Dyktatura proli

Dodano:   /  Zmieniono: 
Era emancypacji od rozumu?
Najgłupszym człowiekiem w USA został uznany Robby Rosemann, 22-letni makler giełdowy z Chicago. W "Milionerach" na pierwsze pytanie za 100 USD - "Na jakich zwierzętach pokonał Alpy Hannibal: a) na koniach, b) na lamach, c) na słoniach, d) na nosorożcach?" - po wyczerpaniu wszystkich kół ratunkowych wybrał lamy. Teraz Rosemann robi ogromne pieniądze: jako koronny głupek jest atrakcją wszystkich talk shows.
Mieliśmy już wszystkie możliwe ruchy na rzecz emancypacji. Teraz mamy do czynienia z emancypacją od rozumu, a być może z emancypacją samego rozumu. Jesteśmy uwolnieni od rozumu. Tak właśnie podsumował szaleństwo towarzyszące w Niemczech programowi "Big Brother" prof. Jochen Hörisch z uniwersytetu w Mannheim, specjalista w dziedzinie mediów.


Nie wszystko, co podoba się telewidzom, przyszło z USA. W tej sferze nastąpiła prawdziwa globalizacja. Amerykanie dali nam "Milionerów", a my, Europejczycy, daliśmy show "Big Brother" braciom w USA. W nieco złagodzonej formie 5 lipca Amerykanie mogli podglądać w audycji na żywo dziesięcioro współbraci zamkniętych w kontenerze. Jak jedzą, jak piją, jak rozmawiają, myją się, ubierają i rozbierają, wykonują inne czynności, także fizjologiczne. Na emisję tego programu - mimo protestów poważnych mediów - zdecydowała się wielka sieć NBC. Komentator "The Washington Post" napisał z oburzeniem, że spektakl ten żeruje na najniższych instynktach podglądactwa i sadyzmu.
"Big Brother" swą nazwę zaczerpnął z książki George’a Orwella "Rok 1984". "Big Brother is watching you" - pisze Orwell, mając na myśli system totalitarny i jego służby specjalne. Zapewne tylko nieliczni oglądacze i podglądacze współczesnej wersji "Big Brother" wiedzą, skąd wzięła się ta nazwa i jak w gruncie rzeczy niewiele ma wspólnego z pierwowzorem. No może - gdyby spojrzeć na to cynicznie - ma coś wspólnego, jeśli chodzi o niższe pokłady ludzkiej duszy: wścibstwo, ciekawość, radość z cudzego niepowodzenia, plotkarstwo. Cechy łączone zazwyczaj z kołtuństwem, a w łagodniejszej formie - z drobnomieszczaństwem.
O co chodzi krytykom programu "Big Brother" i zalewających ekrany telewizyjne talk shows? Czy istotnie rozrywki te są przejawem dekadentyzmu, moralnego i umysłowego upadku zachodniego świata? Czy też po prostu odpowiadają na oczekiwania nowej klasy, którą jedni nazywają nowym proletariatem, inni - lumpenproletariatem, a jeszcze inni - milczącą większością, czyli zwyczajnymi ludźmi? W Niemczech entuzjastów tych programów nazywa się ironicznie "prolami", bo są to reprezentanci klasy niższej, dawnej klasy robotniczej, która już nie istnieje. Mowa o robotnikach wielkoprzemysłowych ze średnim jednak wykształceniem: mechanikach samochodowych, hydraulikach, ślusarzach, fryzjerach, sprzedawcach sklepowych, drobnych urzędnikach, kelnerach, pracownikach związanych z usługami, właścicielach małych warsztatów i knajpek. O tych, którzy w rozwiniętym zachodnim świecie stanowią milczącą większość. Ludzie ci nie są biedni, ale też nie są bogaci. Nie muszą jednak walczyć o kawałek chleba, bo nawet pozostając bez pracy, mogą liczyć na przyzwoity zasiłek. Do nich media adresują igrzyska, masową rozrywkę, w której można oglądać życie na żywo, a w tym życiu ludzi przeciętnych, z którymi mogą się utożsamiać. Mimo że bywają brzydcy, głupi, przegrani i nieszczęśliwi, siła przebicia, spryt i łut szczęścia ostatecznie prowadzą ich do zwycięstwa. To im obiecuje telewizja i obietnice te czasem spełnia.
Twórcą programu "Big Brother" i wielu innych niezwykle popularnych widowisk jest holenderski producent John de Mol. Zachęceni niezwykłym powodzeniem "Big Brother" w Holandii szefowie niemieckiego RTL II postanowili przenieść program do Niemiec. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. W pierwszym tygodniu marca ruszył kontenerowy spektakl w zachodnich landach. Dziesięć osób dobrowolnie zgodziło się spędzić 100 dni w kontenerze o powierzchni 160 metrów kwadratowych. Przez ponad trzy miesiące 57 kamer telewizyjnych zainstalowanych we wszystkich pomieszczeniach, z sypialniami, łazienką i WC łącznie, miało obserwować życie codzienne kobiet i mężczyzn, a publiczność miała decydować, kto z nich może zostać, a kto musi opuścić kontener. Ten, kto wytrwa z woli ludu do ostatka, zwycięży i zainkasuje ćwierć miliona marek.
