Kapitał pomysłów

Kapitał pomysłów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na 52 nowe wyroby i technologie, zaprezentowane przez Polaków na światowej wystawie w Brukseli, 34 odznaczono złotymi medalami
 Nie tylko jakość, ale także liczba rodzimych innowacji była imponująca. W stolicy Belgii kilkuset wystawców z kilkudziesięciu krajów przedstawiło ponad tysiąc nowatorskich pomysłów i rozwiązań technologicznych. Polska zajęła trzecie (po Rosji i Chinach) miejsce - cieszył się po powrocie z Brukseli Władysław Kółeczko, prezes Stowarzyszenia Polskich Wynalazców i Racjonalizatorów. Prywatna firma Eurobusiness z Katowic, współorganizator promocji rodzimych innowacji podczas Brukselskiego Salonu Eureka, natychmiast po wystawie przesłała prasie i telewizji bogatą dokumentację na temat kilkunastu wynalazków z własnego stoiska, które nagrodzono złotymi i srebrnymi medalami. Prawie w tym samym czasie, gdy nagrodzeni umieszczali swe złote medale na honorowych miejscach, często obok wcześniej przyznanych podobnych wyróżnień, przewodniczący Komitetu Badań Naukowych, prof. Andrzej Wiszniewski, członek rządu w randze ministra, mówił na dorocznym zgromadzeniu Polskiej Akademii Nauk: "W dziedzinie patentów krajowych nasz wkład do dorobku krajów OECD (zrzeszającej 29 krajów Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, której członkiem Polska jest od 1996 r.) stanowi zaledwie niepełne cztery dziesiąte procentu. Liczba polskich patentów zagranicznych jest jeszcze niższa, wynosi zaledwie trzy setne procentu liczby patentów zgłaszanych przez kraje OECD.
W ostatecznym rachunku tzw. współczynnik innowacyjności, czyli liczba patentów przypadająca na 10 tys. mieszkańców, jest w Polsce 10 razy niższa niż średnio w państwach rozwiniętych. Kupujemy 7 razy więcej licencji zagranicznych, niż ich sprzedajemy. W konsekwencji bilans polskich rozrachunków naukowo-technicznych jest silnie ujemny, a przychody w tej dziedzinie pokrywają zaledwie 15 proc. wydatków". W raporcie "Stan nauki i techniki w Polsce", opracowanym w roku 1999, Komitet Badań Naukowych określa tę sytuację krótko: "Niewiele jest w Polsce dzieł naukowych o fundamentalnym znaczeniu, a jeszcze mniej opracowań techniczno-technologicznych nadających się do zastosowania w praktyce". Zatrzymajmy się przy drugiej części tego wniosku - znikomej liczbie innowacji technicznych. Komitet Badań Naukowych odgrywa nie tylko rolę instytucji oceniającej, ale jest również jednym z głównych reżyserów tej sceny, dzieląc pieniądze z budże- tu na badania i rozwój. Niemal największa kwota z części budżetu państwa przeznaczanej na ten cel przydzielana jest przez KBN tzw. jedno- stkom badawczo-rozwojowym (JBR-om). Jest ich ok. 250, zatrudniają 19 tys. pracowników naukowych, a w 1998 r. dostały od KBN 820 mln zł. Dla porównania - wszystkie polskie państwowe szkoły wyższe z 60 tys. badaczy otrzymały z KBN w tym samym roku 922 mln zł. Fundusze przeznaczane na JBR-y są więc niebagatelne, stanowią ponad 40 proc. całego budżetu na naukę i technikę. Czym więc są te placówki? Jak ważna jest ich rola?
