Żeby Europa była Europą

Żeby Europa była Europą

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ujednolicenie waluty w prawie całej Unii Europejskiej jest decydującym krokiem w znoszeniu granicy, przynajmniej jeśli chodzi o produkcję, handel i usługi finansowe
Kiedy piszę ten felieton, nie mogę jeszcze niczego opłacić w euro. Kiedy ukaże się on w druku, we Francji i dziesięciu innych krajach UE euro będzie oficjalnym środkiem płatniczym, więc będę mógł nim płacić za wszystko. Co prawda jeszcze nie w monetach lub banknotach, ale czekami bądź kartami kredytowymi już tak.

Z dnia na dzień zaczyna się w Europie rewolucja, której skutków chyba nikt nie jest w stanie do końca przewidzieć i której wynik bynajmniej nie jest z góry przesądzony. Żeby do niej w ogóle doszło, trzeba było wieloletniego przełamywania oporów i radykalnych zmian w mentalności nie tylko "zwykłych ludzi", lecz także najwybitniejszych polityków. Dość powiedzieć, że w skali samej Francji jeszcze kilka lat temu przeciwnikami jednolitej waluty lub przynajmniej sceptykami w tej sprawie byli między innymi obecny prezydent, obecny minister spraw europejskich, dwaj byli premierzy i obecny prezes partii obecnego prezydenta. Nadal przeciwny euro jest aktualny minister spraw wewnętrznych i komuniści wchodzący w skład koalicji rządowej.
Jacques Chirac roztoczył przed Francuzami 4 kwietnia 1990 r. wizję jednolitej waluty jako czynnika praktycznie pozbawiającego ich kraj suwerenności: "Jestem absolutnie przeciwny planowi próbującemu wprowadzić w Europie jednolitą walutę. (...) Wprowadzenie jednolitej waluty oznacza, że nie mielibyśmy już krajowej polityki budżetowej, niezależnej polityki socjalnej, niezależnej polityki obrony". Nazajutrz wtórował mu późniejszy premier (obecnie mer Bordeaux) Alain Juppé: "Kto mówi o jednolitej walucie i jednolitej instytucji emisji pieniądza, ten mówi o utracie suwerenności w tak podstawowych dziedzinach, jak polityka gospodarcza w szerokim znaczeniu, czyli polityka monetarna, polityka budżetowa i polityka podatkowa". Inny przyszły premier - Edouard Balladur - prawił 9 lutego 1990 r.: "Jest oczywiste, że jednolita waluta spowodowałaby (...) zniknięcie autonomii w krajowej polityce gospodarczej i monetarnej. (...) Jedyne, co uzasadnia jednolitą walutę, to względy polityczne".
Wątpliwości mieli jednak nie tylko politycy prawicowi. Obecny socjalistyczny minister spraw europejskich Pierre Moscovici zapytywał 3 grudnia 1996 r.: "Czy to, co nam się dziś proponuje, to naprawdę jednolita waluta? Czy nie jest to raczej konstrukcja wznoszona wokół kilku krajów i wokół samej tylko marki, zarządzanej według reguł niemieckich, tzn. skrajnego rygoru budżetowego, wykluczenia krajów osądzanych jako zbyt mało rygorystyczne, braku polityki wzrostu gospodarczego i absolutnej władzy banku centralnego?". Aktualny minister spraw wewnętrznych Jean-Pierre ChevŠc- nement jeszcze w kwietniu ubiegłego roku oddawał się mniej merytorycznym, ale za to bardziej poetyckim rozważaniom w sprawie euro: "Myślę, że jesteśmy na ŤTitanicuť. Morze jest gładkie, restauracja jest wspaniała, wszystko jest wygodne i luksusowe. Orkiestra gra, po prostu marzenie... Ale ŤTitanicť pędzi z maksymalną szybkością, by rozbić się o górę lodową. (...) Można jedynie się modlić i śpiewać na intencję Europy: Bliżej Ciebie, mój Boże...". Prawie równocześnie po drugiej stronie kanału La Manche pani Margaret Thatcher prognozowała zwięźle: "System rozleci się i zapadnie przed upływem trzech lat".
Trudno więc powiedzieć, że początki euro były łatwe i że nie miało ono wpływowych przeciwników. Jednakże większość cytowanych polityków zmieniła zdanie i należy obecnie do grona osób bezpośrednio i aktywnie wprowadzających euro w życie. Zauważyli oni, że na przykład ograniczenie suwerenności ma swoje dobre strony i nikt nie zgadza się na nie za darmo, bo na dłuższą metę otwiera ono przed krajem perspektywy nieosiągalne w inny sposób.
Nie znaczy to jednak wcale, że nie może się sprawdzić prognoza pani Thatcher. Ujednolicenie waluty w prawie całej Unii Europejskiej jest decydującym krokiem w znoszeniu granicy, przynajmniej jeśli chodzi o produkcję, handel i usługi finansowe. Powinno to pociągnąć za sobą poważne restrukturyzacje w tych dziedzinach, wynikające choćby z konieczności zniesienia "dublowania się" przez poszczególne kraje w niektórych sprawach i z możliwości prowadzenia bezpośredniej konkurencji. Może to doprowadzić do spadku cen, lecz także do wzrostu zwolnień z pracy. Samo w sobie może zwiększyć napięcia społeczne, a pośrednio może spowodować spadek konsumpcji. Ludzie słyszący po raz dwudziesty lub dwudziesty piąty, że tu czy tam zwalnia się 4-5 tys. pracowników, mogą zacząć się bać wydawać pieniądze i będą je trzymać na hipotetyczną czarną godzinę. Nie można zatem wykluczyć, że system rzeczywiście się załamie i skończy się jakąś eksplozją. Jeśli za wprowadzeniem euro nie pójdą równolegle mądre posunięcia polityczne, całe przedsięwzięcie może istotnie się nie udać.
Jeśli jednak się uda, za parę lat będziemy żyć na kontynencie znacznie silniejszym, bardziej dynamicznym, tańszym, "łatwiejszym w użyciu" i po prostu przyjemniejszym niż obecnie. Dlatego z pewną czułością będę patrzeć na swoje pierwsze czeki wypełniane w euro.
Więcej możesz przeczytać w 1/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.