnia krajowa wynosi 24 minuty. Na dodatek aż trzy czwarte ludzi pracujących w centrum korzysta z publicznego transportu (średnia dla kraju wynosi 13 proc.). Nic więc dziwnego, że kampania wyborcza na mera miasta toczyła się głównie wokół problemów transportu.
Do zadań mera miasta będzie należeć określenie strategii rozwoju i czuwanie nad budżetem. Ma on sprawować pieczę nad dwoma nowo tworzonymi ciałami - Transportem dla Londynu (kontrola metra, autobusów, taksówek i większości dróg) i Londyńską Agencją Rozwoju (przyciąganie inwestycji zagranicznych, tworzenie nowych miejsc pracy, regeneracja obszarów biedy i degradacji). Mer będzie również powoływał część członków tych ciał i miał wpływ na obsadę wyższych stanowisk w londyńskiej policji.
Powrót Czerwonego Kena
Oczekiwania w stosunku do pierwszego, bezpośrednio wybranego mera miasta są bardzo duże. Polityczna i społeczna pozycja Kena Livingstone'a pozwoli mu jednak wywierać poważny wpływ na władze centralne. Jeśli coś się nie uda, zawsze będzie mógł wytłumaczyć, że to wina rządu, który nie daje wystarczających środków. Londyn bowiem proporcjonalnie więcej wpłaca do państwowej kasy, niż z niej otrzymuje.
Livingstone wrócił po 14 latach politycznego wygnania w dramatycznym stylu. Premier Blair był mu zdecydowanie przeciwny. Według ekipy rządzącej, Livingstone jest uosobieniem tak zwanej szalonej lewicy, która przez lata kształtowała negatywny i skrajny wizerunek Partii Pracy. Blair musiał stoczyć walkę z ludźmi takimi jak Livingstone, żeby społeczeństwo znowu zaczęło ufać laburzystom. Dlatego też podczas kampanii premier bezskutecznie przestrzegał londyńczyków przed wyborem Livingstone'a. I to nie tylko dlatego, że ten ostatni twierdzi na przykład, iż "międzynarodowy system finansowy odpowiedzialny jest za więcej zbrodni niż Hitler". Przegrana kandydata rządowego, Franka Dobsona, i drugie miejsce kandydata opozycyjnej partii konserwatywnej, Stevena Norrisa, zostały potraktowane przez polityków i media jako pierwsza poważna porażka Blaira i jego machiny partyjnej, skoncentrowanej na kształtowaniu odpowiedniego wizerunku partii, kontrolowaniu wszystkich możliwych poczynań polityków własnej partii.
Livingstone do niedawna był członkiem Partii Pracy. Prawybory wśród laburzystów przeprowadzono w taki sposób, by wygrał kandydat rządu. W takiej sytuacji Livingstone złamał wcześniejszą obietnicę, że nie wystąpi przeciwko własnej partii. Po kilku dniach wahania zdecydował się wystartować jako kandydat niezależny. Za karę wykluczono go z partii na co najmniej pięć lat. Ale wyborcom najwyraźniej to nie przeszkadzało. Po zwycięstwie wyciągnął rękę do rządu w pojednawczym geście. Wiadomo, że obu stronom zależy, by instytucja mera i samorządu miejskiego okazała się sukcesem, a co najważniejsze, żeby w wyborach powszechnych zwyciężyła Partia Pracy.
Wybory w Londynie były ostatnim dużym sprawdzianem przed wyborami do Izby Gmin, które - jak się podejrzewa - zostaną zwołane w przyszłym roku, a najpóźniej za dwa lata. Jeżeli niezależny mer będzie współdziałał z laburzystowskim rządem, szansa na ponowne zwycięstwo Partii Pracy będzie o wiele większa.
Nowa stolica
Londyńscy wyborcy będą czekać z niecierpliwością na konkretne działania - poprawę warunków życia, edukacji, służby zdrowia, bezpieczeństwa, stanu środowiska i przede wszystkim transportu. Londyn stwarza wrażenie miasta, które się dusi, jest zatłoczone i brudne. Jest tu bardzo bogata dzielnica City of London (mająca własnego mera, pełniącego funkcje ceremonialne), gdzie zarobki przekraczają często 100 tys. funtów rocznie, są inne ekskluzywne miejsca, jak Chelsea, Mayfair lub Knights-bridge. Ale nie brak też dzielnic, gdzie bezrobocie jest dwukrotnie większe od średniej krajowej (obecnie 4,5 proc.), jak Peckham czy Camberwell. W zeszłym roku 55 tys. rodzin nie miało stałego miejsca zamieszkania. Pojawiają się problemy związane z nienawiścią rasową i przestępczością młodzieży. Londyn jest miastem niesamowicie żywym, w którym kwitnie kultura i sztuka. Buduje się tu teraz najwięcej nowych budynków od czasów wiktoriańskich. Powstał Millennium Dome, ogromne koło widokowe London Eye, nowy most na Tamizie - notabene, pierwszy od stu lat, budowana jest nowa siedziba władz miejskich i wreszcie oddana została do użytku galeria sztuki nowoczesnej - Tate Modern.
Ostatnie kilkanaście lat rozbicia dzielnicowego nie wyszło Londynowi na dobre. Ale to kosmopolityczne miasto ma szansę nadrobienia zaległości mimo socjalistycznej przeszłości nowego mera. Nie tylko w Wielkiej Brytanii socjaliści przeistaczają się przecież w pragmatyków.
Więcej możesz przeczytać w 21/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.