Polski negocjator

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak Zenon Kuchciak uwalniał ludzi porwanych przez Czeczenów

Negocjator jest kimś, kogo praktycznie nie widać. Mimo zakończenia misji na Kaukazie i podjęcia nowych obowiązków, Zenon Kuchciak jeszcze dziś chciałby kimś takim pozostać. Ciężko było cokolwiek wyciągnąć od niego podczas pobytu w Groznym. Dziś też nie jest łatwiej namówić go, aby podzielił się sensacyjnymi wątkami albo opowiedział o pikantnych fragmentach misternej gry, choć o innych elementach czeczeńskiej rzeczywistości mówi chętnie i ze znawstwem. Mediator nie jest widoczny w żadnej fazie toczącej się sprawy. Jego nazwisko zostaje ujawnione dopiero wtedy, kiedy sprawa kończy się happy endem. On sam nie wybiega jednak w światła rampy, na medialną estradę, choć przecież miałby się czym pochwalić. Dziennikarze dziwili się, że Kuchciak nie chce mówić o swoich sukcesach. Zdumienie było tym większe, że w dzisiejszym skomercjalizowanym świecie każdy nietuzinkowy wyczyn jest zazwyczaj dyskontowany przez jego autora. Człowiek przystępujący do rozgrywki o ludzkie życie sam musi się wyzbyć strachu. Nie może obsesyjnie rozmyślać nad tym, czy aby sam nie zostanie porwany. By uniknąć psychicznego paraliżu, musi się oswoić z myślą o śmierci. Musi się również nauczyć umiaru i trzymania nerwów na wodzy. Podczas rozmów dochodzi przecież do rozmaitych, nieprzewidzianych incydentów, do "iskrzenia". Trzeba być na wszystko uodpornionym, nie wolno poddawać się emocjom. Widzenia z przedstawicielami porywaczy lub - przy większej dozie szczęścia - z samymi terrorystami są codziennością. Partnerzy mają różne charaktery i usposobienie. Niekiedy ponosi ich temperament, bywają chamscy, próbują obrażać, aby wytrącić stronę przeciwną z równowagi. Dobry negocjator nie jest podatny na zaczepki, które mogą zniweczyć wszystko, co wcześniej osiągnięto. Należy też do tego gatunku specjalistów, którzy zawsze mają w rękawie kilka wariantów postępowania. Cienka lina. Targowanie się z bandytami to bezustanne balansowanie na wyjątkowo cienkiej linie, na dodatek zawieszonej bardzo wysoko. Przeciwnik nie może zostać urażony, a swoiście pojmowane interesy, osobiste lub klanowe, nie mogą zostać narażone na szwank. Zważanie, by przypadkiem nie urazić osobistej godności człowieka Kaukazu, jest ważne ze względu na własne bezpieczeństwo; niekiedy bywa kwestią życia i śmierci. Negocjator jest skazany na własne rozeznanie, wiedzę, pomysłowość, przedsiębiorczość i zaradność. Nie ma za sobą sztabu doradców. Kontakty telefoniczne są siłą rzeczy ograniczone, a ważne, a nawet bardzo ważne decyzje muszą zostać podjęte w ciągu kilku minut. Czynnik czasu jest decydujący, zaś na konsultacje przyjdzie pora później. Odpowiedzialność potęguje fakt, że negocjator godzi się na jakieś warunki, proponując coś w imieniu swoich zwierzchników. Występuje przecież w barwach instytucji, która go wydelegowała. Ryzyko jest więc podwójne. Wybrnięcie z takiej sytuacji z twarzą, bez wpadnięcia na "minę", wymaga niebywałego wyczucia, rozwagi i dojrzałego namysłu. Zenon Kuchciak wcale nie twierdzi, że z równym powodzeniem mógłby występować we wcieleniu negocjatora w innym punkcie globu. To inni wykreowali go na "super- agenta". W swoich wypowiedziach zawsze akcentuje potrzebę zachowania pokory. Nie wystarczy bowiem poznać technik negocjacyjnych, przeczytać masy książek z tzw. literatury przedmiotu. To jedynie ogólny instruktaż. Każdy przypadek jest inny. Nie wszyscy nadają się do roli mediatora, nie każdy gotów jest wziąć na siebie tak dużą odpowiedzialność, nadstawiać głowę, nawet mimo specjalnej, "literackiej" aury, jaka otacza takie postaci spopularyzowane przez sensacyjne piśmiennictwo.

Zaufanie i życie. W Groznym, oficjalnie zwanym Dżohar na cześć zamordowanego prezydenta Czeczenii Dżohara Dudajewa, nie jest dziś łatwo ani bezpiecznie żyć. Dlatego Kuchciak nigdy nie był sam. Przez całą dobę przebywał w towarzystwie swej ochrony - w terenie i w domu. Kardynalnym elementem bezpieczeństwa cudzoziemca w republice jest bowiem zaufanie ze strony miejscowych. Trzeba komuś zaufać, by przeżyć w kraju, gdzie akty terroru są chlebem powszednim, a życie ludzkie nie ma dużej wartości. Albo ma, ale dopiero wtedy, gdy za człowieka można dostać okup zapewniający porywaczom dostatek na całe lata. Na szczęście dla Kuchciaka miał on w Groznym ludzi - Musę Tepsijewa i Zaurbeka Midałowa - którzy obdarzyli go zaufaniem. Najpierw w styczniu 1996 r. pojawił się Zaurbek, przyjęty do pracy w OBWE na wyraźną sugestię Kuchciaka. Przez kilka miesięcy działali we dwójkę. Misja OBWE w Groznym przeżywała wtedy kryzys, bo nie dowierzali jej ani Rosjanie, ani Dżohar Dudajew. Nici zaufania na nowo tkał tandem Kuchciak-Midałow. Dopiero później pojawił się Tepsijew. Wyczuwając wzajemną duchową więź, Polak zaczął wierzyć Musie i Zaurowi bez zastrzeżeń. Niewiele wody upłynęło w rzece Sunży, gdy znał już na wyrywki ich życiorysy - miejsca urodzin, rodowe pochodzenie, rodziców, braci i siostry. Poznał też nieformalnych liderów tejpów, czyli klanów, do których obaj należą, oraz przywódców religijnych wspólnot. Dzięki temu polski dyplomata stał się nieformalnym członkiem obu grup, z których wywodzili się ochroniarze. Był "swoim", "naszym", a nie tylko obcokrajowcem płacącym za usługę.

