9,9%

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zwycięstwo Polski nad inflacją
Inflacja to potwór, który zżera przyszłość - mówią ekonomiści. W PRL pojęcie to nie funkcjonowało w publicznym obiegu - były "regulacje cen". Ale regulowano je tak, że w 1989 r. wskaźnik inflacji doszedł do astronomicznego poziomu 640 proc., co dowodziło, że pod względem gospodarczym PRL należała do Trzeciego Świata. Po dziewięciu latach, w październiku 1998 r., wzrost cen liczony "miesiąc do miesiąca" nie przekroczył 10 proc. - mamy wreszcie jednocyfrową inflację, charakterystyczną dla krajów "pierwszego świata". W ciągu dziewięciu lat inflacja zmniejszyła się więc 64-krotnie.

Stało się tak dlatego, że już kilka lat temu doszło w Polsce do cichej ugody między rządem a opozycją: mimo doktrynalnych różnic w poglądach na inflację i jej źródła, każdy kolejny gabinet znacząco ograniczał wskaźnik wzrostu cen. Konsensus w tej sprawie uzyskano więc wcześniej niż w polityce zagranicznej. Według założeń strategii średniookresowej, do 2003 r. inflacja powinna spaść poniżej 4 proc.
Ponieważ inflacji nie zduszono w ciągu kilku miesięcy - jak w Rosji i niektórych krajach Ameryki Południowej - spokojnie rosła produkcja, gospodarka się stabilizowała, a jednocześnie osiągaliśmy wyjątkowe w Europie tempo wzrostu. Stopy procentowe były na tyle wysokie, by przyciągać kapitał, lecz jednocześnie na tyle niskie, aby nie był to wyłącznie kapitał spekulacyjny. Inwestorzy bezpośredni i długoterminowi zadowalali się systematycznym spadkiem poziomu inflacji, co świadczyło o zdrowieniu gospodarki i woli rządów, by proces ten nie został zahamowany. Sukces możliwy był dlatego, że wszystkie rządy III RP uznały jednak inflację za zło, z którym trzeba walczyć.
- Przekonanie, że inflacja obniża się co roku, zaistniało w świadomości społecznej. Przeciętni obywatele i przedsiębiorcy podejmowali decyzje, opierając się na oczekiwaniach i prognozach rządu. Wiązało się to bezpośrednio z wiarygodnością prowadzonej polityki gospodarczej - mówi Jarosław Bauc, wiceminister finansów. Zdaniem prof. Marka Belki, byłego ministra finansów, a obecnie doradcy prezydenta RP, do spadku inflacji przyczyniła się przede wszystkim prowadzona od końca 1996 r. bardziej restrykcyjna polityka pieniężna banku centralnego oraz równie restrykcyjna polityka budżetowa. Polskie elity polityczne wiedziały już wtedy, że rozpoczynanie rozmów akcesyjnych z Unią Europejską z bagażem dwucyfrowej inflacji stawiałoby nas w niekorzystnej sytuacji, mogłoby wręcz uniemożliwić zaliczenie nas do pierwszej grupy kandydatów.
Tegoroczna inflacja może być nawet niższa, niż przewidywana w ustawie budżetowej - prawdopodobnie pod koniec grudnia wyniesie mniej niż 9,5 proc. Z wyliczeń GUS wynika, że między styczniem a październikiem 1998 r. ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły średnio o 7,6 proc., w tym żywności zaledwie o 1,3 proc. O wiele szybciej drożały usługi (14,2 proc.) i artykuły przemysłowe. Zwalczaniu inflacji sprzyjały w tym roku pewne okoliczności wyjątkowe: gwałtowny spadek cen surowców na międzynarodowych rynkach, w tym ropy naftowej, a przede wszystkim kryzys w Rosji. Ograniczenie eksportu na Wschód spowodowało bowiem wzrost podaży żywności na rynku krajowym. Przy nie zmienionym popycie przyczyniło się to do spadku cen. - To ceny żywności ciągnęły inflację w dół - potwierdza minister Jerzy Kropiwnicki, szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych.
Ze zrozumiałych względów zmniejszenie tempa wzrostu cen cieszy konsumentów. Czy jednak wszyscy zainteresowani są dławieniem inflacji? Na pewno nie rentierzy - ok. 2 mln osób. Wzrost cen wymusza przecież podwyższanie stóp procentowych. Średnie roczne oprocentowanie dwunastomiesięcznych lokat terminowych w bankach przekracza obecnie 17 proc. Oznacza to, że stopa faktycznego zysku rentierów wynosi 7 proc. W dodatku jest to dochód nie opodatkowany. Takiej sytuacji nie ma w żadnym z krajów o "cywilizowanym" poziomie inflacji. Różnica między wskaźnikiem wzrostu cen a oprocentowaniem depozytów bankowych nie przekracza tam z reguły 3 proc. Z podobnych powodów malejąca inflacja nie cieszy inwestorów portfelowych, a są to głównie zagraniczne fundusze inwestycyjne i banki, kupujące polskie bony skarbowe i obligacje. Wysoka rentowność tych papierów (15-17 proc.) ma przecież związek z poziomem inflacji.
Niską inflacją nie są też chyba zainteresowani eksporterzy, którzy za sprzedane za granicą towary otrzymują obce waluty, zamienianie w kraju na złotówki. Ponieważ wysoka inflacja wymusza wzrost kursu walut zagranicznych, za zarobione dewizy otrzymują więcej złotówek. Potwierdzają to wyniki naszego handlu zagranicznego w la- tach 90. W pierwszych latach dekady, kiedy wzrost cen wynosił od 640 proc. do 30 proc. w skali roku, notowaliśmy nadwyżkę w bilansie handlu zagranicznego. Od połowy lat 90. zamieniła się ona w deficyt, który w tym roku przekracza 10 mld dolarów.
