Oczekiwanie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Każdy ma swoją maziowatą i okrutną redę
Marek Nowakowski napisał krótką opowieść, w której niby nic się nie dzieje, a jednak czyta się ją jak awanturniczo-przygodowy bestseller. Tytuł brzmi dźwięcznie i złowrogo: "Reda". Na redzie portu w Karaczi w tropikalnym upale, w nieruchomym morzu przypominającym maź, smoliste błoto, duszącą topiel stoi polski statek handlowy i czterdzieści cztery dni czeka na wprowadzenie do portu. Oto piekło marynarzy, o których mówi się, że wybrali zawód pełen ruchu, zmian, kolorów, egzotyki. Reda "dusiła jak hydra. Gorące morze. Ołowiany kolor. Takie samo niebo. Huczy klimatyzacja w kajutach. Bulaje szczelnie zamknięte. Puszka. Puszka i w niej trzydzieści osiem szprot. To my!".

Jak ratują się ludzie zagrożeni "paraliżem oczekiwania"? Wynajdują wiele sposobów: od medytacyjnego zastanawiania się nad własnym życiem do agresywnych wybuchów nienawiści wobec kumpli, od tęsknoty za listem z kraju, za głosem swoich bliskich, do dzikich marzeń o egzotycznych burdelach, bazarach i szmalu. Nowakowski w precyzyjnych opisach potrafił ukazać te krańcowości zachowań i stworzył ciekawą fabułę wydarzeń na unieruchomionym statku, gdzie tylko pozornie nic się nie dzieje. Psychika ludzi wydanych na torturę bezsilnego oczekiwania, to pasjonujący temat opowieści. Autor trzydzieści lat temu odbył sześciomiesięczny rejs i stał na takiej redzie. Stąd wielka wyrazistość postaci, scenerii, języka. Tak długo nosił w sobie ołowiane piekło czekania. Trwało w nim i domagało się wyrażenia. Dlaczego? Ależ dlatego, że całe nasze życie naznaczone jest udrękami czekania. Każdy ma swoją maziowatą i okrutną redę. Nowakowski pisze o marynarzach, o sobie, o nas. W całej jego twórczości istnieje owo wciągające błoto życia. W wielu utworach pisarz fascynował się nim z przewrotną, rozpaczliwą rozkoszą, natomiast w tej opowieści dominuje pełna współczucia, a nawet czułości więź z tymi, którzy próbują nie dać się zniszczyć redzie. Bezwolne czekanie (nie od marynarzy zależy, kiedy przybędzie motorówka wprowadzająca do portu) ludzie wypełniają zainteresowaniem charakterami i przygodami innych. Szukają siebie nawzajem, okazują się zdolni do bezinteresownej przyjaźni i pomocy, a przede wszystkim gadają, gadają, gadają... Ich wspomnienia pełne niezwykłych, strasznych i śmiesznych przygód tworzą w końcu na nieruchomym statku niezwykłą aurę awanturniczą. Marek Nowakowski doszedł do mistrzostwa skrótu: wystarczy opowieść mieszcząca się nieraz w jednym akapicie albo na jednej stronie i widzimy człowieka, jego dramat, sukces, wewnętrzną siłę i słabość. Opowieści marynarzy są podane przez autora w sposób artystycznie kontrolowany przy jednoczesnym zachowaniu sposobu mówienia, wyobraźni, charakteru opowiadających. Dzięki tym zwartym, błyskotliwym, barwnym miniaturom czyta się "Redę" jednym tchem jak książkę przygodową, chociaż - jakże paradoksalnie! - nic się nie dzieje pod bezbarwnym od upału niebem. We wspomnieniach dzieją się jednak rzeczy niezwykłe. Najbardziej dramatycznym opowiadaniem, godnym tego, by się stać fabułą niesamowitej, pasjonującej powieści, jest sprawozdanie z własnego życia przekazane przez drugiego mechanika Zdzicha, zwanego "Serwus, panie chief". Kpiarskim, nie pozbawionym humoru i cynizmu tonem Zdzich opowiada o doświadczeniach, które przywykliśmy poznawać niemal wyłącznie w tonie podniosłym, martyrologicznym. Po śmierci matki, gdy miał czternaście lat, wraz z ojcem brał udział w leśnej partyzantce. Po zwycięstwie Niemców w bitwie został ustawiony wraz z partyzantami, kobietami i dziećmi do egzekucji. Kula go nie trafiła, padł przywalony ciałami, także ciałem własnego ojca. Wygrzebał się, uciekł i od tej pory ani nie bał się w życiu niczego, ani nic go szczególnie nie obchodziło. Nie bał się ryzyka, zawsze zachowywał zimną krew, po wojnie stał się znaną osobistością we flocie i uprawiał "śmiały przemyt marynarski na dużą skalę". Był "cynikiem jak diabli! ale dużego formatu, dużego". Byli na tym statku i tacy, którzy interesowali się pisaniem: "Rozmawialiśmy jeszcze o literaturze. Czy pisarzowi udaje się ogarnąć ogrom i migot życia. Chaos pełen sprzeczności, wieczną grę świateł i cieni. Czy pisarz nie cofa się przed takim wyzwaniem? Ile potrzeba odwagi, żeby odrzucać jak łupiny warstwy stereotypów, konwencji, fałszy, wszelkiego tego lukru i poleru?". Marek Nowakowski od początku tego "poleru" nienawidził i wolał przesadzić w nadmiernym czernieniu, niż prze- dobrzyć w "lukrze". Niekiedy tak w tym czernieniu się rozpędzał, że wraz z nim wpadaliśmy w czarną dziurę nihilistycznego zwątpienia. Gdyby o marynarzach na redzie pisał w stylu stereotypowym jako o mocnych, bezwzględnych, na wszystko odpornych ludziach, o wilkach morskich pędzących od przygody do przygody, popełniłby błąd, którego nie znosił: stworzyłby powleczone kolorowym lukrem kukły. Marek Nowakowski napisał powściągliwą, a przecież wyraźnie przyjacielską książeczkę o marynarzach czekających namiętnie i cierpliwie jak my wszyscy na to, że złe życie odmieni się choćby na trochę lepsze.

Więcej możesz przeczytać w 48/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.