Z armaty do wróbla

Z armaty do wróbla

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z KONSTANTYM MIODOWICZEM, członkiem sejmowej Komisji do Spraw Służb Specjalnych
"Wprost": - Czym wytłumaczyć histeryczne reakcje towarzyszące lustracji Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Wałęsy?
Konstanty Miodowicz: - Radziłbym powściągnąć emocje w tej sprawie. Lustracja stanowi element polskiego prawa. Czymś wysoce niezręcznym, wręcz niestosownym, jest kontestowanie tego faktu.
- Aleksander Kwaśniewski argumentuje, że sąd lustracyjny miał ponad półtora roku na sprawdzenie prawdziwości jego oświadczenia. Czy w istocie nie należało zlustrować prezydenta wcześniej?
- Rzecznik interesu publicznego zapewne nie dysponował odpowiednimi materiałami, które umożliwiłyby przeprowadzenie lustracji prezydenta w trybie postępowania sądowego. Teraz mamy do czynienia z uruchomieniem procesu lustracji w związku z rozpoczęciem prezydenckiej kampanii wyborczej. I dlatego obecnie wszystkie materiały bez względu na ich wiarygodność powinny być udostępnione sądowi przez tych, którzy nimi dysponują. Tak się też stało.
- Ryszard Kalisz, szef sztabu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego, upiera się jednak, że wobec prezydenta prowadzona jest "nieczysta gra".
- Ryszard Kalisz jak zwykle strzela z armaty do wróbla. Rzecznik interesu publicznego nie podważa przecież wiarygodności oświadczenia lustracyjnego Aleksandra Kwaśniewskiego, a jedynie usiłuje rozwiać wszelkie wątpliwości, które mogłyby się zrodzić, gdyby wszystkie pytania nie zostały postawione w trybie prawnym i nie znalazły odpowiedzi.
- W dokumencie MSW pod numerem 72204 figuruje agent Alek, który był dziennikarzem "Życia Warszawy". W innym dokumencie MSW ten numer pojawia się przy nazwisku Aleksandra Kwaśniewskiego. Tymczasem prezydent nigdy w "Życiu Warszawy" nie pracował.
- Takie czy inne wątpliwości powinny być rzetelnie wyjaśnione, jeśli ktoś kandyduje na najwyższy urząd w państwie. W przeciwnym razie doszłoby do naruszenia prawa, a rzecznik interesu publicznego mógłby się spotkać z poważnymi zarzutami.
- Jaką rolę w bataliach politycznych mogą odegrać tak zwane fałszywki, akta spreparowane przez służby specjalne PRL?
- Materiałów sfabrykowanych przez SB jest niewiele. Nie było zwyczajem Służby Bezpieczeństwa ani innych komunistycznych służb specjalnych fałszowanie wewnętrznych dokumentów, które mogłyby być później wykorzystywane w pracy przez oficerów SB. To byłby absurd. Proces lustracyjny może jednak zostać utrudniony z innych powodów. Znaczna część archiwów służb specjalnych z czasów PRL została przetrzebiona lub zniszczona. W ówczesnym Ministerstwie Spraw Wewnętrznych nie tylko niszczono materiały, ale także - na przełomie lat 1989-1990 - wynoszono je na zewnątrz. Nie jest wykluczone, że znajdują się one w prywatnych rękach i mogą być wykorzystywane w sposób bezprawny.
- Ryszard Kalisz zapytał w oskarżycielskim tonie, czy Urzędem Ochrony Państwa kieruje Wiesław Walendziak, szef sztabu wyborczego Mariana Krzaklewskiego. Jak bardzo upolitycznione są polskie służby specjalne?
- Nie było jeszcze w III Rzeczypospolitej takich wyborów, podczas których - zdaniem SLD - służby specjalne nie spiskowałyby przeciwko tej formacji. Sądzę, że mamy w tym zakresie do czynienia ze swego rodzaju przeniesieniem jakichś wyobrażeń, może nawet tęsknot, na politycznego przeciwnika. Stanowczo stwierdzam, że polityczny przeciwnik SLD, a więc formacje posierpniowe, nie praktykuje wykorzystywania służb specjalnych do realizacji doraźnych celów politycznych. Groziłoby to rozpadem tychże służb. Sądzę, że Ryszard Kalisz chciał dokonać jakiejś - powiedziałbym - hiperboli, wyrazić pogląd, że co prawda tym razem nie imperialiści, ale za to sztabowcy przeciwnej mu formacji politycznej zawiadują tajnymi służbami, które tradycyjnie i rutynowo spiskują przeciwko SLD. Wymieniając nazwisko Wiesława Walendziaka - w moim przekonaniu Bogu ducha winnego - zachował się jednak co najmniej niezręcznie.
- Tymczasem lustracja, w efekcie której dwaj prezydenci RP - były i obecny - muszą się bronić przed podejrzeniami o współpracę z komunistyczną bezpieką, utożsamiana jest przez niektóre media, a także część społeczeństwa, z szarganiem autorytetów i porażką demokracji.
- Być może mamy do czynienia ze zjawiskiem przykrym, nieprzyjemnym, bolesnym. Musimy jednak pamiętać, że ustawa lustracyjna - czy tego chcemy, czy nie - jest częścią polskiego prawa. Chcemy, aby nasze państwo było uważane za prawne i demokratyczne. W takim państwie każdy obywatel bez względu na swoje miejsce w historii i zajmowane stanowisko podlega na równych zasadach temu samemu prawu. To nie odbiera żadnych zasług, jakimi bezsprzecznie mogą się szczycić niektórzy z lustrowanych. Sądzę, że ostatecznie zwycięży idea budowy państwa demokratycznego, a lustracja z pewnością nie naruszy jego fundamentów.

Więcej możesz przeczytać w 32/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.