Palący deficyt

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zwiększanie fiskalizmu lub tolerowanie zbyt wysokiego deficytu finansów publicznych nie jest receptą na dobrobyt
Dzisiejszy tekst - choć może suchy i techniczny - dotyczy kwestii bardzo istotnej dla warunków życia każdego z nas i dla właściwego odgrywania roli świadomego obywatela w demokratycznym państwie. Jego tematem są finanse szeroko pojętego państwa, nazywane finansami publicznymi. Patrząc na ich wpływ na stabilność i rozwój gospodarki, należy wyróżnić trzy główne kwestie:
1.
Jakie jest obciążenie ludzi i ich organizacji przymusowymi daninami na rzecz państwa (podatkami, cłami, różnymi "składkami")? Inaczej mówiąc - jaki jest stopień fiskalizmu?
2. Jaka jest różnica między dochodami państwa, składającymi się głównie z przymusowych danin, a jego wydatkami? Finanse państwa mogą być zrównoważone (wydatki równe dochodom), dochody mogą przewyższać wydatki (nadwyżka) albo być od nich mniejsze (deficyt).
3.
Na co wydaje się pieniądze pobierane na rzecz państwa, czyli jaka jest struktura wydatków publicznych? Dochody, wydatki i saldo (nadwyżkę lub deficyt) finansów państwa mierzy się jako odsetek PKB. W Polsce sytuacja finansów publicznych jest - najkrócej mówiąc - następująca: 1) fiskalizm jest ciągle zbyt duży - suma przymusowych danin, szczególnie podatków bezpośrednich, jest zbyt wysoka; 2) mimo wysokiego poziomu fiskalizmu, dochody państwa nie wystarczają na pełne pokrycie wydatków, co oznacza deficyt finansów publicznych; 3) struktura wydatków publicznych jest niewłaściwa - za dużo pieniędzy podatników wydaje się na bieżącą konsumpcję (chodzi tu zwłaszcza o źle adresowane wydatki socjalne) i w efekcie za mało na cele ściśle związane z lepszym działaniem państwa (bezpieczeństwo, wymiar sprawiedliwości itp.) oraz rozwojem (dobra oświata, badania podstawowe i inne działy infrastruktury). Taki stan rzeczy stanowi - obok strat "produkowanych" przez chore przedsiębiorstwa wskutek wieloletnich opóźnień w ich restrukturyzacji i prywatyzacji (vide: PKP) - główny hamulec rozwoju polskiej gospodarki. Brak wyraźnej poprawy finansów publicznych ma wpływ na warunki życia milionów ludzi i na poziom bezrobocia. Taki jest społeczny wymiar naprawy lub pogorszenia stanu finansów państwa. Współcześnie wyraźna i trwała poprawa sytuacji gospodarczej zawsze wiąże się z szybką eliminacją deficytu. Wiele uwagi poświęca się na przykład "cudowi gospodarczemu" w Irlandii. U jego podstaw leżała radykalna sanacja finansów celtyckiego "tygrysa". Nie było to jedyną przyczyną, ale na pewno fundamentalną. Ciągle niezadowalający stan finansów naszego państwa ma jedną główną przyczynę. Jest nią ogromna społeczno-polityczna presja na wzrost wydatków publicznych (szczególnie socjalnych) oraz ogromne opory przeciw ich racjonalizacji. To rodzi wysoki fiskalizm, niebezpiecznie duży deficyt oraz niską racjonalność i niewłaściwą strukturę wydatków finansowanych z naszych pieniędzy. Postulaty dalszego wzrostu wydatków są traktowane przez większość sił politycznych i związkowych jako dowód na troskę o człowieka albo inaczej - na "wrażliwość społeczną". Jest to postawa nie tylko szkodliwa, ale i anachroniczna na tle rozwiniętych krajów OECD. W ciągu ostatnich dziesięciu lat nastąpił tam przełom: dbałość o zdrowe finanse publiczne stała się jedną z naczelnych zasad odpowiedzialnych sił politycznych; towarzyszy temu szybka eliminacja deficytu finansów państwa i przechodzenie do ich nadwyżki. Polska potrzebuje likwidacji deficytu jeszcze bardziej niż rozwinięte kraje Zachodu. Aby to osiągnąć, trzeba zdecydowanie wzmocnić polityczną przeciwwagę dla sił ekonomicznego populizmu, mocno osadzonych w SLD i AWS, nie mówiąc już o PSL i naszej ultralewicowej radykalnej prawicy. Wymaga to politycznego zaangażowania się ludzi, którzy nie wierzą, że receptą na dobrobyt jest podwyższanie fiskalizmu albo tolerowanie zbyt wysokiego deficytu finansów publicznych. Piszę ten tekst jako skromny przyczynek do takiej obywatelskiej mobilizacji. Wiele wątków