Nauka realiów. Kuchciak chciał dobrze poznać Czeczenów, aby ułatwić sobie pracę w nowych, osobliwych dla Europejczyka okolicznościach. Był jednocześnie świadom tego, że mentalność zdziesiątkowanego, "strzaskanego" narodu musiała zostać wypaczona podczas okrutnej wojny. Przyspieszyła ona znacząco proces przewartościowania narodowych pojęć-kluczy. Niespieszna zazwyczaj ewolucja obyczajów za sprawą wojny nabrała rozpędu. Upadło wiele zakorzenionych dogmatów, m.in. ślepe podporządkowanie się woli starszych. Młodzież już bez wstydu i skrępowania kwestionuje tradycyjne nakazy, które dziś stały się "niepraktyczne", bo nie przystają do realiów. Na przekór prześladowaniom i wojennym spustoszeniom naród przetrwał. Młodzi ludzie wychodzą zatem z założenia, że tradycje są - owszem - ważne, ale nie najważniejsze. Dlatego najczęściej to oni dokonują porwań.

Czeczeńskie cechy. Aby wczuć się w psychikę Czeczenów, polski dyplomata musiał studiować ich historię, język, sposób myślenia, obyczaje i charakter. Z uznaniem mówi dziś o czeczeńskiej otwartości na cudzoziemców, ciekawości świata, nie mającej wszakże nic wspólnego ze skwapliwą skłonnością do kopiowania cudzych wzorów. Podoba mu się w nich autonomia duchowa i upór ("piękny, acz nie zawsze wygodny"), które uchroniły naród przed wchłonięciem przez obce żywioły. Umożliwiły również pielęgnowanie tradycji wśród wrogiego otoczenia, carskich koszar i żołnierskich bagnetów. Kontakt z terrorystami. Częste bezpośrednie kontakty z terrorystami są niezbędne. Umożliwiają wyciągnięcie wniosków, z jakich prywatnych układów wywodzą się terroryści. Albo pozwalają dowiedzieć się czegoś sensacyjnego; który dowódca polowy (czytaj: jeden ze znanych dowódców walk z rosyjskim wojskiem) lub nawet frakcja elity władzy stoi za porywaczami. Wiedza taka pomaga ocenić faktyczny "towarzyski" układ i wpływy terrorystów, a zatem możliwy zakres ich ustępliwości. Sprzyja ustaleniu, czy nie blefują. Nade wszystko zaś można lepiej zaprogramować swoje dalsze działania. Meritum sprawy. Przejście do meritum zagadnienia poprzedza też dyskusja o sytuacji geopolitycznej w świecie, na przykład o tym, co uczynili ostatnio Rosjanie albo co robią od wieków, dlaczego Amerykanie byli na Haiti, a nie wysadzą desantu na Kubie, czemu Polska trzyma z Niemcami, choć ją okupowali, albo czemu Australijczycy zezwalają na odstrzał kangurów, a Chińczycy chronią pandy. Rozmowy ciągną się godzinami. Bywają jednak spotkania, podczas których daleko do miłej, serdecznej atmosfery, opowieści o drzewie genealogicznym i wydarzeniach na globalnej scenie politycznej. Samo dotarcie na takie rozmowy może się okazać niemałym wyczynem. Zawadą mogą być m.in. warunki pogodowe i przyroda. Kuchciak doskonale pamięta pewną nocną jazdę wąską półką skalną. Z jednej strony lite skały, z drugiej - bezdenna przepaść. Zaczął padać ulewny deszcz. Sprawił, że w pewnym momencie ta karkołomna droga okazała się nieprzejezdna. Przed i za jeepem spiętrzyły się masy osuwających się kamieni. Drużyna Kuchciaka ugrzęzła w tym potrzasku na dobre. W górskich ostępach spędziła kilkanaście godzin, zanim przyszła przypadkowa odsiecz. Nierzadko spotkanie przepojone bywa nastrojem zagrożenia, umiejętnie podsycanym przez gospodarzy. Zainteresowany czuje ryzyko wręcz fizycznie. Przed Kuchciakiem nieraz z furią potrząsano naładowaną bronią, grożono mu. Zdarzają się też jednak zabawne demonstracje siły. Tyle że trzeba trafnie odgadnąć ich charakter, aby nie stracić nerwów. Może być tak, że teatralnie spieniony do granic wytrzymałości terrorysta miota się po pomieszczeniu, dziko toczy wzrokiem, wygraża pięściami. Sądzi, że psychologicznie zapędzi delikwenta w kozi róg...

Fragmenty książki "Zenon Kuchciak - polski James Bond", która wkrótce ukaże się nakładem PWN 

Więcej możesz przeczytać w 2/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.