Giełda giełd

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy warszawska Giełda Papierów Wartościowych sprosta zagranicznej konkurencji?
 

Od ponad półtora roku największe giełdy Europy prowadzą rozmowy na temat integracji. Za dwa lata europejskie parkiety będą już najprawdopodobniej połączone elektronicznie, co umożliwi inwestującym na każdym z nich handlowanie papierami notowanymi na pozostałych. Polska Giełda Papierów Wartościowych chce się włączyć w ten proces i stać się "węzłem drugiej klasy". Nie jest jednak przesądzone, że jej się to uda. Zanim to nastąpi, wszystkie małe giełdy środkowoeuropejskie, w tym warszawską, czeka walka o przetrwanie.



W styczniu zeszłego roku giełdy frankfurcka i wiedeńska podpisały porozumienie o stworzeniu tzw. giełdy wschodniej, na której notowane mają być największe spółki z państw środkowo-wschodniej Europy - w tym dziesięć, piętnaście największych spółek polskich. Pierwszym krokiem było połączenie w listopadzie obu giełd systemem informatycznym Xetra, co umożliwia inwestorom niemieckim i austriackim handlowanie akcjami z obu parkietów na równych prawach. Jeżeli ta inicjatywa się powiedzie, a największe polskie spółki zdecydują się przenieść do Wiednia, może to oznaczać groźbę degradacji warszawskiej giełdy do roli lokalnego rynku dla małych i średnich spółek, z natury rzeczy podatnego na działania spekulacyjne, od którego poważni inwestorzy zagraniczni będą się trzymać z daleka.
Trudno się dziwić, że kiedy projekt ten został ogłoszony, szefowie pięciu bezpośrednio zagrożonych giełd środkowoeuropejskich - z Warszawy, Budapesztu, Pragi, Bratysławy i Lublany - wydali wspólne oświadczenie, w którym potępili projekt, uznali go za zagrożenie i wyrazili nadzieję, że nic z niego nie wyjdzie.
- Jeżeli zostanie zrealizowany pomysł przejęcia naj- atrakcyjniejszych spółek, a do tego się sprowadza inicjatywa giełd we Frankfurcie i Wiedniu, na pewno osłabi to warszawską giełdę - mówi Tomasz Adamski, prezes Centralnego Domu Maklerskiego Pekao SA. Atutem wiedeńskiego parkietu byłoby to, że oferowałby możliwość inwestowania w największe, najbardziej płynne spółki z całego regionu. Inwestorzy instytucjonalni budujący globalny portfel mieliby więc znacznie łatwiejsze zadanie - zamiast wyszukiwać najatrakcyjniejsze firmy na każdej z kilkunastu małych giełd, mogliby lokować pieniądze na jednym dużym rynku. Magnesem, który może przyciągnąć inwestorów, a co za tym idzie, skłonić niektóre największe spółki do przeniesienia się, jest renoma giełdy frankfurckiej i kilkadziesiąt razy większa niż na którymkolwiek z środkowoeuropejskich parkietów liczba inwestorów, zapewniająca płynność, a więc możliwość szybkiej sprzedaży akcji. Giełda warszawska, chociaż największa z powstałych po 1989 r. w naszym regionie, notuje dzienne obroty w wysokości 40 mln USD i przez globalnych inwestorów wciąż postrzegana jest jako zbyt płytka. Obroty we Frankfurcie przekraczają 2,7 mld USD, czyli są prawie siedemdziesiąt razy większe. Wartość spółek notowanych w Warszawie jest przeszło czterdziestokrotnie mniejsza niż na giełdzie niemieckiej. Słabym punktem warszawskiego parkietu jest też mała (ok. 1,1 mln osób) i nie rosnąca liczba inwestorów indywidualnych.
- Nie lekceważymy zagrożenia - mówi prezes GPW Wiesław Rozłucki. - Robimy natomiast wszystko, co w naszej mocy, by przyciągnąć nowych inwestorów na warszawski parkiet. Po pierwsze, zarząd GPW wprowadza w drugim kwartale tego roku nowy system notowań (Warset) - taki sam, jaki stosuje giełda paryska. Obowiązujący w tej chwili również jest wzorowany na rozwiązaniach francuskich i chwalony za wysokie standardy. Po drugie, zarząd dąży do ujednolicenia reguł działania, usunięcia różnic, jakie występują pomiędzy GPW a innymi największymi giełdami kontynentu, by móc płynnie się włączyć w ogólnoeuropejską sieć. Trzecie i najtrudniejsze zadanie to przekonanie zagranicznych inwestorów, że giełda warszawska nie ustępuje pod żadnym względem swym zachodnim odpowiednikom.