Życie w kontenerze toczy się według określonych reguł. Każdy dostaje 5 marek kieszonkowego na każdy dzień, posiłki są przygotowywane na miejscu przez uczestników zabawy. Mogą oni korzystać z ogródka szklarniowego, którego sami doglądają. Codziennie odbywają się pseudodyskusje: o wojnie w Kosowie, o sytuacji na rynku pracy - jak popadnie. Jak w życiu, jak w piwiarni.
Co tydzień publiczność w głosowaniu decyduje, który z mieszkańców kontenera powinien zrezygnować, ponieważ nie budzi sympatii, nie podoba się, bo wyszło na jaw, że zdradza współmałżonka albo zalega z czynszem i czeka go eksmisja. Aby podgrzać emocje, transmisję z kontenera ożywiano, dodając coraz więcej seksu. Seksu na żywo. Oczywiście, myli się ten, kto sądzi, że aktorzy amatorzy z "Big Brother" działają spontanicznie. Spektakl jest wyreżyserowany, a jego uczestnicy - gotowi na wszystko, by wystąpić w telewizji. Wygrana pieniężna ma znaczenie drugorzędne. Całej imprezie towarzyszą relacje w dziennikach i tygodnikach bulwarowych. Chcąc nie chcąc, rozpisuje się na temat "Big Brother" także poważna prasa - wprawdzie krytycznie, ale informacja idzie w świat.
Niemcy żyją życiem dziesięciu bohaterów z kontenera. A właściwie żyli, bo niedawno minęło 100 dni i znany jest zwycięzca. Niejaki John, bezrobotny stolarz z Poczdamu. RTL II realizuje już kolejną edycję "Wielkiego Brata". Okazuje się jednak, że największą popularność zdobył nie ten, kto dotrwał do końca, ale ten, kogo można by uznać za najgłupszego w całej dziesiątce, za kwintesencję "prola". Zlatko, mechanik samochodowy z zawodu, Jugosłowianin z pochodzenia. Choć wyleciał z kontenera na samym początku, zrobił zawrotną karierę. Należy dziś do najpopularniejszych postaci w Niemczech tylko dlatego, że zaistniał w "Big Brother". Zlatko jest już milionerem. Masy uwielbiają go za to, że nie wie, kto to jest Szekspir, i wcale go to nie obchodzi. Ludzie show-businessu natychmiast wyczuli, że Zlatko jest idealnym idolem dla setek tysięcy, ba, milionów takich, którzy nie wiedzą nic o Szekspirze.
Zlatko nie umie śpiewać, ale napisana dla niego piosenka "Who the fuck is Shakespeare" pobiła rekordy popularności. W magazynach i sklepikach zaroiło się od T-shirtów i innych gadżetów przedstawiających Zlatka z kolczykiem w uchu, hasłami w rodzaju: "Głupota jest dobra". "Zlatko - stwierdził jego rodak, ślusarz z zawodu - jest nawet głupszy ode mnie i od wielu z nas, ale zrobił karierę i forsę. To znaczy, że nie musimy czuć się gorsi od tych, którzy znają Szekspira".
Wszyscy uczestnicy "Big Brother" dostali angaż w reklamie i częściowo w showbusinessie, śpiewają, tańczą, nagrywają płyty. Potrwa to dopóty, dopóki będzie popyt na ich występy. Najwięcej zarabiają ich menedżerowie i producenci. Okazało się, że gorączka wokół "Milionerów" czy "Wielkiego Brata" jest zaraźliwa. Stefan Raab, znakomity showman, autor i wykonawca piosenki "Wadde Dadde Dudde Da", skomentował sukces kontenerowego idola Zlatka następująco: "Ten facet osiągnął w cztery tygodnie to, na co ja pracowałem siedem lat".
Zlatko występuje dziś w talk shows, gdzie poucza społeczeństwo o konieczności niesienia pomocy biednym, chorym i niepełnosprawnym. Ostatnio zajmuje się dziećmi chorymi na raka. Zapraszają go do swoich audycji najwybitniejsi showmani Niemiec. Nawet gdyby nie chcieli - muszą. O tym, kto pojawi się w telewizji, decyduje ten, kto płaci. O dalszych losach Zlatka zadecyduje jego menedżer - tak jak decyduje o każdym jego kroku i każdym dobroczynnym geście.
Komentatorzy mówią o zjawisku utraty wstydu. "Süddeutsche Zeitung" ostrzega: coraz bardziej wciąga nas klub "Wielkiego Brata". Realizatorzy programu, dzięki zastosowaniu perfidnej aparatury, dają możliwość podglądania innych. Za pośrednictwem Internetu można się oddawać temu zajęciu przez całą dobę. W rezultacie widz już nie ogląda "Wielkiego Brata", widz zamienia się w Wielkiego Brata. W książce Orwella "Rok 1984" - napisał komentator monachijskiej gazety - znajdujemy charakterystykę systemu "Big Brother". Zasadą despotyzmu jest "nie powinieneś", totalitaryzmu - "musisz", naszą zasadą jest "bądź". A piosenka tytułowa "Wielkiego Brata" niesie przesłanie "żyj". Zatem: bądź i żyj - wszystko jedno jak.

Więcej możesz przeczytać w 31/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.