Generacja bobo

Dodano:   /  Zmieniono: 
U progu nowego wieku Myszka Miki przegrywa z Prymusem Arthurem, a McDonald’s musi wymyślać ekologiczne sałatki. Dziś w USA styl narzucają ci, którzy zdołali połączyć idealizm epoki hippisów z pragmatyzmem późniejszych yuppie
Ich kod moralny to indywidualizm, intelektualizm i utylitaryzm, ale tak wykorzystywane, by przynosiły duży profit i nikogo nie uraziły. Ich samozadowolenie i optymizm to dowód, że Karol Marks pomylił się, pisząc o wiecznej walce klas. Amerykańskie klasy, zamiast wydzierać sobie z rąk środki produkcji, wybrały produktywną symbiozę. Oprócz najlepszej od trzydziestu lat ekonomii koktajl hippis-yuppie wyprodukował pierwsze w historii USA rządy inteligencji. Dziś nie liczy się to, kim jesteś, ale co robisz, nie ile masz, ale w jakim stylu, nie kogo znasz, ale co potrafisz. Jeśli wiesz dużo i znasz zasady gry - masz szanse zostać członkiem nowej elity. Masz szanse zostać bobo.
Pierwsi byli hippisi - dzieci kwiaty, które walczyły o wolność ekspresji, słowa i jednostki. Odreagowaniem na ich wolną miłość i biedę byli yuppie. Po epoce Reagana niepotrzebne były już kontrrewolucje kulturowe, bo postęp technologii i dobrobyt napełniły amerykański naród spokojnym optymizmem. Kultura cyganerii artystycznej i burżuazyjnych yuppie zlały się z sobą, tworząc coś, co pisarz David Brooks (a za nim socjologowie) nazwał "fenomenem bobo". Od dwóch pierwszych liter słów "burżuazja" i "bohema". Bobo stanowią dziś elitę kulturalną w USA, będąc jednocześnie zaprzeczeniem elitaryzmu. Ich pozycja opiera się nie na pochodzeniu i odziedziczonym majątku, lecz na tym, co w epoce informacji udało im się osiągnąć dzięki pomysłowości i inteligencji. Ich sukcesy (finansowe, kulturowe i polityczne) sprawiły, że wykształcona klasa średnia po raz pierwszy w historii USA zaczęła dyktować normy. Bobo są wszędzie - od Białego Domu, po uniwersytety, wielkie korporacje i Hollywood. Piją europejską kawę, jeżdżą jeepami, do garniturów zakładają buty na traperskich podeszwach, na konferencje przychodzą we flanelowych koszulach. Do grona rozrywek cielesnych zaliczają jogging i medytacje przy muzyce aborygenów. Nie palą i nie piją, ale często uprawiają seks... by lepiej zrozumieć naturę człowieka. Ich styl to autoironia i samokrytycyzm, za pomocą których przemycają informacje o swoim wysokim statusie i niezwykłych osiągnięciach.
Bobo nie mają tak wielkich pieniędzy, by stylem życia pobić pogardzanych przez siebie spadkobierców burżuazji. Wybrali więc styl prosty i skromniejszy. Jak pisze David Brooks w swoim przewodniku po raju bobo: "Kiedyś, by zrobić wrażenie, należało mieć najlepsze ubranie, dopięte na ostatni guzik. Dziś na odwrót - ubieramy się trochę gorzej niż wszyscy, indywidualizm podkreślamy dowcipnym tatuażem albo krawatem z logo lokalnej pizzerii. O swej sprzątaczce mówimy jak o najlepszym przyjacielu. (...) Bobo to pełne miłości do prostego ludu i podziwu dla świata dzieci kwiaty, które dorosły, zmądrzały i zaczęły zarabiać na życie, wykorzystując swój intelekt i wykształcenie. (...) Wołali 'precz z władzą', a dziś stoją na czele korporacji komputerowych, mając pod sobą 200 osób. Żyją w dostatku, ale nienawidzą słowa 'materializm', sprzedają produkty, lecz nie godzą się z pojęciem zaprzedania". Tym, którzy zarzucają im deptanie ideałów, bobo tłumaczą, że budując lepszy świat dla siebie, budują go również dla innych, a inwestując w nowe technologie, wierzą, że podniosą one poziom życia całej populacji i pomogą ochronić środowisko. Zresztą wszystko, co robią bobo, ma wyższy cel niż zarabianie pieniędzy. Fabryki plastiku są formą ochrony lasu, sprzedaż kiełbasy z ziołami Czirokezów przypomina o bogactwie prymitywnych kultur.
