Polisa z o.o.

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co roku z kieszeni jednych ubezpieczonych do kieszeni drugich przepływa kilkaset milionów złotych
Jak towarzystwa ubezpieczeniowe dają się oszukiwać jednym klientom, nie chcąc jednocześnie płacić innym

Pierwszym pod byle pretekstem odmawia się wypłaty należnych sum, drudzy w różny sposób wyłudzają odszkodowania. Firmy ubezpieczeniowe nie potrafią - często wskutek skorumpowania zatrudnionych w nich osób - znacząco ograniczyć płacenia za fikcyjne straty, szczególnie w dziedzinie ubezpieczeń samochodowych i majątkowych, a jednocześnie są wyjątkowo stanowcze wobec innych klientów, najczęściej tych, których nie stać na długotrwałe procesy sądowe. Rzecznik praw ubezpieczonych rozpatruje miesięcznie ponad 250 skarg klientów źle potraktowanych przez towarzystwa asekuracyjne. Firmy ubezpieczeniowe przekonują z kolei, że traktowanie klientów jak potencjalnych przestępców pragnących wyłudzić pieniądze wynika z tego, iż niektórzy rzeczywiście nimi są.

Ubezpieczenie od plajty
Aleksandra Rajewicz w październiku 1996 r. spowodowała wypadek. Nie spodziewała się kłopotów, gdyż wykupiła stosowne ubezpieczenie w poznańskiej firmie Hestja. Tymczasem po kilku miesiącach otrzymała wezwanie z Gwarancyjnego Funduszu Ubezpieczeniowego, żądającego zapłaty za likwidowanie skutków kolizji. - Nie wiedziałam, że Hestja we wrześniu 1996 r. ogłosiła upadłość. Byłam przekonana, że moje ubezpieczenie jest aktualne - tłumaczy Aleksandra Rajewicz. Upadła Hestja wystawiła jej zaświadczenie o rękojmi do końca grudnia. Ale w 1998 r. do mieszkania kobiety przyszedł komornik, by wyegzekwować zasądzoną kwotę. Ponieważ sprawczyni pechowej kolizji właśnie straciła pracę, nie miała pieniędzy. W efekcie urząd skarbowy "zajął" jej zwrot podatku tytułem spłaty na rzecz Gwarancyjnego Funduszu Ubezpieczeniowego. - Zostałam potraktowana jak ci, którzy w ogóle nie płacą OC. A moją winą było tylko to, że nie czytałam gazet, nie zaś to, iż zaniedbałam ubezpieczenia - mówi Rajewicz. W podobnej sytuacji znalazło się prawie 3 tys. osób. Wszyscy zwrócili się po pomoc do rzecznika praw ubezpieczonych .

Polak potrafi
- Ubezpieczenia komunikacyjne są dziedziną, w której najczęściej dochodzi do wyłudzeń. Nasze straty z tego tytułu wyniosły w ubiegłym roku prawie 10 mln zł, co wyjaśnia naszą nieufność wobec niektórych zgłoszeń - tłumaczy Sławomir Stypułkowski, dyrektor Biura Nadzoru PZU SA. Klienci bywają bardzo pomysłowi. Częstym sposobem na wyciągnięcie pieniędzy jest antydatowanie polisy lub sfingowanie kradzieży pojazdu. Zdarza się też, że po ubezpieczeniu przekazuje się pojazd pośrednikowi, który legalnie wyjeżdża za granicę (do państw byłego ZSRR, Rumunii lub Bułgarii), gdzie zostawia pojazd z jednym kompletem kluczy. Następnie wraca do kraju i oddaje dowód rejestracyjny dotychczasowemu właścicielowi, który zgłasza kradzież. W efekcie otrzymuje pieniądze zarówno ze sprzedaży auta, jak i z ubezpieczenia.
Innym sposobem jest podawanie nieprawdziwych informacji o przebiegu wypadku. W fingowanie okoliczności kolizji zaangażowane są często całe rodziny, potwierdzające, że poszkodowany uderzył w drzewo, które faktycznie znajdowało się kilka metrów obok, lub że na jezdnię znienacka wtargnęła krowa. Uczestniczący w wypadku Tadeusz P. wjechał na przykład do rowu, niszcząc swoje BMW. Otrzymał 62 tys. zł odszkodowania. Wkrótce okazało się, że wypadek został sfingowany, więc wypłaconą kwotę odebrano.
Nieuczciwością klientów towarzystwa ubezpieczeniowe tłumaczą swoją opieszałość w wypłacaniu odszkodowań. Za podejrzane uchodzą wypadki, które zdarzyły się w odludnym miejscu lub o zmierzchu, w których uczestniczyły osoby poniżej 26. roku życia, opisane starannym pismem na równo uciętym papierze. W konfliktowych sytuacjach sądy - w ośmiu wypadkach na dziesięć - stają po stronie klientów. - Trzeba jednak przyznać, że są to bardzo pracochłonne sprawy, wymagające specjalistycznej ekspertyzy i doświadczonych biegłych - mówi sędzia Aleksander Ostrowski z Sądu Okręgowego we Wrocławiu.