Wyższą od prognozowanej inflacją zainteresowane może być też - paradoksalnie - Ministerstwo Finansów, konstruujące co roku bardzo napięty bud- żet. Sprzyja ona bowiem zwiększeniu dochodów. Mechanizm jest prosty: wyższe ceny oznaczają większe wpływy do budżetu z tytułu VAT oraz podatku dochodowego od przedsiębiorstw. Wyższe ceny powodują także wzrost presji na wzrost płac, które również są opodatkowane. Jest to wprawdzie zabieg "papierowy", jednak dzięki niemu deficyt budżetowy można ograniczyć o 1-2 punkty procentowe. Zdaniem niektórych ekspertów, systematyczne niedoszacowanie prognoz inflacyjnych w pierwszej połowie lat 90. nie było więc wcale przypadkowe.
Ekonomiści przestrzegają jednak przed manipulowaniem parametrami makroekonomicznymi: na dłuższą metę liczą się dwa czynniki - poziom wzrostu gospodarczego i wskaźnik inflacji. Choć inflacja zmniejszyła się ostatnio do pożądanych rozmiarów, obniżyło się także, niestety, tempo wzrostu. Jednocyfrowa inflacja może być więc w każdej chwili zagrożona. W gospodarce rynkowej niczego nie zdobywa się przecież "na zawsze", a odpowiedzialna ekipa rządowa nie "przejada" przyszłości - nawet za cenę narażenia się dużym grupom społecznym. - Pokój społeczny, który tak skutecznie kupowały rządy SLD-PSL, ma swoją wartość, lecz zapewnienia trwałego i stabilnego wzrostu gospodarki nie da się przecenić. Pokój społeczny nie wystarczy, by gospodarka się rozwijała, rozwój natomiast gwarantuje pokój społeczny - mówi prof. Jan Macieja, ekonomista. Tymczasem po raz pierwszy od sześciu lat spadła produkcja przemysłowa (o 1,2-1,4 proc.), głównie w przemyśle przetwórczym. Ze względu na kryzys w Rosji i ograniczenie eksportu, rosną zapasy u producentów odzieży, mebli i wyrobów skórzanych. Minister Jerzy Kropiwnicki twierdzi, że zmniejszenie tempa wzrostu gospodarczego jest efektem prowadzonej przez NBP i Ministerstwo Finansów polityki antyinflacyjnej. Prof. Stanisław Gomułka, doradca ministra finansów, uważa tymczasem, że przyszłoroczny wzrost gospodarczy będzie niższy nie na skutek obniżenia się wskaźnika inflacji, lecz dlatego, iż spadł popyt na polskie wyroby za granicą. - Spadek produkcji i tak by nastąpił, niezależnie od tego, na jakim poziomie byłaby obecnie inflacja - wyjaśnia prof. Gomułka, przyznając, że w krótkim okresie gwałtowny spadek inflacji mógłby niekorzystnie wpłynąć na wzrost gospodarczy, ale w perspektywie służy rozwojowi.
Jarosław Bauc obawia się, że ograniczenie produkcji może w przyszłym roku doprowadzić do niższej podaży na rynku, co z kolei spowodowałoby wzrost cen. O możliwym zachwianiu polskiej gospodarki, podobnym do sytuacji w Czechach, mówi także prof. Marek Belka: - Producenci muszą się liczyć z mniej optymistycznymi prognozami na przyszły rok. Wzrost przychodów ze sprzedaży będzie możliwy nie poprzez podnoszenie cen, ale przez obniżanie kosztów produkcji. Marek Belka przypomina również, że mniejsze przychody w firmach oznaczają jednocześnie niższe wpływy z podatków do budżetu, co z kolei może spowodować zwiększenie deficytu. A przed jego zwiększaniem przestrzegają wszyscy. Bezpośrednią przyczyną wzrostu deficytu byłoby nasilenie popytu wewnętrznego. Ten z kolei uzależniony jest od poziomu podstawowych stóp procentowych, określanych przez NBP. Im niższe stopy, tym dostępniejsze kredyty konsumpcyjne, dzięki którym na rynek wpływa więcej pieniędzy, a to grozi oczywiście zwiększeniem inflacji.
- Rada Polityki Pieniężnej nie będzie zwiększać popytu wewnętrznego poprzez wzrost podaży pieniądza. Pobudzanie eksportu za pomocą manipulowania kursem walutowym jest z kolei zabiegiem sztucznym, dającym efekty w krótkim czasie. Wzrost eksportu - poza koniecznym popytem na nasze wyroby - zależy w dużej mierze od konkurencyjności rodzimej produkcji. A to wymaga zmian strukturalnych i szybkiej prywatyzacji - uważa Bogusław Grabowski, członek Rady Polityki Pieniężnej. Tymczasem na obecnej sytuacji zyskują konsumenci, którzy mogą kupować taniej. Jerzy Eysymont, wiceminister gospodarki, były szef Centralnego Urzędu Planowania, uważa jednak, że na spadku inflacji zyskują nie tylko konsumenci, lecz także inwestorzy - pod warunkiem jednak, że inflacja jest niska i ustabilizowana.
Choć obecny rok zakończymy niską inflacją, w przyszłym roku może być inaczej. - Trudno oczekiwać, że dodatkowe czynniki, które w tym roku wspomogły obniżenie inflacji, m.in. kryzys w Rosji i spadek cen surowców, będą oddziaływały nadal na polską gospodar- kę - mówi Jarosław Bauc. Bohdan Wyżnikiewicz z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową uważa, że zagrożeniem mogą być nieprzewidywalne sytuacje na międzynarodowych rynkach finansowych. Tylko prof. Stanisław Gomułka sądzi, że założenia budżetowe dotyczące inflacji są zbyt pesymistyczne: - Poziom 8 proc. osiągniemy zapewne już w marcu przyszłego roku. - Należy się cieszyć z przewidywanej w przyszłym roku inflacji na poziomie 8-8,1 proc., nawet jeśli komuś ten spadek wydaje się mało ambitny. Lepiej wolniej zmniejszać inflację niż wcale. Zejście z tej ścieżki może być bowiem okupione wzrostem inflacji na wiele lat - przestrzega Jarosław Bauc.


