Noc Afryki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tysiąc osób dziennie umiera na AIDS, a co najmniej osiem milionów stoi w obliczu śmierci głodowej z powodu największej suszy, jaka nawiedziła Etiopię od 20 lat.
Tymczasem rząd wydaje miliony dolarów na "zwycięską ofensywę" przeciwko sąsiedniej Erytrei, utrudniając dotarcie międzynarodowej pomocy dla głodujących - najkrótsza droga wiedzie bowiem przez port w Erytrei. Etiopczycy masowo protestują jednak na ulicach Addis Abeby przeciwko naciskom Organizacji Narodów Zjednoczonych, dążącej do zakończenia konfliktu. Czyżby byli narodem samobójców?
"Globalizacja", "społeczeństwo informacyjne", "prawa człowieka" są pojęciami abstrakcyjnymi tam, gdzie nawet konflikty toczą się w stylu, jaki w Europie utrwaliła na kartach historii I wojna światowa.
Sytuacja Etiopii to wręcz modelowy przykład rozlicznych plag, jakie trapią cały kontynent. Tym bardziej ponury, że casus etiopski nie jest niczym niezwykłym. Na tle reszty świata, który nie jest przecież wolny od wojen, niesprawiedliwości, biedy, chorób i katastrof, Afrykę bez wielkiej przesady można nazwać kontynentem przegranych, ziemią bez nadziei. W odróżnieniu od Azji czy Ameryki Łacińskiej w całej czarnej Afryce nie ma ani jednego państwa, które mogłoby dla pozostałych stanowić wzór prawdziwego sukcesu.
W serwisach informacyjnych już zapomniano o katastrofalnej powodzi w Mozambiku, choć nadal znaczna część kraju pozostaje pod wodą. Dramat Mozambiku (i Madagaskaru) szybko zepchnęły w cień doniesienia o masowym mordzie zaordynowanym przez sektę religijną w Ugandzie, a potem wieści o kampanii terroru w Zimbabwe, gdzie "ojciec niepodległości" Robert Mugabe dostrzegł ostatnią szansę na utrzymanie się przy władzy w rozpętaniu przemocy przeciwko opozycji i białym farmerom. Wreszcie najświeższe informacje - o jatkach w Etiopii i Sierra Leone.
Nawet bogactwo w Afryce najczęściej bywa przekleństwem. Diamenty mogą być najlepszymi przyjaciółmi dziewcząt w piosence Marilyn Monroe, ale są najgorszymi wrogami mieszkańców Sierra Leone. Są jedynie sojusznikami morderczych watażków, wojny i anarchii. Wojny domowe wybuchające o kontrolę nad połyskującymi skarbami w ostatnim dziesięcioleciu pochłonęły w Sierra Leone 70 tys. ofiar. Tysiącom ludzi odcięto dłonie lub stopy. W ten barbarzyński sposób kontrolujący złoża diamentów przywódca rebeliantów, właśnie pochwycony przez wojska rządowe Foday Sankoh, budował "społeczne zaplecze" dla swoich przyszłych rządów. Stosowanie procedur demokratycznych w wielu krajach Afryki służy jedynie mydleniu oczu zachodnim dyplomatom w celu pozyskania funduszy pomocowych albo po prostu dla świętego spokoju. W praktyce zaś nie umacnia, ale ośmiesza ideę demokracji. Od czasu dekolonizacji zaledwie trzech afrykańskich prezydentów zgodziło się odejść w wyniku wyborczej porażki. Sankoh liczył dokładnie na osiągnięcie tego samego, co udało się innemu awanturnikowi spod ciemnej gwiazdy - Charlesowi Taylorowi, przywódcy sąsiedniej Liberii. Liberyjczycy głosowali na niego ze strachu, by nie przegrał, bo dopiero wówczas zgotowałby im prawdziwą krwawą łaźnię.
W Afryce nie brak pozbawionych skrupułów watażków. Idzie im nie tyle o władzę polityczną, ile o władanie nad surowcami. W porównaniu z Taylorem i Sankohem, którego oddziały uciekają się do kanibalizmu i porywania dzieci po to, by nafaszerowane narkotykami stały się doskonałymi zabójcami, libijski pułkownik Muammar Kaddafi mógł od dawna uchodzić za gołąbka pokoju. Jednak to nim, a nie Sankohem, zajmował się świat - przynajmniej dopóki ten ostatni nie wziął jako zakładników 500 "błękitnych hełmów", wystawiając na szwank i tak już mocno nadszarpnięty autorytet społeczności międzynarodowej.
