Moda na magię

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pokolenie MTV zwraca się dziś ku sztuce baśni i cudu
Najlepszym sposobem na wylansowanie dzieła literackiego, plastycznego lub filmu stało się w ostatnich latach umieszczenie na nim etykietki "magiczny realizm". Duchowość współczesnego człowieka nie nadąża za rozwojem techniki - powtarzają myśliciele doby współczesnej. Powstaje więc luka, którą najlepiej wypełnić magią i metafizyką - tego właśnie oczekuje od pisarzy i filmowców coraz szersze grono czytelników i widzów.
Literatura, po którą sięgają dziś w Polsce ludzie młodzi i wykształceni, najczęściej wywodzi się z kręgu pisarstwa "odrealnionego". Nieustającą popularnością od ćwierćwiecza cieszą się "magiczne" utwory pisarzy iberoamerykańskich, takich jak Gabriel Garcia Márquez i Julio Cortázar. Na listy bestsellerów na wysokie miejsca trafiły powieści Jonathana Carrolla, w których psy wykazują się zdolnością fruwania, a ludzcy bohaterowie poruszają się w dwóch "równoległych" rzeczywistościach. Zagorzałych czytelników ma też "Alchemik" Paulo Coelho, przepełniona symbolami przypowieść o poszukiwaniu sensu istnienia. Czytelnik, znużony oczywistością prawideł nauki, coraz częściej chce usłyszeć, że istnieją światy, w których wszystko jest możliwe.
O tych odrealnionych światach mówią także polscy twórcy, zwłaszcza popularne ostatnio pisarki - Olga Tokarczuk i Magdalena Tulli, obie po studiach psychologicznych. Przenoszą one rzeczywistość w krainę baśni. Próżno w stworzonych przez nie miejscach doszukiwać się prawdopodobieństwa - metafory się urealniają, a w potoczny bieg wydarzeń wkrada się magia. Akcja powieści "Prawiek i inne czasy" Tokarczuk i "W czerwieni" Tulli toczy się "w Polsce, czyli nigdzie", a czas historyczny, którego domyślamy się z wydarzeń, jest jedynie pretekstem do przekazania znaczeń uniwersalnych. "Prawiek jest miejscem, które leży w środku wszechświata" - tak Olga Tokarczuk zaczyna historię wsi chronionej przez czterech archaniołów. Z kolei Magdalena Tulli rozpoczyna swoją powieść słowami: "Kto był już wszędzie i wszystko widział, powinien się na koniec udać do Ściegów". Początek jakby wyjęty z baśni. Ściegi, wykreowane przez pisarkę miejsce-świat, łączą w sobie elementarne cechy różnych miast. W zależności od potrzeb fabularnych raz są portem, do którego zawijają transatlantyki, a innym razem prowincjonalnym garnizonem. W magicznych miastach nie obowiązują żadne reguły, odcięte od cywilizacji idylliczne Atlantydy nie znają nawet funkcji pieniądza. W Ściegach banknoty blakną, a strzępy czerwonego jedwabiu osiadające na mundurach stają się strużkami krwi.
Tokarczuk w swojej najnowszej powieści "Dom dzienny, dom nocny" podaje przepis na tort z czerwonego muchomora. Nie ma obawy, w tym świecie nie zaszkodzi. Bohaterowie polskich zaczarowanych miast, podobnie jak ci ze "Stu lat samotności" Márqueza, bardzo często mają nadprzyrodzone, niemalże szamańskie moce. W "Numerach", jednym z pierwszych opowiadań Tokarczuk, pokojówka po zmyciu z twarzy makijażu i zdjęciu krzykliwych ubrań staje się bezosobową, przezroczystą istotą, literackim "człowiekiem w ogóle". Młoda dziewczyna ma jednak magiczne zdolności, potrafi wyczytać charakter człowieka i jego losy z przedmiotów pozostawionych w pokoju, jest szamanką i spowiedniczką zarazem. Tokarczuk sakralizuje rzeczywistość, uwzniośla ją. Ożywia także dawno zapomniane legendy i historyczne postacie. W "Domu dziennym, domu nocnym" pisarka relacjonuje życie św. Kumernis, prawdziwej świętej, która chciała się upodobnić do Chrystusa, a na obrazach przedstawiana jest jako ukrzyżowana kobieta z brodą.
Bohaterowie tych magicznych powieści są też bardzo mocno związani z ziemią, która ich ukształtowała. Nie przypadkiem to właśnie wieś albo miasto, jakieś cudowne miejsce, staje się głównym bohaterem opowiadanych historii. "To są książki o świecie, a nie książki o ludziach" - twierdzi Magdalena Tulli. Kłoska, bohaterka "Prawieku" Olgi Tokarczuk, jest wręcz ucieleśnieniem mitu o matce ziemi: dzika, spontaniczna, mieszkająca w chałupie razem z sową, kanią i wężem o imieniu Złotys.