wymaga rozwinięcia. Dzisiaj skupię się tylko na jednym, a mianowicie na deficycie finansów państwa. Jest on bowiem aktualny i palący, a jednocześnie wiele wokół niego narosło nieporozumień. Jednym z głównych przejawów zamieszania jest to, że w debatach publicznych na temat deficytu pojawiają się różne liczby. Polityczni manipulatorzy mogą to wykorzystać, aby brak postępu w uzdrawianiu finansów publicznych przedstawić jako zdecydowaną redukcję ich ujemnego salda. Istnieją różne wskaźniki deficytu. Porównując jego zmianę z okresu na okres, trzeba się więc trzymać tego samego głównego wskaźnika. Jeśli się zmieni wskaźnik, to porównuje się rzeczy nieporównywalne. To jest tak, jak gdyby w jednym okresie mierzyć czas w biegu na 400 metrów przez płotki, a w drugim na 400 metrów "płaskie", ale udawać, że ciągle chodzi o ten sam bieg, czyli zapomnieć o płotkach. Wynik w drugim okresie byłby oczywiście lepszy, ale tylko pozornie. Niezbędnym punktem wyjścia jest zrozumienie, że wskaźnik deficytu, który trzeba brać pod uwagę, aby wiedzieć, co będzie się działo w gospodarce, zawsze dotyczy całości finansów publicznych. Trzeba tu wyjaśnić, że finanse publiczne mają trzy główne składniki:
1.
Tak zwany budżet państwa. Jest to nazwa oficjalna, ale nietrafna, gdyż "budżet państwa" to tylko wycinek całości, nazywany poprawnie na Zachodzie budżetem sektora rządowego (ang. central government); dobrą polską nazwą jest "budżet centralny". Do "budżetu centralnego" wpływają główne daniny (VAT, akcyza, PIT, CIT i cła), poza "składkami" na ZUS, PFRON, kasy chorych. Główne wydatki zaś obejmują nakłady na utrzymanie i rozwój centralnego aparatu państwa (bezpieczeństwo, wymiar sprawiedliwości, obrona narodowa, administracja centralna itp.), wydatki na obsługę wcześniej zaciągniętego długu publicznego (efekt poprzednich deficytów finansów publicznych), centralne nakłady na infrastrukturę, wydatki na restrukturyzację chorych branż czy przedsiębiorstw (górnictwo, PKP), wydatki na badania naukowe i szkolnictwo wyższe, dopłaty (transfer) do innych składników finansów publicznych - w Polsce chodzi głównie o subwencje dla niektórych funduszy celowych (głównie ZUS i KRUS) oraz samorządów lokalnych na określone z góry zadania lub w celu wyrównywania dochodów. Transfery stanowią dużą pozycję w polskim budżecie centralnym. A zatem spora część dochodów innych części finansów publicznych pochodzi z wydatków tego budżetu. Jeżeli rośnie presja na wzrost dotacji dla samorządów lokalnych lub ZUS, to albo trzeba ograniczać inne wydatki centralne (na bezpieczeństwo, wymiar sprawiedliwości czy naukę), albo godzić się na utrzymywanie lub - co gorsza - wzrost deficytu całości finansów państwa. Jedno i drugie byłoby bardzo groźne.
2. Fundusze celowe. Zdecydowanie największy z nich to Fundusz Ubezpieczeń Społecznych (czyli FUS, który jest zarządzany przez ZUS), kasy chorych, KRUS; w następnej kolejności - Fundusz Pracy, PFRON. Jest to duży i zarazem najbardziej zabagniony wycinek finansów publicznych, nie podlega on bezpośredniej kontroli Ministerstwa Finansów, odpowiada zań głównie Ministerstwo Pracy. Walka o jego uzdrowienie napotyka ogromny opór biurokratyczno-resortowych grup nacisku, często działających w sprzężeniu z rozmaitymi grupami interesu wydzierającymi pieniądze podatników. Pouczająca jest tu historia PFRON, przy którym wyrosła silna grupa lobbystów, broniąca interesów zakładów pracy chronionej. Dramat polega na tym, że za pieniądze podatników uprawia ona agresywny lobbing zmierzający do przywrócenia poprzedniej skali łupienia podatników! Fundusze celowe są podsektorem, w którym w ostatnich latach wystąpiło najwięcej kosztownej dla gospodarki niekompetencji. Rażąca niekompetencja prezesa Alota doprowadziła w ubiegłym roku do wzrostu deficytu FUS i w efekcie do wzrostu deficytu całości finansów publicznych o 0,8 proc. PKB! Był to wstrząs porównywalny z szokiem, jakiego polska gospodarka doświadczyła wskutek kryzysu gospodarczego w Rosji. Takie są skutki nieodpowiedzialnych decyzji personalnych.
