Mucha na lepie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bohater "Głodu" Hamsuna wędruje przez piekielny krąg
Głód" Knuta Hamsuna wystawiony w Teatrze Nowym w Łodzi przekonuje, że skarby literatury dawnej ożywają. Na pierwszy rzut oka mogło się zdawać inaczej. Sceniczna adaptacja Pawła Miśkiewicza niczego nie sugeruje, nie głosi jakiegokolwiek przesłania, przedstawia zaledwie obraz zamkniętej rzeczywistości, która była subiektywnym światem autora, zbudowanym z jego ciężkich doświadczeń i wrażliwości. Trochę za mało mówi nam o nas samych, choć również w naszym świecie nie brakuje ludzi głodnych i bezdomnych.
Knut Hamsun "Głód" napisał w roku 1890, zrywając tym samym z realizmem krytycznym literatury norweskiej. Nie był zainteresowany głoszeniem prawd na tematy społeczne, ale tym, w jaki sposób dusza ludzka zderza się ze społeczeństwem. Bohater "Głodu" nie jest symbolem bezdomnego, który stoczył się na dno. On uosabia doświadczenia pisarza.
Hamsun - gwiazda literacka swego czasu - opowiada o młodym pisarzu, który nie odnosi sukcesów literackich, a życie zaprowadziło go na skraj przepaści. Zamieszkuje obskurne, zimne nory, skąd brutalnie jest wyrzucany, bo nie opłaca czynszu. Artykuły o wzniosłych ideach pisze zatem z konieczności w parku lub na cmentarzu. Jest stałym klientem lichwiarza, ale niedługo nawet on nie zechce go "wspomagać" finansowo. Bohater - mimo przepełniającej go wściekłości - trzyma fason, rzuca jałmużnę, kłóci się z Bogiem i uważa się za kogoś lepszego od innych. Majaczy już wprawdzie z głodu, dotyka go delirium, lecz ani przez chwilę nie upada na duchu. Przeciwnie - uważa się za swego rodzaju zwycięzcę i nigdy się nie skarży. Dość irytująca postać - również na scenie.
Oskar Hamerski miota się i krzyczy, żąda uwagi i szacunku, bezczelność przeplata z zarozumialstwem i przemądrzałością, nawet usiłuje uwieść piękną kobietę, wślizgnąwszy się do jej domu. Ta erotyczna scena doskonale odsłania jego żałosną kondycję: trzęsące się ręce, nieskoordynowane ruchy, łapczywość wygłodzonego, który nie umie już spożywać. To groteskowe i żałosne, jak groteskowy i żałosny jest sam bohater, jednostka niesympatyczna. Osoba, którą widzimy na scenie, nie budzi - zgodnie z założeniem - sympatii i współczucia, wywołuje raczej pogardę niż litość. Oprócz niego na scenie pojawia się tłum istot epizodycznych, stwarzających świat nieprzyjazny, brutalny, wrogi, obcy. Odległy do tego stopnia, że bohater sprawia wrażenie, że jest inny od reszty - drobiazgowo realistycznej, a zarazem jakby nie z tego świata. Ale to od otoczenia zależy jego życie i byt.
W ciemnej miejskiej scenerii, zaprojektowanej przez Andrzeja Witkowskiego, zapalają się i otwierają małe klatki i kąciki, w których ożywa wiele postaci. Cicho mówiący nieubłagany lichwiarz, sklepikarz, redaktor pisma, uliczna dziewczyna, rygorystyczny policjant, gruba sprzedawczyni ciastek - oni tworzą piekielny, lepki krąg. Wszystkie epizody są doskonałe, wyrzeźbione z niezwykłą precyzją, sugestywne jak w dręczącym śnie, z którego nie ma ucieczki. Przez taki świat wędruje bohater, bezsensownie niosąc nic nie wartą zieloną kołdrę. Wierzy w swą urojoną wolność. Niczym wielka mucha wściekle obija się po scenie i co rusz wpada na lep. Gdy w oczekiwaniu na nocleg jest świadkiem pijaństwa i ordynarnego seksu, usiłuje ratować swoją duszę potępieniem występku. Ale nie odchodzi, choć go wyrzucają, bo nie ma dokąd iść. Wreszcie przybija statek z wielkim żaglem, maszeruje orkiestra dęta, zjawiają się tłumy ludzi na powitanie. Bohater, odwrócony od reszty świata, powtarza "Skład bielizny dla zmarłych u czcigodnej Mamzel Andersen…", i już wiemy, że ten statek nie zabierze go w dal.
Wydawałoby się, że bogatszych przeżyć może dostarczyć teatromanom Dostojewski, mistrz spraw duchowych. Cierpienia jednostki nieprzystosowanej i szlachetnej, miłość jako podziw i jako współczucie, gwałtowność namiętności i pragnienie wiary w wyzutym z wiary świecie - to rzeczy, które gołym okiem można dostrzec w "Idiocie". Ale nie w adaptacji tej powieści zrealizowanej przez Grzegorza Jarzynę w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Ani jedna z wielkich postaci - Myszkin, Nastasja Filipowna, Rogożyn - nie żyje, bo nie tętni dramatem wewnętrznym. Przed oczyma przesuwają się obrazki jak w komiksie, nie zaś opowieść o duszy ludzkiej. Co gorsza, nie sposób się domyślić intencji reżysera, jego koncepcji, które legły u podstaw tego nieudanego przedstawienia. A może jedyną intencją było doczepić się do wielkiej literatury?

Więcej możesz przeczytać w 23/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.