Zdrowy i umarł
Przyczyną konfliktów między towarzystwami asekuracyjnymi a ich klientami są także ubezpieczenia na życie. Jedna z firm odmówiła w ubiegłym roku wypłaty odszkodowań niemal co piątemu poszkodowanemu. Wiele skarg pochodzi od klientów tzw. starego portfela (zawierających umowy w czasach PRL), którzy otrzymują śmiesznie niskie świadczenia po latach oszczędzania. Jeśli ktoś wpłacał na tzw. rentę odroczoną równowartość jednej pensji, teraz może otrzymać zaledwie kilkanaście lub kilkadziesiąt złotych. Dotyczy to też rodziców, którzy przez lata odkładali pieniądze na posag dla swoich dzieci. Kwoty te trafiały do budżetu centralnego, który je następnie "konsumował", nie zaś inwestował. Powstałe w ten sposób "dziury płatnicze" łata dziś na przykład PZU Życie, nie mając wsparcia z budżetu państwa. - To wszystko jednak nie interesuje klienta. I słusznie - mówi Krystyna Krawczyk, rzecznik ubezpieczonych. - W takiej sytuacji należy się odwołać do PZU Życie, przedstawiając własną kalkulację. Istnieją przeliczniki pozwalające urealnić daną kwotę.
Szanse na wygraną są znaczne, jeśli klient podał prawdziwe informacje. Trzeba bowiem pamiętać, że firmy mają prawo wglądu w dokumentację medyczną. - Jeśli ktoś utrzymuje, że jest w pełni sił i zdrowia, a potem umiera w szpitalu na przewlekłą chorobę, stwierdzoną przed zawarciem umowy, nie wypłacamy odszkodowania - mówi Ludwik Brodzki z PZU Życie. Pewien 61-letni mężczyzna we wniosku ubezpieczeniowym napisał, że jest całkowicie zdrowy i nigdy nie chorował. Jedynie w 1953 r. zoperowano mu wyrostek robaczkowy. Zmarł w październiku 1996 r., kilka miesięcy po podpisaniu umowy. Kiedy pracownicy firmy zaczęli badać dokumentację medyczną, okazało się, że ich "zdrowy" klient zmarł na ostrą niewydolność krążenia, do której doszło po operacji serca i wymianie zastawki. Odszkodowania nie przyznano. Trzeba też pamiętać, że pieniędzy nie wypłaca się, jeśli zgon nastąpił wskutek morderstwa dokonanego przez uposażonego, samobójstwa, działań wojennych i uprawiania niebezpiecznych sportów.

Diabeł tkwi w szczegółach
- Klienci często mają wrażenie, że są zbywani najniższym kosztem - mówi Krystyna Krawczyk. Dotyczy to wypłacanej kwoty, ale także zbyt częstego podnoszenia składek na ubezpieczenia obowiązkowe i braku gwarancji państwa w wypadku bankructwa towarzystw asekuracyjnych. Ubezpieczeniowy Fundusz Gwarancyjny tylko w części pokrywa bowiem straty ubezpieczonych, a z chwilą ogłoszenia upadłości umowy tracą ważność. Agenci oczywiście nie informują o tym potencjalnych klientów. Z raportu Federacji Konsumentów wynika wręcz, że towarzystwa rzadko rzetelnie przedstawiają swą ofertę: posługują się niezrozumiałym językiem, narzucają niekorzystne umowy, przemilczają obowiązki ubezpieczonych, nadmiernie eksponując ich prawa. Sporne są tzw. wyłączenia, czyli sytuacje, w których ubezpieczyciel nie zgadza się na pokrywanie świadczeń. Klient często nie zdaje sobie sprawy, że nie otrzyma pieniędzy, gdy złodzieje okradną mu dom, a towarzystwo udowodni, że drzwi nie zamykały się na "zamek wielozastawkowy".
Zdaniem ekspertów, towarzystwa same nie wiedzą, ile tracą, podnosząc ceny składek i tłumacząc to nieuczciwością klientów. Wyszukiwanie luk prawnych, by uchylić się od wypłaty, również nie przysparza im popularności. Wiele dylematów rozstrzygnie ustawa o ubezpieczeniach obowiązkowych. Jej projekt trafił już do Sejmu. Na razie najlepszym rozwiązaniem dla klientów wydaje się być jednak wykupienie ubezpieczenia od ubezpieczenia.
Więcej możesz przeczytać w 22/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.