3. Budżety samorządów lokalnych (gmin, powiatów, województw). Jest to na ogół stosunkowo zdrowa część finansów państwa. Poziom gospodarności jest jednak w samorządach bardzo różny, a rozrost samorządowej biurokracji i sygnały o praktykach korupcyjnych wymagają zdecydowanego przeciwdziałania. Zdrowy rozsądek i prosta algebra podpowiadają, że saldo całości finansów publicznych jest sumą sald ich trzech głównych składników. Nie można więc patrzeć tylko na "budżet państwa", choć budżet ten odbija w dużym stopniu - z opóźnieniem i wymuszeniem - złą gospodarkę w którymś z pozostałych dwóch sektorów. W naszych warunkach nie sposób dalej uzdrawiać finansów publicznych bez zdecydowanego uzdrawiania (i redukowania zakresu) funduszy celowych, z FUS na czele. Oprócz dalszej poprawy zarządzania wymaga to pilnych kroków legislacyjnych, umożliwiających racjonalizację i lepsze adresowanie wydatków socjalnych. W 1999 r. deficyt finansów publicznych wyniósł 3,2 proc. PKB i był o 0,8 proc. PKB większy od planowanego. Składało się nań 2 proc. PKB deficytu "budżetu państwa", 0,15 proc. PKB deficytu samorządów oraz 1,05 proc. PKB deficytu funduszy celowych - ten niespodziewany deficyt wynikał w całości z "efektu Alota". Drugie wyjaśnienie odnosi się do rodzaju wskaźnika deficytu finansów publicznych. Liczby, które wyżej przytoczyłem, dotyczyły tzw. deficytu nominalnego, nazywanego po prostu deficytem. O tym typie wskaźnika dyskutuje się najwięcej. Ów deficyt oblicza się, zaliczając do wydatków budżetu centralnego dopłaty do II filaru nowego systemu emerytalnego, a pomijając wypłaty rekompensat dla emerytów i części sfery budżetowej z tytułu orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Oprócz nominalnego deficytu finansów publicznych oblicza się tzw. deficyt ekonomiczny. Jego poziom i zmiana są główną miarą natężenia wpływu finansów państwa na stabilność rozwoju gospodarki i zmiany stóp procentowych przez NBP (możliwość ich obniżki lub groźba ich wzrostu). Deficyt ekonomiczny uzyskuje się przez dwie proste operacje: odejmuje się od deficytu nominalnego dopłaty do II filaru, natomiast dodaje się rekompensaty. Dopłaty do II filaru są w 2000 r. i w latach następnych dużo większe niż rekompensaty. Dla roku 2001 te pierwsze szacowano na 1,5 proc. PKB, a te drugie na 0,3 proc. PKB. A zatem deficyt ekonomiczny w każdym roku musi być dużo mniejszy niż deficyt nominalny. Jedna z manipulacji, o której wcześniej mówiłem, polegałaby na tym, że w odniesieniu do 2000 r. przytaczano by liczby dotyczące deficytu nominalnego, a w stosunku do 2001 r. mniejszą liczbę, która odnosiłaby się do deficytu ekonomicznego. Byłoby to - rzecz jasna - pozorne uzdrowienie finansów państwa. W przedstawionych na początku czerwca założeniach budżetu przyjęto, że nominalny deficyt finansów publicznych powinien się obniżyć z przewidywanych 2,4 proc. PKB w 2000 r. do 1,5 proc. PKB w 2001 r., a deficyt ekonomiczny - z 1,4 proc. PKB do 0,1 proc. PKB. Taka redukcja jest bardzo potrzebnym Polsce sygnałem stabilizującym rozwój gospodarki, stworzyłaby też nadzieję na obniżenie wysokich przecież stóp procentowych, czyli wzrost dostępności kredytu. Podane miary uzdrawiania finansów państwa będą dla AWS jednym z głównych sprawdzianów odpowiedzialności.
Więcej możesz przeczytać w 27/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.