Po sterroryzowaniu własnego społeczeństwa Sankoh zabrał się do szantażowania opinii międzynarodowej, licząc, że powtórzy się sytuacja z 1993 r. z Somalii, skąd Amerykanie wycofali się po stracie osiemnastu żołnierzy. Ta postawa przyczyniła się rok później do tragedii w Ruandzie, gdzie dziennie w konflikcie dwóch ludów - Tutsi i Hutu - ginęło więcej ofiar niż w nazistowskich obozach śmierci. Rada Bezpieczeństwa ONZ zignorowała ostrzeżenia o planowanej rzezi. USA nie chciały nawet nazwać mordów ludobójstwem w obawie, że trzeba będzie interweniować zgodnie z konwencją z 1949 r. Czy teraz ONZ starczy odwagi do przeprowadzenia planowanej interwencji w Kongu, gdzie na obszarze czterokrotnie większym niż Francja toczy się wojna domowa z udziałem kilku krajów regionu i zakulisowym zaangażowaniem potęg?
Społeczność międzynarodowa pod przywództwem mocarstw obciążonych stygmatem kolonialnej eksploatacji Afryki radzi sobie niczym słoń w składzie porcelany. Waszyngton wyciągnął wcześniej Sankoha z rządowego więzienia, gdzie ten oczekiwał na wykonanie kary śmierci. USA zaaplikowały Sierra Leone niedowarzony układ pokojowy, na podstawie którego rzeźnik Sankoh został wiceprezydentem chronionym przez immunitet i odpowiedzialnym za... surowce. Pomylono się co do perspektyw kontynentu. Dwa lata temu Bill Clinton mówił o "renesansie Afryki", mając na myśli postępy demokracji po obaleniu systemu segregacji rasowej w Republice Południowej Afryki, a także demokratyzację w Etiopii. Fachowcy od gospodarki chwalili wzrost. Po "tygrysach", "smokach" i "orłach" na innych kontynentach także w Afryce miały wyrosnąć "lwy" rozwoju, dołączając do fukuyamowskiego marszu ku triumfowi demokracji i liberalnej gospodarki. Niektóre kraje, na przykład RPA, przesunęły się w rankingach swobód gospodarczych. Przesadne rachuby wzięły jednak w łeb, gdy tylko spadło mniej deszczu, przyrost naturalny połknął wzrost gospodarczy, a nowi, budzący wielkie nadzieje przywódcy zaplątali się w wojny.
Mniemany renesans odszedł w niepamięć. Połowa mieszkańców Afryki żyje poniżej granicy absolutnego ubóstwa. Garstka krajów, m.in. Kongo Brazzaville, rozwija się na tyle szybko, by przynajmniej nie pogłębiać przepaści dzielącej je od krajów rozwiniętych. AIDS w krajach subsaharyjskich zbiera obfite śmiertelne żniwo w rodzącej się klasie średniej, która mogłaby się stać iskrą nadziei na rozwój. W zarabizowanej Afryce Północnej, gdzie islam narzuca sztywne reguły obyczajowe, jest inaczej. Nie oznacza to jednak, że nie ma tam problemów. Nielegalna radykalna opozycja domaga się wcielania w życie reguł Koranu nie tylko w Algierii, gdzie trwa wojna domowa, ale i w Egipcie, zaliczonym przez Bank Światowy do grona dziesięciu najbardziej obiecujących "wschodzących" rynków.
Afrykanie po pomoc oglądają się na bogatych, ale jednocześnie oskarżają ich o wyzysk i narzucanie wzorców działania w gospodarce oraz życiu społecznym. Kolonializm zniszczył tradycyjne formy, ale nie zdołał na ich miejsce zaszczepić nowych. Dziś Zachód stawia Afryce niemożliwe do spełnienia warunki. Zagraniczni "inwestorzy" pogłębiają chaos, korumpując lokalnych kacyków. Rzetelny kapitał jest odstraszany przez powszechne bezprawie. Świat usiłuje demonstrować troskę o to, by Afryka nie pozostała na marginesie. Pojawiły się obietnice walki z AIDS (koncerny farmaceutyczne postanowiły obniżyć dla Afryki ceny leków zwalczających tę chorobę), malarią, deklaracje redukcji długów i ograniczeń handlowych, pomocy dla uchodźców. Zachód nie kwapi się jednak do zaangażowania w Afryce, gdzie nie ma wielkich interesów, a tacy przywódcy jak Mugabe grzmią o neoimperializmie i hegemonii białych.
Czy Afryka na zawsze pozostanie obszarem, na którym nawet deszcz może się pojawić tylko jako klęska? Jose Henrie, dziennikarz seszelskiego radia, zwraca uwagę na liczne regionalne ugrupowania współpracy. Mówi, że przekonają inwestorów do przerzucenia kapitałów z przesyconych rynków Europy i Azji do Afryki, a nowa generacja afrykańskich liderów postawi kontynent na nogi, doprowadzając w końcu do utworzenia Stanów Zjednoczonych Afryki. - Trzecie tysiąclecie będzie tysiącleciem Afryki - mówi Henrie. To zadziwiający optymizm w ostatnim roku XX wieku, który - według przywódcy ruchów antykolonialnych z lat 50. i 60. - miał być "wiekiem Afryki".
Więcej możesz przeczytać w 22/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.