POGROMCY INFLACJI
Ministrowie finansów III RP

Leszek Balcerowicz (12.09.89 r. - 22.12.91 r. i od 31.10.97 r.) - wykonał pierwsze zdecydowane "pchnięcie", uwalniając ceny przy zachowaniu kontroli płac w przedsiębiorstwach państwowych ("popiwek"). Podczas jego "pierwszej" kadencji wzrost cen został zmniejszony czterokrotnie; po ośmiu latach, ponownie piastując urząd ministra finansów, mógł ogłosić sukces swojej strategii: Polska osiągnęła jednocyfrowy wskaźnik wzrostu cen.

Karol Lutkowski
(23.12.91 r. - 27.02.92 r.) - mimo zapowiedzi zmian w polityce gospodarczej, składanych przez premiera Jana Olszewskiego, kontynuował linię Balcerowicza.

Andrzej Olechowski
(28.02.92 r. - 5.06.92 r.) - podał się do dymisji, kiedy zagrożona została równowaga budżetowa, a przez to i tendencja do obniżania inflacji.

Jerzy Osiatyński
(1.07.92 r. - 26.10.93 r.) - podczas jego kadencji oprócz obniżenia cen udało się osiągnąć pierwszy w latach dziewięćdziesiątych przyrost produkcji i PKB.

Marek Borowski
(26.10.93 r. - 8.02.94 r.) - ministrem był krótko (odszedł w proteście przeciw sposobowi podejmowania decyzji przez premiera Waldemara Pawlaka w sprawie "afery" Banku Śląskiego), zdążył jednak podnieść stawki podatkowe.

Grzegorz Kołodko
(28.04.94 r. - 4.02.97 r.) - jeden z najzagorzalszych krytyków Balcerowicza, kontynuował w zasadzie jego politykę (mimo werbalnych zaprzeczeń). W ciągu trzech lat "zbił" inflację o ponad 16 punktów procentowych. Cały czas spektakularnie walczył z kierownictwem NBP o obniżenie nominalnych stóp procentowych.

Marek Belka
(4.02.97 r. - 31.10.97 r.) - przygotował pierwszy bud- żet "chłodzący" polską gospodarkę, krytykowany przez wielu, lecz ostatecznie przyjęty przez nową rządzącą koalicję AWS-UW.



Więcej możesz przeczytać w 48/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.