Polskie drogi

Dodano:   /  Zmieniono: 
No i przeżyliśmy najdłuższy weekend nowoczesnej Europy. Wylegli rodacy na polskie szosy, czyli zeszli na drogę przestępstwa. Bo jadąc dłużej po polskich drogach, nie da się uniknąć kolizji z prawem. Zarządzający owymi drogami uparli się, żeby nikt nie miał czystego sumienia.
Ich pierwszy sukces to przekonanie nas, że przestrzeganie znaków ograniczających szybkość nie ma sensu. Nikt normalny nie zwalnia przecież do czterdziestu przy każdym takim, niemiłosiernie nadużywanym znaku. A to demoralizuje, bo kierowca szybko obojętnieje na wszelkie znaki i jeśli przypadkiem trafi na ograniczenie mające sens, wtedy najłatwiej o wypadek. Jak więc rozpoznać, czy przestrzeganie danego znaku ma sens? Można, ale - niestety - często poniewczasie. Takie znaki to te, za którymi czai się radar.
Albo koleiny. Raczej nieprawdziwe jest przekonanie cudzoziemców, że mają one umożliwić kierowcom ciężarówek swobodne puszczenie kierownicy, a nawet drzemkę. Kierowca samochodu osobowego, kiedy miota nim na prawym pasie, zjeżdża oczywiście na pas lewy. A nie wolno!
W ogóle postrzeganie naszych dróg przez cudzoziemców często zaskakuje. Pewien Duńczyk chwalił ostatnio doskonały polski sposób na ograniczenie prędkości przed przejściami dla pieszych. I tylko pytał: "Jak wy wykonujecie takie doskonałe tarki przed pasami?".
A przydrożne autostopowiczki? A ambitne maluchy kurczowo uczepione osi jezdni? A niedzielni kierowcy - groźni, bo usiłujący jechać zgodnie z przepisami? Stanowczo na polskich drogach nudno nie jest. Ale za to nigdzie po dojechaniu, czyli cudownym ocaleniu, nie można z taką jak u nas satysfakcją westchnąć: No, jeszcze raz się udało.
Coraz częściej bywa jednak i tak, że sięgnąwszy kresu polskich dróg, rodak wjeżdża za granicę. Na drogi równe, szerokie, bez zbędnych ograniczeń. A przy nich co kawałek postój z łazienką, parking z prysznicem, gospoda z wodotryskiem, wszystko czyste i dostępne. Z tym, że Polak w dostępność nie wierzy. A nuż mu każą płacić? A on płacić za wejście nie lubi. Wszystko jedno - do muzeum, Europy czy toalety. Co do tej ostatniej, to Polak woli pójść w krzaki.
Na płocie oddzielającym parking i restaurację (z bezpłatną toaletą!) przy autostradzie pod Wiedniem od okolicy spotkałem groźny napis po polsku: UWAGA!!! ZAGROŻENIE ŻYCIA - WĘŻE! Obok widniał trójkątny znak ostrzegawczy z sylwetką kobry. Czy naprawdę w Austrii, wiosną, tuż przy hałaśliwej autostradzie, wystąpiła taka plaga kobr? Czy raczej chodzi o to, by nasi rodacy nie chodzili gromadnie w krzaki? Ale nasi na austriackie gadanie nabrać się nie dali. Polak węża się nie boi. Polak węża ma w kieszeni.

Więcej możesz przeczytać w 21/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.