Bobo mogą sobie pozwolić na kupowanie produktów politycznie poprawnych. Zwykłe kosmetyki są testowane na zwierzętach, hamburgery to mięso torturowanych krów, a przy połowie tuńczyka giną delfiny. By żyć w zgodzie z samym sobą, należy kupować produkty powstające bez wyrządzania krzywdy innym istotom oraz takie, które nie zatruwają konsumenta. Ziemniaki, sałaty i kapusta muszą być wyhodowane w prywatnych ogrodach, a kurczaki wykarmione dobroduszną ręką farmera. Jak grzyby po deszczu wyrastają w amerykańskich miastach małe, przyjazne sklepiki, gdzie wszystko jest z organicznych produktów, pieczone i parzone ręcznie, a kosztuje trzy razy więcej niż w zwykłym supersamie.
W świecie bobo dziedzictwo nie zapewnia statusu społecznego, a więc rodzice nie są w stanie zagwarantować dziecku przynależności do elity, której są członkami. Najpewniejszym sposobem pomocy potomstwu jest zapewnienie mu właściwej edukacji i wykształcenie inteligencji emocjonalnej. Pojawiające się wszędzie "sklepy wiedzy" umożliwiają bobo zakupy grzechotek, które mówią "dzień dobry" w ośmiu językach, a "sklepiki cudów natury" oferują gry, nie tylko uczące młodych sztuki negocjacji, ale też opowiadające o ginących słoniach.
Czuli na krzywdę społeczną bobo ustalają dziś normy społeczne. Kto nie potrafi postępować według tych zasad, nie zostanie zatrudniony w większości instytucji, nie awansuje. Na początku wieku zjawiskami naturalnymi w USA były rasizm, antysemityzm czy homofobia. Dziś tego rodzaju poglądy wykluczają z kręgów intelektualnych. Niesmaczne stały się dowcipy wyśmiewające grupy etniczne czy społeczne w stylu: "czym się różni kobieta od kury", ale na porządku dziennym są kawały o życiu seksualnym mieszkańców Białego Domu. Ojcowie bobo, którzy z dumą wieszali na ścianach głowy upolowanych jeleni, dziś oceniani są jako barbarzyńcy nie rozumiejący ludzkich wartości.
O statusie bobo nie świadczy pochodzenie, lecz zawód. Największą wartość mają pieniądze zarobione przy okazji realizowania pasji czy powołania, takie jakie zdobyli Bill Gates czy Oprah Winfrey. Z wypowiedzi obojga jasno wynika, że swoją pracą zbawiają świat, na pieniądzach im nie zależy, a dzięki temu, że je mają, mogą pomagać innym. W krainie bobo pieniądze umożliwiają kupno przedmiotów świadczących o przynależności do elity i są miarą sukcesu zawodowego, ale ważniejsze od tego, ile się ma, jest to, co się robi. Najbardziej prestiżowe profesje łączą w sobie artystyczną wolność ekspresji i perspektywę dobrego zarobku. Na przykład - jak dowodzi autor "Bobo w raju" - nie tylko pisarz, ale też dziennikarz, który jest bywalcem salonów politycznych, czy poeta milioner, będą dużo bardziej cenieni niż bankier zarabiający 50 razy więcej; twórca software’u będzie milej widziany na przyjęciu niż producent, a toasty wygłosi nie prawnik, lecz dziennikarz. Zdaniem Brooksa, największym osiągnięciem bobo jest to, że byli w stanie wykreować rzeczywistość, która umożliwia osiągnięcie sukcesu przy zachowaniu indywidualizmu. Kiedyś najbardziej cenionymi zaletami pracownika były umiejętność działania w zespole, sumienność oraz posłuszeństwo, dziś są to kreatywność, pomysłowość i wybujała wyobraźnia. Na zebraniach wielkich korporacji nie słychać już deklaracji kontynuowania raz obranej drogi, a rzucane są hasła typu "ciągła zmiana", "absolutna wolność", "młodzieńczy entuzjazm" czy "radykalny eksperyment". Nikt nie chce być stary i szanowany; każdy musi być najnowszy, wyjątkowy i "na krawędzi". Burger King woła w jednej ze swoich reklam: "Czasami trzeba łamać zasady!". Nike ozdabia reklamówki rewolucyjnymi piosenkami Rolling Stonesów. Modne dziś słowa to "spontaniczność", "autentyzm", "rzeczywistość", "prawda". Nie chodzi jednak o to, by biznesmeni mówili prawdę, lecz o to, by sprawiali wrażenie autentycznych w swym wizjach przyszłości. "Jeśli jesteś dziś prezesem jakiejś korporacji, to znaczy, że trzeba przywiązywać cię do krzesła, byś nie wybuchł od natłoku nowych pomysłów, śmiałych teorii i bezczelnych zamierzeń" - pisze Brooks.
