Strażnik rozsądku

Strażnik rozsądku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gustaw Herling-Grudziński (1919-2000)
"Wybrałem dość konsekwentną drogę życiową, która polegała na tym, by trzymać się praw moralnych i nie pozwalać na ich dewaluację" - podsumowywał swoje życie Gustaw Herling-Grudziński w wywiadzie udzielonym naszemu tygodnikowi przed kilkoma tygodniami. Do tej postawy moralnej odwoływaliśmy się wielokrotnie w ciągu ostatniej dekady, prosząc o opiniowanie polskich konfliktów, debat i przesileń. Z głosem pisarza liczono się powszechnie - uchodził w polskim życiu publicznym za azymut przyzwoitości.

Nie zasklepił się w doświadczeniach łagrowych, które objawił Zachodowi długo przed Sołżenicynem, w swej powojennej publicystyce nie dał się zwabić w ślepą uliczkę "zawodowego antykomunizmu". Stał się światłym, patrzącym z rozległej perspektywy interpretatorem polskich (i nie tylko) spraw. Czuł się do tego zobowiązany tym bardziej, że w tym względzie zawiodła - jego zdaniem - cała europejska czołówka intelektualna. "Gdy patrzymy z perspektywy dnia dzisiejszego, okazuje się, że zawiedli niemal wszyscy intelektualiści Europy" - twierdził. "Zachowywali się bardzo źle i łatwo ulegali naciskom, tłumacząc to na najrozmaitsze sposoby. Trudno więc się dziwić, że opinia publiczna nie patrzy na nich jak na wzór i autorytet". Wiele miał za złe polskiemu życiu kulturalnemu. Ubolewał zwłaszcza nad jego silnym uzależnieniem od mecenatu państwowego. "Ten stan wymaga bardzo powolnej kuracji odwykowej. Uważam, że trzeba, by państwo nadal dotowało kulturę do momentu, kiedy wszyscy artyści nauczą się sami chodzić" - diagnozował. "Trzeba z nimi postępować jak z dzieckiem zbyt długo prowadzonym za rękę". Dla rodzimej literatury ostatniej dekady nie miał szczególnego szacunku, zarzucał jej wręcz kapitulanctwo. Współczesny czytelnik nie szuka już w niej poparcia czy inspiracji, sami pisarze wydają mu się równie wątpliwymi autorytetami jak politycy czy biznesmeni. W literaturze widział raczej teren dosłownych igraszek, a w najlepszym razie dawkę intelektualnego relaksu. Był dumny z przypisywanego mu miana "ostatniego polskiego pisarza XIX stulecia".
Klarowne sądy odnosił też do bieżących posunięć politycznych. Za grzech pierworodny III RP uznał odwlekanie dekomunizacji, która w efekcie stała się coraz bardziej wątpliwym moralnie polowaniem na czarownice. "Błąd polegał na tym, że nie była to zmiana demokratyczna, jak powtarzają z wielkim upodobaniem różni mędrcy uniwersyteccy. To był upadek pewnego ustroju. Powinien on nastąpić ze wszystkimi tego konsekwencjami. Także z tym, co się nazywa dekomunizacją, a co Włosi nazwali epuracją, czyli czystką" - wyrokował. "Taki proces należało przeprowadzić natychmiast, bardzo szybko i konsekwentnie". Wiele uwagi poświęcał polityce międzynarodowej Polski. Ubolewał nad zaniedbaniem naszych stosunków z Ukrainą i Rosją, wobec których powinniśmy zachować rolę pośrednika między Zachodem a Wschodem. Ten region to także naturalny teren eksportu naszej - ciągle nie najwyższych lotów - myśli organizacyjnej i technicznej. Rynek wschodni mógłby wspomóc rozwój polskiej gospodarki. Uprzytamniał: "Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że dla Francji czy Anglii nie jesteśmy liczącym się partnerem. Takiemu można pomóc, ale od takiego partnera raczej się nie kupuje".
Najczęściej pytaliśmy Herlinga o polityków i o świat mediów. O tych pierwszych mówił: "Elity polityczne sprawują władzę raczej jako kasta wyższych urzędników niż jako przedstawiciele narodu". O dziennikarstwie natomiast: "Podstawowa rola wolnej prasy polega na ujawnianiu: bez tego prasa przestaje być prasą".

Więcej możesz przeczytać w 29/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.