Banici polityki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pod "deklaracją warszawską" podpisali się przedstawiciele wszystkich państw goszczących na konferencji ministrów spraw zagranicznych w Warszawie - wyłamała się tylko Francja.
Francuzi tłumaczyli, że są przeciwni instytucjonalizowaniu debaty na temat demokracji.W kuluarach Sejmu mówiło się jednak, że owszem, są przeciwni, ale przede wszystkim "amerykańskiemu dyktatowi". A może to zachowanie świadczy również o realistycznej postawie? Znamy bowiem wiele przykładów deklaracji, które pozostały jedynie papierem. Historia demokracji to, niestety, nierzadko także historia hipokryzji. Prawa człowieka są łamane zarówno na Kubie, jak i w Chinach, ale tylko do Pekinu spieszą delegacje polityków.
Od roku 1993 na amerykańskiej czarnej liście znajdują się wciąż te same państwa: Kuba, Iran, Irak, Libia, Korea Północna, Sudan i Syria. Do tej pory były one określane jako rogue states, czyli "bandyckie, łobuzerskie państwa", czy też eufemistycznie: "kraje na cenzurowanym międzynarodowej społeczności". Ostatnio sekretarz stanu Madeleine Albright dołączyła do nurtu poprawności politycznej, obwieszczając, że amerykańska dyplomacja zrezygnuje z tego piętnującego określenia na rzecz bardziej pojednawczego i stwarzającego szanse dialogu states of concern (państwa budzące zaniepokojenie). Nie zmienia to faktu, że mimo zmian w sytuacji międzynarodowej i ewolucji różnych reżimów, amerykańska lista jest ciągle taka sama.
Dla wielu za słowną ekwilibrystyką wysokich rangą dyplomatów USA kryje się przyznanie, że ostracyzm jest nieskutecznym narzędziem dyplomacji. Nie odnosi pożądanych skutków, pogarszając międzynarodową reputację jedynego supermocarstwa. Postrzeganie go przez słabsze państwa jako żandarma i najwyższego sędziego w globalnej grze może przynieść uszczerbek amerykańskim interesom. W ostatnim raporcie na temat terroryzmu władze Stanów Zjednoczonych napiętnowały także rządzących w Afganistanie talibów, udzielających schronienia grupie terrorystycznej Osamy bin Ladena. Natomiast Afganistan nie znalazł się na tej liście tylko dlatego, że USA nie uznają rządów talibów za prawomocne. W tym samym raporcie Amerykanie z satysfakcją odnotowali oświadczenia władz Korei Północnej, która potępiła terroryzm, mimo że - zdaniem ekspertów - tym deklaracjom reżimu w Phenianie nie towarzyszą na razie żadne konkretne kroki. Takie sformułowanie ma być furtką do ewentualnej poprawy stosunków między Waszyngtonem a reżimem Kim Dzong Ila.
Obserwacje takie dowodzą, że często w poczynaniach wobec "państw na cenzurowanym" Waszyngton kieruje się nie tyle pryncypiami, ile swoimi interesami i względami dyplomatycznymi, oscylując pomiędzy izolacją a pragnieniem zachowania możliwości oddziaływania na te państwa (na przykład obietnicą pomocy gospodarczej i normalizacji stosunków obustronnych). Polityka taka jest także uzależniona od znaczenia danego państwa.
Dlatego niewielka Kuba jest całkowicie izolowana i krytykowana za łamanie praw człowieka i obywatela (co jest także wypadkową znaczenia antykomunistycznego lobby uchodźców kubańskich), mimo że większość ekspertów uważa, iż te sankcje nie są skuteczne. Tymczasem w polityce wobec Pekinu realizowana jest doktryna "oddzielenia", gdyż Chiny mają olbrzymią nadwyżkę w handlu ze Stanami Zjednoczonymi i cieszą się poparciem administracji Clintona w staraniach o przyjęcie do Światowej Organizacji Handlu.
Podobnie Syria, od lat udzielająca pomocy różnym organizacjom terrorystycznym islamskich fundamentalistów, ze względu na jej znaczenie dla perspektyw osiągnięcia porozumienia pokojowego na Bliskim Wschodzie, traktowana jest pobłażliwiej niż całkowicie zmarginalizowana - także w świecie arabskim - Libia pułkownika Kadafiego.
Taka granicząca z hipokryzją niekonsekwencja jest widoczna również w dorocznym raporcie Departamentu Stanu na temat przestrzegania praw człowieka na świecie, gdzie z reguły przyjazne Stanom Zjednoczonym "teokratyczne monarchie", takie jak Kuwejt i Arabia Saudyjska (kluczowe dla amerykańskich interesów na Półwyspie Arabskim i Bliskim Wschodzie), oceniane są według łagodniejszych kryteriów niż nieistotna dla interesów USA Jugosławia Slobodana Milosevicia. Amerykańscy politycy nie żałują czasu na spotkania z rosyjskimi przywódcami, otwarcie głoszącymi konieczność likwidowania narodowościowego zrywu w Czeczenii, niezależnie od tego, czy łamane sa prawa człowieka. Niemal równocześnie nawołują do bojkotu Białorusi w imię obrony praw tamtejszej opozycji. 

Więcej możesz przeczytać w 28/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.