- Taki twór na świecie nie istnieje, natomiast w Polsce jest schedą po gospodarce centralnie sterowanej, kiedy każdy minister chciał mieć zaplecze świadczące o znaczeniu jego resortu. Powstawały więc instytucje quasi-naukowe, coraz bardziej oderwane od przemysłu. Wyciągały najlepszą kadrę z zakładów pracy, biur konstrukcyjnych, prototypowni, po czym nierzadko uciekały od produkcji, bo wygodny byt zapewniały im fundusze centralne. Natomiast po roku 1990, gdy sprywatyzowano wiele zakładów, a inne nie mają pieniędzy na innowacje, JBR-y najczęściej próbują się tylko utrzymać na powierzchni. Wiele z nich nieźle sobie radzi, choć źródłem pieniędzy nie są badania i wynalazki, ale na przykład wynajem budynków. Jeśli taka placówka zatrudniała kiedyś 1700 osób, a dziś 170, zachowała natomiast te same pomieszczenia i teren, może się utrzymać z samego wynajmowania pomieszczeń w państwowych budynkach - twierdzą osoby piastujące wysokie stanowiska w Komitecie Badań Naukowych, tym samym, który przeznacza rocznie ponad 40 proc. swego budżetu na takie instytucje. Dr Jan Kozłowski, jeden z autorów cytowanego wcześniej raportu o stanie nauki i techniki polskiej, stwierdza krótko: "Jedna trzecia JBR-ów jest świetna, jedna trzecia nadaje się do natychmiastowego odstrzału, a jedna trzecia mogłaby zmodernizować swoje działanie, gdyby tego od nich zażądano. Do tych pierwszych należą między innymi Instytut Chemii Przemysłowej z Warszawy, Główny Instytut Górnictwa z Katowic, przekształcony w Główny Instytut Gospodarczy, który doskonale sobie radzi, prowadząc prace z dziedziny bezpieczeństwa górnictwa, ekologicznych źródeł energii, ochrony środowiska, czy Instytut Fizyki Jądrowej w Krakowie. Czasem placówki przeznaczone na odstrzał nagle poprawiają się, nowy dyrektor wyrywa je z marazmu". Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, w artykule niedawno opublikowanym w "Rzeczpospolitej" nazywa JBR-y skamieniałościami po realnym socjalizmie. Uważa, że większość z nich należy sprywatyzować, a resztę zlikwidować. - To prawda, że JBR-y w warunkach gospodarki rynkowej nie mają racji bytu - przyznaje Małgorzata Kozłowska, podsekretarz stanu w Komitecie Badań Naukowych. - Dążymy do zmiany ich sytuacji prawnej, stwarzając im w nowej ustawie możliwość stopniowych przekształceń. Będą się mogły stać spółką prawa handlowego, holdingiem czy konsorcjum, mogą zostać włączone do Polskiej Akademii Nauki lub szkoły wyższej. Można je także przekształcić w państwowe instytuty badawcze, których właścicielem będzie skarb państwa. W tym ostatnim wypadku chodzi o takie instytuty, jak Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej (dokonujące pomiarów skażeń promieniotwórczych), Państwowy Zakład Higieny, Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej oraz Instytut Leków (dopuszczający farmaceutyki na rynek) - dodaje. Znając jednak opór materii - znaczna część członków KBN decydujących o podziale budżetu jest wybierana i reprezentuje także JBR-y - trudno przypuszczać, by zmiany te nastąpiły szybko. Zdaniem jednego z właścicieli spółki high-tech, eksportującej wszystkie swoje wyroby na rynki zagraniczne, w Polsce badania i gospodarka nie będą powiązane dopóty, dopóki uczeni będą przedkładali produkowanie stert papierów nad pracę w przemyśle. Według mego rozmówcy, profesorowie i docenci, hołubieni tytułami i dożywotnimi stanowiskami, wolą zasiadać w radach naukowych niż zająć się "brudną robotą". Znaczna część technologii opracowywanych przez polskich badaczy nie nadaje się do wykorzystania. "Na podstawie kartek papieru" można produkować gwoździe, ale nie układy scalone. Inny młody badacz i wynalazca zarzuca polityce naukowej i technicznej w Polsce... rozrzutność. Jego opinia jest może skrajna, ale przywołanie jej wydaje mi się potrzebne. Twierdzi on, że kryteria przydziału budżetowych pieniędzy na badania nie mają nic wspólnego z efektami tych prac. Przerażenie budzi fakt finansowania przez wiele lat programów aplikacyjnych, które do dziś nie przyniosły jakichkolwiek efektów ekonomicznych. Przykłady można mnożyć. Na początku lat 60. uruchomiono u nas pierwszy laser, tuż po przełomowym odkryciu w tej dziedzinie dokonanym w USA. Po niemal 40 latach badań nie można jednak kupić polskiego lasera. Finansuje się badania nad ciekłymi kryształami, gdy na świecie od lat za centy można kupić masowo produkowane wyświetlacze i skomplikowane monitory. Wielkie instytuty pracują dla przemysłu elektronicznego, który już upadł. KBN niejednokrotnie finansuje zakupy aparatury do badań (wartości milionów złotych), których wyniki w najlepszym razie pozwolą pokazać, że w skali laboratoryjnej udało się osiągnąć to, co na Zachodzie produkuje się już od 20 lat.
Więcej możesz przeczytać w 2/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.