Telebryndza

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mnóstwo wypełniaczy i żadnego pomysłu na lato - to letnia ramówka telewizji publicznej. Stacje komercyjne ze swoim repertuarem niewiele odbiegają od tego wzorca
Podczas sezonu urlopowego gwałtownie spada zainteresowanie telewizją, co potwierdzają badania telemetryczne. O ile więc w grudniu, styczniu czy lutym na jej oglądanie poświęcamy niemal 150 minut dziennie, o tyle od czerwca do sierpnia już tylko około 100 minut. - W czasie wakacji tę średnią zawyżają nieco transmisje imprez plenerowych - twierdzi Krystyna Mierzwińska z sekretariatu programowego Dwójki. Mają one formę składanek typu festynowego i zawierają zarówno występy ogólnopolskich gwiazd, jak i lokalnych zespołów pieśni i tańca. Przypominają w tym względzie PRL-owskie programy typu "Podwieczorek przy mikrofonie" czy "Wesoły autobus". Konferansjerem bywa dynamiczna osobowość estradowa, ale zastąpić ją może zwykła prezenterka. Stąd w Dwójce zatrzęsienie biesiad - od Kaszubskiego Pikniku Dwójki po zaplanowany na połowę sierpnia Festiwal Kultury Kresowej.
Zgodnie z ideą "dla każdego coś miłego", telewizja publiczna kreuje się na czas wakacji na familijną. - Ale nie wie chyba, co robią widzowie w lecie. Czy siedzą przed telewizorami, czy leżą na plaży, chodzą na spacery lub wyjeżdżają za granicę. Słowem, nie wie, dla kogo robi program - ocenia Krzysztof Teodor Toeplitz. Repertuar familijny jest składanką wątpliwą i ryzykowną. Przede wszystkim dlatego, że dominują w nim powtórki. "Święty" z Rogerem Moore’em prezentuje stosunkowo grzeczne zagadki kryminalne, przypominające fabułki Agathy Christie. Nie razi więc nadużyciem przemocy, tyle że jest to właściwie film dokumentalny o tym, jak kręciło się seriale kryminalne ponad trzydzieści lat temu. Podobna diagnoza odnosi się do rodzimego "Jana Serce" - nie ma już takiej telewizji, takich konfliktów i takiej Polski. Z filmu ocalała tylko ballada Seweryna Krajewskiego. Zmiany, jakie zaszły w naszej części Europy w 1989 r., zepchnęły tę produkcję do archiwum.
Są też seriale o sporych walorach edukacyjnych. "Czterdziestolatek" to antologia motywów budowlano-biurowych z czasów środkowego Gierka, podanych w niezłym tempie i przystępnych dzięki gagom. "Dom" natomiast to lekcja historii powojennej, tak jak "Polskie drogi" były popularnym skrótem czasów okupacji. I tu pojawia się problem generalny: wszystkie te seriale były powtarzane na tyle często, że trudno, nawet najbardziej cierpliwym i sentymentalnym, przebrnąć przez nie po raz kolejny. Taką liczbę projekcji wytrzymuje tylko "kino kultowe", a i to w wąskich kręgach fanatycznych wielbicieli. Zabawna bywa percepcja "Stawki większej niż życie", która przestała właściwie być filmem, a stała się telewizyjnym gadżetem. Pod koniec lat 60. przedstawiała odkrywczą wizję wojny jako ciągu machinacji gabinetowych, wymagających ponadprzeciętnej inteligencji. Dzisiaj jest obiektem humoru biurowego. Niezliczone rzesze referentów witają się rano zdaniem: "Znają nasz adres na Śliskiej" lub "Nie można zmienić charakteru pisma, to zdradzi każdego".
Film fabularny latem pozornie zachowuje parytet. Mamy więc filary klasyki. W jednym tygodniu można obejrzeć zarówno "Wpływ księżyca" Normana Jewisona z Cher i Nicolasem Cage’em, "Marty" z Betsy Blair i Ernestem Borgnine, "Cały ten zgiełk" Boba Fosse’a z Royem Scheiderem, jak i "Noce Cabirii" Felliniego z Giuliettą Masiną. Ten zestaw zapiera dech w piersiach, tyle że większości ambitnych kinomanów najzwyczajniej w świecie po prostu umknie. Z wdzięcznością zostałby natomiast obejrzany w długie jesienne wieczory. Poza tym nikt po tych perłach światowego kina nie oprowadza, a arcydzieła nie są pogrupowane w cykle. Tym sposobem dzieła najwyższego lotu pełnią najbardziej haniebną funkcję - zapchajdziur.
Kino lżejsze dotknięte jest inną przypadłością. Niby w weekendowe wieczory na antenie figuruje jak zwykle horror i sensacja, ale jest to repertuar klasy C, który od dawna stoi pokryty kurzem na półkach wypożyczalni wideo: haratanina z nadwyżką efektów pirotechnicznych plus głupawe dialogi rodem z telenoweli. Prezentowana jest "Tożsamość Bourne’a" z Richardem Chamberlainem (ma już trzynaście lat), film najlepszy wśród najgorszych tego typu.
- Od wielu lat robimy to samo: proponujemy powtórki - przyznaje Paweł Sosnowski, zastępca dyrektora Biura Zarządu Telewizji Polskiej SA - bo takie są oczekiwania naszych widzów. Wakacyjna bryndza ma związek, jak tłumaczy telewizja, z ekspansją jesienną. Lato jest okresem oszczędności, czyli emitowania repertuaru najtańszego. Sosnowski zapewnia, że jesień zaskoczy nas hitami. Obietnicy tej jednak trudno będzie dotrzymać, zważywszy na nadchodzące wybory prezydenckie. Kandydaci nadają się w większości tylko do programu "Powtórka z rozrywki".
Więcej możesz przeczytać w 30/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.