Promocja Biskupina

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polscy artyści swą światową sławę zawdzięczają talentowi i osobistemu wysiłkowi organizacyjnemu
Polska powinna być przede wszystkim krajem obiecującym dla zachodnich biznesmenów, społeczeństwem ludzi wykształconych, gościnnych i otwartych. Dopiero wówczas można będzie zaimponować także naszymi osiągnięciami kulturalnymi. Taka konkluzja zwieńczyła wielodniowe obrady III Konferencji Dyplomacji Kulturalnej.

Obraz kultury polskiej jest na świecie rozmyty również z tego powodu, że rodzima socjeta kulturalna zarówno w głębokim PRL, jak i w latach 80. uparcie wzbraniała się przed wykorzystywaniem dla celów narodowej identyfikacji rodzimego kiczu. Tymczasem Włochom nie przeszkadzało, że w stereotypowym wyobrażeniu byli dostawcami pizzy, a Niemcom, iż w telewizyjnej reklamie odgrywali role ociężałych piwoszy. Taki wizerunek, mimo że kreślony z dobrotliwą ironią, był dużo ponętniejszy niż nasz ponury sztafaż martyrologiczny. Prezentacje Expo, gdzie przedkładamy Zachodowi naszą antologię folklorystyczną i ciekawostki krajobrazu, każą w nas widzieć sentymentalną nację zapatrzoną w przeszłość, a nie trzeźwych partnerów w biznesie.
Taką wizję kraju wzmacnia, niestety, także TV Polonia, propagująca kulturową autarkię. Na program stacji składają się efekty penetracji archiwów telewizyjnych oraz programy krajoznawcze - jedne i drugie prezentują kraj, który już dawno nie istnieje. Rozsiani po świecie rodacy oglądają go takim, jaki zostawili, często przed kilkudziesięciu laty. Tymczasem ostatnia dekada - niewątpliwie najpomyślniejsza dla Polski od dwustu lat - była czasem skoku cywilizacyjnego. W dodatku przeorała i w sporej mierze zeuropeizowała naszą świadomość, czego śladów na ekranie nie spotykamy. Polska, nawet pokazywana w serii retrospektyw, jest przy tym krajem (niezgodnie z historią) kulturowo monolitycznym. Ślady wielonarodowej społeczności, składającej się z Żydów, Niemców, Ukraińców czy Tatarów, bywają tuszowane, a przecież to one tworzą naturalne przyczółki dialogu ponad granicami.
Artyści polscy, których - żeby nie było wątpliwości - nazwiska rozpoznawane są tylko w niewielkich kręgach odbiorców sztuki, swą sławę zawdzięczają bynajmniej nie promocyjnemu wspomaganiu państwa, lecz talentowi i własnemu wysiłkowi organizacyjnemu. Dotyczy to również wszystkich dziedzin. Leonid Teliga konstruował swój jacht dalekomorski w gdyńskim baraku, którego rozbiórkę odroczono. Krzysztof Penderecki zdobył światową sławę dzięki niemieckim agencjom koncertowym. Dopiero gdy ludzie tego formatu dostali się na czołówki zagranicznych gazet, premier Cyrankiewicz, co było jego ulubionym gestem, premiował ich talonami na samochód. Nawet więcej - ci wybitni twórcy weszli do panteonu artystycznego, zostawiając Polskę niejako w tyle. Nasze sławy działające za granicą to już raczej obywatele świata niż Polacy, którym udało się zaistnieć na rynku dóbr kultury.
Zawstydzająco w kontekście działalności ostatnich rządów (a przypomnieć należy, że na świecie działa 40 naszych ataszatów, 20 instytutów kultury polskiej, a tego lata uruchomione zostaną następne cztery) wypada porównanie efektów promocji kultury przez agendy rządowe i organizacje emigracyjne, takie jak Instytut Literacki w Paryżu. Przy nieporównanie mniejszych środkach wykonały one bez porównania bardziej efektywną pracę. Ogromne fundusze, jakie trzeba przeznaczyć na naszą obecność na targach książki we Frankfurcie czy uczynienie Krakowa jedną z kulturalnych stolic Europy, nie zwracają się - nie przyczyniają się nawet do rozwoju turystyki festiwalowej, tak popularnej na Zachodzie.
Problematyczny jest eksport naszej myśli - nie tylko kulturalnej, zwłaszcza na Wschód. Teoria, którą lansowano w trakcie konferencji, że Rosjanie spodziewają się po nas przede wszystkim transferu doświadczeń związanych z przechodzeniem od państwa totalitarnego do systemu wolnorynkowego i demokracji, wydaje się mocno naciągana. Tym bardziej że Polska co najmniej od 20 lat nie jest już dla Rosjan pośrednikiem w konsumowaniu dóbr kulturalnych Zachodu. Naszą pozycję wykorzystują jeszcze niewielkie środowiska intelektualne Sankt Petersburga i Moskwy, ale poza tymi centrami o naszym kraju głucho. Tej fatalnej koniunktury nie jest w stanie na razie przełamać pismo "Nowaja Polsza", które znalazło dobrze rokujące miejsce wśród tamtejszych inteligenckich odbiorców. Tymczasem wschodnia polityka kulturalna jest o tyle istotna z punktu widzenia naszego interesu publicznego, że zastępuje na przykład na Białorusi inicjatywy dyplomatyczne. W konsekwencji Rosja porozumiewa się z Zachodem ponad naszymi głowami.
W tej sytuacji urzędnikom najwięcej czasu zabrały apele, aby wreszcie wykreować wizję ekspansji polskiej kultury. Artyści już nie mogą się doczekać. Bez urzędniczej wizji kultura polska nie ruszy z miejsca.

Więcej możesz przeczytać w 29/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.