Stwarzanie światów, ta dziecięca zabawa w Boga, jest motywem literackim szczególnie chętnie używanym przez twórców magicznego realizmu. W "Snach i kamieniach" Magdalena Tulli kreuje "miasto spiczastych liter W i A", które przypomina powojenną, odbudowaną Warszawę. Oddzielone jest ono od swoich korzeni, od niewidzialnego, rosnącego w głąb ziemi przeciwmiasta. Materializuje się metafora dwoistości świata - jego dobra i zła, radości i smutku. Rodowody tej topografii są oczywiste. Prawiek, Ściegi oraz "miasto spiczastych liter W i A" są następcami, kontynuatorami magicznych miejsc: Macondo Márqueza, Drohobycza Brunona Schulza oraz niewidzialnych miast Italo Calvino. Podobny stosunek do topografii widać w chętnie oglądanych przez tę samą publiczność filmach Jana Jakuba Kolskiego. Do długoletniej i bardzo bogatej tradycji miejsc magicznych można zaliczyć też Popielawy Kolskiego. "Człowiek duchowy karleje, a człowiek techniczny wzrasta" - twierdzi reżyser. Popielawy, w odróżnieniu od Ściegów i Prawieku, istnieją naprawdę. To odrealnione, baśniowe miejsce-świat rodem z powieści pisarzy iberoamerykańskich. Akcja jego powieści "Kulka z chleba" dzieje się wszędzie i nigdzie - jednocześnie w Popielawach, Izraelu, mar- quezowskiej Ameryce, a także w świecie duchów. Powieść jest historią Stanisława Muskata, pisarza, którego odwiedza Gabriel Garcia Márquez, jego literacki idol, by pogratulować "zuchwałej wyobraźni, popychającej świat do przodu". Fikcja miesza się z rzeczywistością, kochanka Márqueza okazuje się żoną rzeźnika z sąsiedniej wsi. Książka Kolskiego to raczej zbiór wizji, podróż przez krainę cudowności.
Kolski, reżyser licznych filmów zaludnionych przez na wpół baśniowe postacie, z pewnością ma "zuchwałą wyobraźnię". źródłem popularności jego filmowych przypowieści jest bliska wszystkim potrzeba doświadczania czegoś, co wykracza poza nasze codzienne doznania. Kolski sięga więc po mity, legendy, stereotypy, nadaje im własne nowe znaczenia i zachęca widza do współuczestnictwa w tej grze. W jego filmach może się zdarzyć wszystko - nawet woda płynie pod górę. Kolski balansuje między jawą i snem, przekracza bariery czasowe, miesza konkret z metafizyką, a jego kino określa się jako "dziwne" lub po prostu "kolskie". "Grający z talerza" to historia liliputki. Kiedy zakochuje się w niej człowiek-potwór o dwóch twarzach, nagle zaczyna ona rosnąć. Tytułowym bohaterem filmu jest grajek Lunda, postać wzorowana na skrzypku, znanym z grania ze szlaczków na talerzach, ornamentu, który zastępuje mu nuty. Z kolei w "Cudownym miejscu", poetyckiej przypowieści o złożoności natury ludzkiej, Grażynka, kelnerka lekkich obyczajów, zostaje nagle stygmatyczką.
Magia, ludyczność, metafizyka - to bardzo chwytliwe pojęcia także we współczesnym malarstwie. Ogromną popularnością cieszą się wystawy obrazów Marca Chagalla, w czym udział ma nie tyle jego warsztat malarski, co wykreowany przez niego cudowny świat, w którym nie obowiązuje większość znanych nam praw - łącznie z prawem ciążenia. Zakochani unoszą się swobodnie ponad miastem, a krowy mają zielony kolor. Za polskiego twórcę, który swoją sztuką trwa w kręgu Chagalla, uchodzi Stasys Eidrivigecius. W świecie jego obrazów ptaki gnieżdżą się na głowach, a nożyczki mają oczy. Zamieszkują go postacie o zdeformowanych twarzach, sprawiających wrażenie naszkicowanych niewprawną ręką dziecka.
Taka ikonografia jest niewątpliwie odpowiedzią na dosadność i realistyczną perfekcyjność obrazów atakujących nas z okładek czasopism i reklamowych billboardów. Ich doskonałość jest nużąco powtarzalna, a prezentujące się w tym trybie modelki przypominają tłoczone masowo przy fabrycznej taśmie lalki Barbie. Reakcją na to wydaje się malarstwo Jerzego Dudy-Gracza. Malarz odszedł od publicystycznej dosłowności swoich płócien lat 80. Postacie z obrazów Dudy-Gracza wprowadzają widza w swojski, ciepły świat. Są w nim wprawdzie polskie pola i prości ludzie, ale wszystko pokazane jest w krzywym zwierciadle, odrealnione.
Częścią mody na magię jest także oszałamiająca popularność muzyki Gorana Bregovicia, która słuchaczom kojarzy się z nierzeczywistym światem filmów Emira Kusturicy. Ta muzyka wypływa zresztą na fali globalnej popularności muzyki etnicznej, lansującej najrozmaitsze lokalne kultury. Także na folkowe koncerty polskiego zespołu Trebunie Tutki przychodzą tłumy. Jest to często to samo audytorium, które wychowało się na repertuarze muzycznym MTV. Okazuje się jednak, że globalna, stechnicyzowana, perfekcyjnie wykonana muzyka przestaje przemawiać w imieniu tych, którzy jej słuchają.
Więcej możesz przeczytać w 4/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.