Obóz śmierci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mój dziadek, Józef Kuboń, umierał całą noc. To było po tym, jak w obozie urządzono bieg dla mężczyzn
Dziadek miał 80 lat i przewrócił się po kilkunastu metrach. Strażnicy zaczęli tłuc go kolbami po głowie. Wybili mu wszystkie zęby, chyba miał pękniętą czaszkę. Na drugi dzień już nie żył - opowiada Jerzy Kuboń, jeden z niewielu mieszkańców Kuźni Ligockiej, wsi leżącej 15 kilometrów od Łambinowic, gdzie w latach 1945-1946 znajdował się obóz pracy, w którym zmarło lub zostało zamordowanych (według różnych szacunków) 1,5-6 tys. Niemców.
Kuźnia Ligocka była jedną z 30 wsi, z których wszystkich mieszkańców zamknięto w łambinowickim obozie. Dzisiaj tylko kilku z nich może przypomnieć wydarzenia sprzed 55 lat. Reszta albo zginęła w przejściowych obozach, albo została wysiedlona wraz z 3,5 mln Niemców. - Nigdy nie zapomnimy piekła tamtych dni i strachu - mówi żona Jerzego Kubonia, Irmgarda. - Nie wiem, dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć. Ślązacy, Polacy i Niemcy żyli tutaj w zgodzie przez setki lat - dodaje Jerzy Kuboń, który znalazł się w obozie miesiąc po jego utworzeniu, w sierpniu 1945 r. Razem z nim (miał wtedy jedenaście lat) zamknięto jego czterech braci, rodziców i dziadka. Matka Jerzego, 51-letnia Bronisława Kuboń, pozbawiona opieki medycznej, zmarła kilka dni po wyjściu na wolność.
W najgorszym, początkowym okresie komendantem obozu był Czesław G. W 1999 r. Prokuratura Okręgowa w Opolu przedstawiła mu zarzut zamordowania w październiku 1945 r. 35 osób w Łambinowicach. - W obozie nie było cywili, tylko sami gestapowcy. A zarzuty o strzelanie do więźniów podczas pożaru baraku są zmyślone - mówi Czesław G.
Jak zatem wyjaśnić śmierć co najmniej półtora tysiąca osób i to, że w obozie znaleźli się rolnicy i rzemieślnicy z okolicznych wsi? Czesław G. ma 76 lat, ręce, w których kurczowo ściska fajkę, drżą. W 1945 r. miał 20 lat, za sobą partyzantkę w Armii Ludowej i pozytywne opinie z pracy w Milicji Obywatelskiej. Ludowa władza uczyniła go panem życia i śmierci tysięcy znienawidzonych Niemców. "Obóz został przez tamtejsze władze samodzielnie zamieniony na represyjny" - zeznał Leon Fojcik, major UB. Przesłuchiwano go podczas dwóch procesów Czesława G., które toczyły się w latach 40. i 50. W obu uniewinniono komendanta i podległych mu strażników. - Kto zatem kazał podpalić barak? Kto wydał rozkaz strzelania do ludzi, którzy gasili płomienie? Słyszałam krzyki płonących żywcem. Wszystko widziałam z baraku obok, w którym byłam razem z matką - mówi Irmgarda Kuboń, wtedy dwunastolatka.
Pożar stanowił apogeum terroru, któremu poddano zgromadzonych w Łambinowicach Niemców. Ludzie umierali na tyfus i czerwonkę. Dzienne racje żywnościowe wynosiły 400-500 kcal (równowartość dwóch jogurtów). - W obozie na plecach malowano nam swastyki. Dorosłych bito i torturowano - mówi Jerzy Kuboń. - Panowała tam atmosfera mordu i teraz trudno jest ustalić prawdziwą liczbę tych, którzy utracili tu życie. Ważne jest jednak, że toczy się proces byłego komendanta obozu. Cmentarz, który powstanie w Łambinowicach, powinien się stać symbolem pojednania narodów - uważa Henryk Kroll, poseł na Sejm, przedstawiciel mniejszości niemieckiej. - Pojednanie musi być oparte na prawdzie. Boję się, żeby ujawnianie tego, co działo się po zakończeniu wojny, nie skończyło się na Łambinowicach i Czesławie G. On był ofiarą systemu, który dokonywał planowego aktu zemsty - dodaje Dietmar Brehmer, przewodniczący Niemieckiej Wspólnoty Pojednanie i Przyszłość. 



Więcej możesz przeczytać w 31/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.