Renesans kształtów

Renesans kształtów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Brytyjski rząd na straży rozmiarów bioder i tkanki tłuszczowej modelek
Pomysł, żeby ministrowie decydowali o tym, której modelki zdjęcia dopuścić do publikacji w kolorowych magazynach, jest pozornie absurdalny. Organizatorzy londyńskiego forum The Body Image twierdzą jednak, że symbole piękności lansowane przez czasopisma stanowią zagrożenie dla zdrowia tysięcy kobiet i dziewcząt chorobliwie odchudzonych na ich wzór.
Już przy śniadaniu wiadomo było, że to nie będzie zwykły spęd ludzi show-biznesu. Zamiast tradycyjnych płatków i niskosłodzonego soku pomarańczowego członkom konferencji podano wędzonego łososia, croissanty, owoce, kawę i herbatę. Menu zdrowe, ale kaloryczne. Nie było ono przypadkowe. Powstało jakby na zamówienie Stowarzyszenia Brytyjskich Lekarzy bijącego na alarm, że plaga diet i kuracji odchudzających spowodowała gwałtowny wzrost schorzeń układu pokarmowego. Problem został przedstawiony tak dramatycznie, że sprawą natychmiast zajął się brytyjski rząd. Jego członkowie, podobnie jak lekarze, winą za wszystko obarczają media, które zaszczepiają kobietom złe stereotypy. Presja telewizji i czasopism bombardujących społeczeństwo wizerunkami bardzo szczupłych pań powoduje, że wiele kobiet za wszelką cenę chce się upodobnić do lansowanego "ideału".
Wygląd to najważniejszy powód do zmartwień dla 58 proc. dziewcząt. Dwie na trzy kobiety są przekonane, że ich figura nie pasuje do wizerunku kreowanego w mediach. Jedynie co czwarta zadowolona jest z własnej wagi, natomiast aż 88 proc. przyznaje, że czuje presję otoczenia, aby "wyglądać idealnie". Z badań wynika też, że 60 tys. osób w Wielkiej Brytanii cierpi na zaburzenia układu pokarmowego na tle nerwowym i psychicznym. Ale nie jest to problem wyłącznie Anglików. 80 proc. dziewięciolatek w Kalifornii stosuje dietę, żeby nie przybrać na wadze, a aż trzy czwarte dziewcząt na Fidżi uważa się za zbyt grube.
Tessa Jowel, odpowiedzialna w brytyjskim rządzie (patronującym londyńskiemu forum) za sprawy kobiet, twierdzi, że debata na temat sylwetki pomoże wielu dziewczętom i kobietom, odczuwającym samotność z powodu swojego wyglądu. - Chcę zgromadzić wszystkich ludzi, którzy mogą zapoczątkować proces zmiany powszechnego poglądu, że tylko chudość może być piękna - powiedziała pani minister. Sceptycy uważają natomiast, że rząd nie powinien ingerować w sprawy związane z lansowaniem sylwetki. Ma przecież ważniejsze rzeczy na głowie, jak bezpieczeństwo publiczne, przeciążenie służby zdrowia, rosnącą liczbę przypadków zachorowań na raka, schorzenia układu krążenia czy ciąże nieletnich. Prasa brukowa wyśmiała sugestie minister Jowel, według których brytyjski odpowiednik Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji miałby się zajmować badaniem, czy w mediach zachowane są proporcje w pokazywaniu kobiet szczupłych i grubych. - Walka ze zdjęciami chudych pań to tylko jeden ze sposobów rozwiązania problemu zaburzeń w żywieniu - podkreśla Steve Bloomfeld ze Stowarzyszenia na rzecz Walki z Zaburzeniami Układu Pokarmowego. Jego zdaniem, fotografie ukazujące się w mediach nie są przyczyną zaburzeń tego układu na tle nerwowym, przyznaje jednak, że jeśli ktoś przechodzi trudny okres, "nie są bez znaczenia dla kształtowania jego postaw".
Zwolenników inicjatywy rządowej jest bez wątpienia więcej. Świadczy o tym choćby to, że już pierwszego dnia konferencji wydawcy prasy kobiecej i szefowie pism o największym nakładzie (takich jak "Vogue" czy "Marie Claire") dobrowolnie zobowiązali się zrezygnować z drukowania zdjęć wychudzonych modelek. Chodzi przede wszystkim o niekreowanie takiego "ideału" kobiecego ciała, który często prowadzi do bulimii nerwowej i anoreksji. Pomysł przyjęcia kodeksu branżowego pochwaliła dr Vivenne Nathanson ze Stowarzyszenia Lekarzy Brytyjskich: "Gdyby posłowie rządzącej partii uchwalili ustawę, nie wiadomo by było, jak ją wprowadzać w życie. Samoregulacja oznacza większy nacisk branży. Efekty będą widoczne szybciej".
Szczegóły kodeksu nie są jeszcze wprawdzie dopracowane, niemniej jednak przedstawiciele wydawców, stylistów, fotoreporterów, fotografików i modelek mają czuwać nad tym, by w prasie pokazywano osoby "o różnych sylwetkach". Liz Jones, redaktor naczelna "Marie Claire", obiecała, że zdjęcia modelki wyglądającej jak skóra i kości zostaną przez pismo odesłane do agencji, a inne tytuły otrzymają informację, żeby nie wykorzystywać fotografii tej osoby. Dodała, że "Marie Claire" prowadzi też politykę zakazu publikacji fotografii bardzo młodych dziewcząt.
Modelki i aktorki mają zaledwie 10-15 proc. tkanki tłuszczowej, podczas gdy przeciętna kobieta - 22-26 proc. (tkanka tłuszczowa Marilyn Monroe stanowiła podobno 20 proc. jej ciała, a i tak uważano, że aktorka jest raczej przy kości). Różnica między typową figurą pań a jej kreowanym wizerunkiem zdaje się powiększać. W latach 50. w Wielkiej Brytanii kobiety ważyły średnio 55 kg, a w talii miały 61 cm. Teraz ważą 65 kg i w talii mają 81 cm. Ale świat mody za ideał uznaje sylwetkę o wymiarach: 80 cm w biuście, 60 cm w talii i 80 cm w biodrach. Takie dziewczyny są podobno ładniejsze i zgrabniejsze, łatwiej się też na nie szyje ubrania.
W Wielkiej Brytanii podejmowano już próby walki z wizerunkiem "chudości". Kilka lat temu na plakatach z Kate Moss (bardzo niegdyś szczupłej brytyjskiej modelki znanej z reklam produktów marki Calvin Klein) pojawiały się satyryczne podpisy: "Nakarm mnie!". Ale dopiero teraz działania podjął rząd. Większa odpowiedzialność w kreowaniu ideału kobiecej figury na pewno może pomóc wielu osobom. Trzeba jednak uważać, by nie popaść ze skrajności w skrajność. Aby przez autocenzurę branżową nie doszło do sytuacji, gdy będziemy oglądać tylko zdjęcia takich modelek, jak Sophie Dahl (rozmiar przeszło 40). 


Więcej możesz przeczytać w 28/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.