Słabości warszawskiej giełdy wynikają - zdaniem Mariusza Grajka, prezesa Centralnej Tabeli Ofert (powstałego w 1996 r. pozagiełdowego rynku przeznaczonego dla mniejszych firm) - z warunków, w jakich powstawała: 90 proc. jej kapitalizacji stanowią sprywatyzowane państwowe molochy, których zarządy często traktowały wejście na giełdę jako ukoronowanie kariery, a nie szansę pozyskania kapitału na dalszy rozwój. Wzrost kapitalizacji giełdy jest głównie efektem nowych prywatyzacji, a nie wzrostu spółek i nowych emisji akcji. Drugim poważnym obciążeniem jest przerost biurokracji. - Wysokie standardy, jakie stosowano podczas tworzenia warszawskiej giełdy, są dla niej powodem do chwały, ale jednocześnie jej przekleństwem. Stały się usprawiedliwieniem dla nadmiernego zatrudnienia, a co za tym idzie - windowania opłat - twierdzi Grajek. GPW zatrudnia ponad 250 osób, tymczasem wiedeński projekt zakłada stworzenie tylko 15 etatów. - GPW musi konkurować zarówno regulacjami, jak i cenami. Koszty transakcyjne są w tej chwili za wysokie - zgadza się z nim Andrzej Podgórski, prezes Biura Maklerskiego BRE Brokers. Najważniejszą przyczyną zbyt małego zainteresowania inwestowaniem na giełdzie są słabe wyniki spółek, a w tych z kolei brak jest presji właścicieli akcji na zarządy spółek. - Mechanizmy kontrolne funkcjonują słabo, co prowadzi do tego, że spółki giełdowe nie przynoszą zysku, a więc zainteresowanie ich akcjami spada, co zniechęca nowych inwestorów - mówi Maciej Dzierżanowski z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Okazją do przyciągnięcia nowych inwestorów są prywatyzacje. Większość kupujących akcje w ofercie publicznej nastawia się jednak na szybkie skonsumowanie zysku, nie zaś na długookresowe oszczędzanie. Skala zaangażowania prywatnych inwestorów w Polsce i na Zachodzie jest w efekcie nieporównywalna. Na przykład w prywatyzacji PKN wzięło udział 160-170 tys. osób, podczas gdy akcje prywatyzowanego niedawno France Telecom zakupiło 4 mln Francuzów. Na poprawę wyników spółek giełda czy też domy maklerskie praktycznie nie mają wpływu. Jedyne, co mogą robić, to edukować inwestorów, uczyć ich, jak powinni korzystać ze swoich praw - temu ma służyć m.in. założona w zeszłym roku przez GPW szkoła giełdowa, do której może się zapisać każdy chętny. Zajęcia prowadzą wykładowcy uczelni ekonomicznych i ludzie związani z giełdą. Akcjami kilkunastu polskich spółek już handluje się na zagranicznych parkietach - przede wszystkim na giełdach londyńskiej i frankfurckiej - przy użyciu tzw. globalnych kwitów depozytowych GDR (Global Drawing Rights). Dalsze wychodzenie poza lokalny rynek kapitałowy ułatwi przedsiębiorstwom liberalizacja przepisów, do czego Polska zobowiązała się, wchodząc do OECD. Od początku tego roku zniesione zostały limity określające, jaką część akcji spółka wchodząca na giełdę może sprzedać w formie GDR bez ubiegania się o zezwolenie Komisji Papierów Wartościowych (do tej pory było to 25 proc.).
Od 1999 r. Polacy mają też prawo inwestować w akcje zagranicznych spółek notowanych na parkietach krajów OECD. Co prawda dotyczy to na razie tylko inwestorów dysponujących najgrubszym portfelem; w wypadku kwot mniejszych niż kilkadziesiąt tysięcy złotych wysokie opłaty pochłonęłyby bowiem ewentualne zyski. Od przyszłego roku dostęp ten będzie łatwiejszy, bo polscy inwestorzy będą mogli korzystać bezpośrednio z usług zagranicznych domów maklerskich (na razie muszą kupować akcje za pośrednictwem polskich biur). Poza tym giełdom europejskim przybędzie w tym roku nowy konkurent. Oto bowiem zapowiedziano, że w czwartym kwartale 2000 r. NASDAQ - najdynamiczniej rozwijająca się giełda na świecie, na której notowany jest m.in. Microsoft - otworzy paneuropejski parkiet. Ma on być połączony elektronicznie ze swym amerykańskim odpowiednikiem i niedawno otwartym parkietem japońskim.
Czy w tej sytuacji największe polskie spółki zdecydują się na pozostanie w Warszawie? - Z którejkolwiek strony przyjdzie konkurencja, będzie ona dla warszawskiej giełdy bardzo trudna - uważa Grajek. Jeżeli inne giełdy okażą się tańsze i bardziej efektywne niż warszawska, to skorzystają na tym i polskie spółki i inwestorzy. Zarówno prezes GPW Wiesław Rozłucki, jak i przedstawiciele domów maklerskich mają jednak nadzieję, że Warszawa poradzi sobie z konkurencją i pozostanie głównym parkietem dla polskich firm, a być może przyciągnie też spółki z sąsiednich krajów. - Przynaj- mniej dwie giełdy regionu - warszawska i budapeszteń- ska - raczej się obronią - twierdzi Podgórski. Spółki nie zdecydują się na przeniesienie notowań akcji gdzie indziej, ponieważ zdają sobie sprawę, że duża grupa inwestorów przyzwyczaiła się do handlowania nimi w Warszawie. O tym, że giełda warszawska może skutecznie konkurować z innymi, świadczy - zdaniem Tomasza Adamskiego - przykład kontraktów futures na WIG. Mimo że giełda wiedeńska wprowadziła je wcześniej, w Warszawie odbywa się w tej chwili większy obrót tymi instrumentami finansowymi. - Nie wierzę, że krajowi inwestorzy nagle zaczną realizować transakcje w Wiedniu - mówi Adamski. Czy optymizm ten jest uzasadniony, przekonamy się niebawem.

Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.