"Współczesny szef nie wydaje rozkazów, ale motywuje, nie uczy, jak przynosić zyski, lecz jak nadawać sens temu, co się robi" - tłumaczy w wywiadzie dla magazynu "Fortune" John Seely Brown, prezes firmy Xerox. Praca to dla bobo powołanie i misja. Kupowanie i konsumpcja - też. Najskuteczniejsza jest dziś reklama zaangażowana społecznie. Benetton umieszcza na swoich plakatach twarze morderców czekających na karę śmierci i sprawia, że zakup krawata staje się protestem przeciw egzekucji.
"Uwierz, głosuj, wróć do szkoły" - wołają transparenty modelek maszerujących na ekranie, który zdobi sklep z butami Kenneth Cole. Specjaliści marketingu wiedzą również, że bobo cenią sobie spirytualizm i życie rodzinne. "Są rzeczy, które nie mają ceny" - przyznaje w reklamie American Express, pokazując biegnące dzieci i starych rodziców. Następnie dorzuca, że "rzeczy mniej ważne, które mają cenę, lepiej kupować na kredyt".
"Więcej i więcej, aż pewnego dnia pokolenie, które miało już wszystko, zaczęło poszukiwać utraconych rzeczy nieuchwytnych" - głosi reklamówka sklepu meblowego Restoration Hardware. W sklepie można znaleźć przedmioty idealne do mieszkania bobo. Wszystko, co zachwyca prostotą i prawdziwością - drewniane balie, wielkie, lekko zardzewiałe nożyce i klucze, naturalne świece, sosnowe ławy i lniane serwety. Burżuazja miała wszystko gładkie i świecące. Bobo otaczają się chropowatością natury. Wiele takich przedmiotów można znaleźć w mieszkaniu Maxa Goffa, przedstawiciela pokolenia bobo. 49-letni Max, kiedyś głodujący aktor, potem student informatyki, jeździ teraz po świecie jako ewangelista technologii. Wierzy, że technologia uratuje ludzkość - umożliwi egzystencję w zgodzie z przyrodą.
Świat bobo jest dostatni, tolerancyjny, spokojny i intelektualny. Chodzi o to, by nikomu za bardzo nie przeszkadzać i żeby każdy mógł robić to, co chce, tym bardziej że za wszystko płaci. Bobo są idealistami, ale o nic tak naprawdę nie walczą, lubią autentyzm, ale politycznie poprawny, który nikogo nie obrazi. Wierzą w Boga, ale takiego, który im nie przeszkadza. Są trochę jak idealne społeczeństwo z filmu "Star Trek". Nie ma wielkich nieszczęść ani porywających emocji. Są tacy, którzy uważają, że ten spokój, to cisza przed burzą, która rozpęta nową walkę, zrodzi nowe idee i wielkich reformatorów. Ich zdaniem, sygnałem nadchodzących zmian była zaskakująca (choć już przygasła) popularność bezkompromisowego senatora McCaina. David Brooks uważa, że cele bobo - bogate, spokojne społeczeństwo, w którym wzajemne relacje opierają się na tolerancji i kompromisie - są najwyższym stadium rozwoju społecznego. A skoro bobo stali się elitą, nie będzie już żadnych rewolucji, tylko spokojne samodoskonalenie.
Jaki będzie koniec? Jeśli wierzyć przepowiedniom autora "Bobo w raju", amerykańscy intelektualiści nie będą nawet mieli sądu ostatecznego. W zamian - wielką dyskusję, zakończoną wspólnym wypadem do Montany. Dzika i spontaniczna kraina zaklinaczy koni jest miejscem wielkiej szczęśliwości bobo. Już za życia swoje wiejskie chałupy postawili tam Ted Turner, Jane Fonda, David Letterman i wielu innych. 


Więcej możesz przeczytać w 27/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.